Impreza bez zaproszenia – historia, która zmieniła moje życie

Zaczęło się od huku – takiego, który wyrywa człowieka z codziennej rutyny i nie pozwala już wrócić do dawnego spokoju. Była sobota, godzina 19:12, kiedy zza ściany rozległy się pierwsze basy. W jednej chwili cały mój świat – uporządkowany, przewidywalny, samotny – zatrząsł się w posadach. Nazywam się Irena Kulesza i mam 54 lata. Mieszkam w bloku na warszawskim Bródnie, gdzie każdy zna każdego, ale nikt nie zna nikogo naprawdę.

W tamten wieczór szykowałam się do rozmowy z córką. Miałam jej powiedzieć, że nie dam rady pomóc przy wnuczce przez najbliższy tydzień – mój kręgosłup odmówił posłuszeństwa, a lekarz kazał mi leżeć. Bałam się tej rozmowy, bo Ola zawsze miała do mnie pretensje: że jestem za mało obecna, za mało pomocna, za mało matczyna. Ale zanim zdążyłam wykręcić jej numer, muzyka u sąsiadów rozkręciła się na dobre.

Przyłożyłam ucho do ściany. Słyszałam śmiechy, krzyki, nawet dźwięk tłuczonego szkła. To było mieszkanie pana Stefana – wdowca po siedemdziesiątce, który od śmierci żony nie zapraszał nikogo poza swoją siostrą. Zawsze mówił dzień dobry, nosił zakupy i narzekał na polityków. Nigdy nie robił imprez.

Po chwili zadzwonił domofon. Zerknęłam przez wizjer – na korytarzu stała Barbara z trzeciego piętra, z miną jakby połknęła cytrynę.

– Irena! Ty też słyszysz ten cyrk? – wysyczała przez drzwi.
– Słyszę. Myślałam, że to może jakieś rodzinne spotkanie…
– Rodzinne? U Stefana? Przecież on nawet na święta sam siedzi! – Barbara przewróciła oczami. – Idziemy zobaczyć?

Nie miałam ochoty się mieszać, ale ciekawość zwyciężyła. Wyszłyśmy na klatkę schodową. Z mieszkania Stefana dobiegały już nie tylko dźwięki disco polo, ale i głośne rozmowy w gwarze śląskiej. Zatrzymałyśmy się pod drzwiami.

– Może ktoś mu się włamał? – szepnęła Barbara.
– Albo rodzina przyjechała z Katowic…

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stanął Stefan – w czerwonej koszuli, z kieliszkiem w ręku i szerokim uśmiechem.

– Dziewczyny! Wchodźcie! Dzisiaj świętujemy!

Zanim zdążyłyśmy zaprotestować, pociągnął nas do środka. W salonie tłoczyło się kilkanaście osób – młodzi i starzy, kobiety w cekinowych bluzkach, faceci z wytatuowanymi ramionami. Na stole stały butelki wódki i talerze z kiełbasą.

– Stefan, co się dzieje? – zapytałam cicho.
– Moja córka wróciła! – wykrzyknął. – Po dwudziestu latach! Poznajcie Martę!

Wtedy ją zobaczyłam – szczupłą brunetkę o ostrych rysach twarzy. Stała pod oknem i paliła papierosa.

– Dzień dobry – powiedziała chłodno.

Barbara spojrzała na mnie wymownie. Wszyscy wiedzieliśmy, że Stefan miał córkę, która wyjechała do Niemiec i zerwała kontakt z ojcem po śmierci matki. Przez lata powtarzał, że nie chce o niej słyszeć.

– No to gratulacje… – wymamrotałam.

Impreza trwała w najlepsze. Ktoś puścił „Jesteś szalona”, ktoś inny zaczął tańczyć na środku pokoju. Stefan był szczęśliwy jak nigdy dotąd. Ale Marta wyglądała na znudzoną i spiętą.

Po godzinie zaczęły się kłótnie. Najpierw o politykę – jeden z gości rzucił:
– W Polsce to tylko złodzieje rządzą!
Na co Stefan:
– A w Niemczech lepiej? Tam to dopiero mają burdel!

Potem przeszli do rodzinnych żali.

– Gdzie byłaś przez te wszystkie lata?! – krzyczał Stefan do Marty.
– A ty gdzie byłeś, kiedy mama umierała?!

Ludzie przestali tańczyć. Wszyscy patrzyli na nich jak na aktorów w kiepskim serialu. Czułam się nieswojo, chciałam wyjść, ale Stefan złapał mnie za rękę.

– Irena, powiedz jej! Ty wiesz najlepiej!
– Ja? Co mam powiedzieć?
– Że nie byłem złym ojcem!

Marta spojrzała na mnie z pogardą.
– Pani też uważa, że można zostawić rodzinę dla innej kobiety?
Zatkało mnie. Nie wiedziałam o czym mówi.

– O czym ty mówisz? – Stefan był blady jak ściana.
– O twojej kochance! O tej całej Halinie! Myślisz, że nie wiedziałam?

W salonie zapadła cisza. Goście zaczęli zbierać kurtki.

– To nie tak… – zaczął Stefan.
– A jak?! Mama płakała po nocach! A ty udawałeś świętego!

Barbara szarpnęła mnie za rękaw.
– Chodźmy stąd. To nie nasza sprawa.

Wyszłyśmy na klatkę schodową. Słychać było jeszcze przez chwilę krzyki i trzaskanie drzwiami.

Wróciłam do siebie roztrzęsiona. Próbowałam zadzwonić do Oli, ale nie odebrała. Zamiast tego napisała mi SMS-a: „Mamo, zawsze jesteś zajęta cudzymi sprawami”.

Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Myślałam o Stefanie i Marcie, o tym jak łatwo oceniamy innych nie znając prawdy. Przypomniałam sobie własne błędy – rozwód z mężem, kłótnie z córką o drobiazgi, samotność wśród ludzi.

Rano spotkałam Barbarę pod windą.
– No i co powiesz? – spytała z przekąsem.
– Każdy ma swoje tajemnice…
– A my co? Tylko patrzymy przez dziurkę od klucza?

Tego dnia zadzwoniłam do Oli jeszcze raz. Tym razem odebrała.
– Mamo?
– Córciu… przepraszam cię za wszystko. Za to, że czasem jestem nieobecna…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Ja też przepraszam – wyszeptała Ola. – Może przyjedziesz dziś do nas? Zrobimy sobie własną imprezę…

Zgodziłam się bez wahania. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.

Wieczorem usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła bloków wokół mnie. Każde okno to czyjaś historia – pełna bólu, radości i tajemnic. Czy naprawdę można znać drugiego człowieka? A może wszyscy jesteśmy tylko gośćmi na cudzych imprezach bez zaproszenia?

Co wy o tym myślicie? Czy warto zaglądać za cudze drzwi czy lepiej skupić się na własnym życiu?