Jak jedno zdanie lekarza rozbiło nasze małżeństwo – i uratowało mi życie

– Pani Alicjo, jeśli nic się nie zmieni, za pięć lat może pani nie żyć – powiedział lekarz, patrząc mi prosto w oczy. W gabinecie pachniało kawą i sterylną czystością, a ja czułam, jakby ktoś właśnie wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Obok mnie siedział mój mąż, Piotr. Zawsze był większy ode mnie, zawsze śmiał się najgłośniej i zawsze zamawiał największą pizzę. Teraz milczał.

Wyszliśmy z przychodni w ciszy. Piotr pierwszy przerwał milczenie:
– Przesadza. Zawsze przesadzają. Przecież czuję się dobrze.
– Ja nie – odpowiedziałam cicho. I wtedy pierwszy raz od lat poczułam, że jesteśmy po dwóch stronach barykady.

Nasza historia zaczęła się niewinnie. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – ja studiowałam polonistykę, Piotr informatykę. Połączyła nas miłość do jedzenia: wspólne kebaby po imprezach, nocne wypady na zapiekanki na Kazimierzu, niedzielne obiady u mojej mamy, gdzie schabowe były wielkości talerza. Śmialiśmy się, że jesteśmy „foodies”, choć tak naprawdę byliśmy uzależnieni od jedzenia i od siebie nawzajem.

Po ślubie było tylko gorzej. Praca, stres, szybkie tempo życia – wszystko to zagłuszaliśmy jedzeniem. W lodówce zawsze było coś słodkiego, a zamrażarka pękała w szwach od gotowych dań. Z czasem przestaliśmy wychodzić z domu – seriale i jedzenie stały się naszym światem.

Aż do tamtej wizyty u lekarza.

Przez kilka dni chodziłam jak struta. Piotr próbował mnie pocieszać:
– Przecież jesteśmy razem szczęśliwi. Po co to zmieniać?
Ale ja już wiedziałam, że muszę coś zrobić. Bałam się śmierci. Bałam się zostawić Piotra samego. Bałam się też tego, co będzie, jeśli spróbuję się zmienić.

Zaczęłam od małych rzeczy: zamieniłam słodkie napoje na wodę, przestałam kupować chipsy. Piotr patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– Co ty robisz? – zapytał pewnego wieczoru, kiedy odmówiłam pizzy.
– Próbuję żyć – odpowiedziałam.

Zaczął się nasz pierwszy poważny kryzys. Piotr był zły. Twierdził, że go zostawiam, że już go nie kocham, skoro nie chcę z nim jeść. Moja mama mówiła:
– Daj spokój, przecież zawsze byłaś pulchna i zdrowa.
A ja czułam się coraz bardziej samotna.

Zaczęłam chodzić na spacery sama. Potem zapisałam się na fitness dla początkujących. Poznałam tam Magdę – samotną matkę po rozwodzie, która schudła 30 kilo po tym, jak mąż ją zostawił dla młodszej. Rozmawiałyśmy godzinami o tym, jak trudno jest zmienić swoje życie, gdy wszyscy wokół chcą, żebyś została taka sama.

Piotr coraz częściej wychodził z kolegami. W domu było cicho i zimno. Pewnego wieczoru wrócił pijany i wykrzyczał:
– Zmieniłaś się! Już cię nie poznaję!
Płakałam całą noc.

Mimo wszystko nie poddałam się. Schudłam 10 kilo w trzy miesiące. Potem kolejne 15. Piotr patrzył na mnie z mieszaniną podziwu i złości.
– Myślisz, że jesteś lepsza? – zapytał kiedyś.
– Nie. Po prostu chcę żyć – odpowiedziałam.

W końcu Piotr poszedł ze mną do dietetyka. Było ciężko – rzucał żarty, próbował bagatelizować problem. Ale po kilku tygodniach zaczął chudnąć razem ze mną. Wydawało mi się, że wszystko wraca do normy.

Ale wtedy pojawiły się nowe problemy. Moja teściowa zaczęła rozpowiadać po rodzinie:
– Alicja głodzi Piotra! Biedak taki chudy!
Na święta wszyscy patrzyli na nas jak na dziwaków.

Najgorsze przyszło latem. Piotr miał kryzys – wrócił do starych nawyków. Ja już nie mogłam patrzeć na fast foody i słodycze. Kłóciliśmy się codziennie.
– To twoja wina! Gdybyś nie zaczęła tej diety…
– Gdybyś mnie kochał, wspierałbyś mnie!

W końcu powiedziałam dość.
– Muszę wybrać siebie – powiedziałam mu pewnego wieczoru.
Piotr płakał jak dziecko.

Rozstaliśmy się na kilka miesięcy. To był najtrudniejszy czas w moim życiu – samotność bolała bardziej niż głód cukru czy tłuszczu. Ale wtedy zrozumiałam coś ważnego: przez lata jadłam po to, żeby zagłuszyć strach przed byciem sobą.

Po pół roku Piotr zadzwonił:
– Chcę spróbować jeszcze raz. Dla siebie.
Spotkaliśmy się w parku. Byliśmy inni – szczuplejsi, smutniejsi, ale silniejsi.

Dziś ważę 65 kilo mniej niż wtedy w gabinecie lekarza. Piotr schudł 80 kilo. Jesteśmy razem – ale już nie tacy sami jak kiedyś. Teraz wiemy, że miłość to nie tylko wspólne jedzenie i śmiech przy stole. To też trudne rozmowy i wybory, które bolą.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę musiałam stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie? Czy można kochać kogoś naprawdę, jeśli najpierw nie pokocha się siebie?

A wy? Czy kiedykolwiek musieliście wybrać między sobą a kimś bliskim?