Jak odnalazłam spokój wśród rodzinnego chaosu: Moja droga przez modlitwę i wiarę

– Znowu do niej idziesz? – głos mamy przeszył ciszę kuchni, kiedy pakowałam plecak na weekend u taty. – Przecież wiesz, że on nie potrafi się tobą zająć! – dodała, trzaskając szafką.

Zacisnęłam zęby. Miałam czternaście lat i czułam się jak piłka odbijana między dwoma boiskami. Mama i tata rozwiedli się, gdy miałam osiem lat, ale ich wojna trwała dalej – tylko teraz ja byłam polem bitwy. Mama powtarzała, że tata jest nieodpowiedzialny, tata – że mama mnie manipuluje. Każdy weekend był jak pole minowe.

– Mamo, proszę… To tylko dwa dni. – Moje słowa brzmiały jak błaganie. – Chcę po prostu pobyć z tatą.

– On cię nie rozumie! – syknęła. – I tak wrócisz do mnie zapłakana.

Wyszłam trzaskając drzwiami. Na klatce schodowej łzy napłynęły mi do oczu. Czułam się winna, jakbym zdradzała mamę za każdym razem, gdy szłam do taty. Ale przecież go kochałam. Chciałam mieć oboje rodziców, choćby osobno.

Tata mieszkał w bloku na drugim końcu miasta. Kiedy otworzył drzwi, uśmiechnął się szeroko, ale jego oczy były zmęczone.

– Cześć, córeczko! – przytulił mnie mocno. – Jak tam w szkole?

– Dobrze – skłamałam. Nie chciałam mówić o kolejnej jedynce z matematyki ani o tym, że mama znów płakała całą noc.

Wieczorem siedzieliśmy razem przy stole, jedząc pizzę z kartonu. Tata próbował żartować, ale ja myślami byłam gdzie indziej. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam przez ścianę jego rozmowę przez telefon:

– Ona mnie nienawidzi… Nie wiem już, co robić…

Czy mówił o mnie? Czy o mamie? Wtedy poczułam się zupełnie sama.

W szkole nie było lepiej. Koleżanki miały pełne rodziny, jeździły na wakacje z rodzicami i rodzeństwem. Ja zawsze musiałam wybierać: Wigilia u mamy czy u taty? Komunia z jednym czy drugim? Nawet na własnych urodzinach czułam się jak sędzia na meczu.

Pewnego dnia po lekcjach zostałam dłużej w kościele. Było cicho i chłodno. Usiadłam w ławce i zaczęłam szeptać do Boga:

– Dlaczego ja? Dlaczego nie mogę mieć normalnej rodziny?

Nie oczekiwałam odpowiedzi. Ale poczułam coś dziwnego – jakby ktoś mnie objął niewidzialnymi ramionami. Łzy same popłynęły mi po policzkach.

Od tamtej pory coraz częściej przychodziłam do kościoła po szkole. Modliłam się o spokój dla mamy, o cierpliwość dla taty, o siłę dla siebie. Z czasem zaczęłam rozumieć, że nie jestem winna ich konfliktów. Że mogę kochać ich oboje, nawet jeśli oni siebie nienawidzą.

Któregoś dnia mama znalazła mój różaniec pod poduszką.

– Modlisz się za niego? – zapytała z wyrzutem.

– Modlę się za nas wszystkich – odpowiedziałam cicho.

Mama spojrzała na mnie długo, a potem odwróciła wzrok. Widziałam łzy w jej oczach.

Z czasem nauczyłam się rozmawiać z Bogiem nie tylko o problemach, ale też o tym, co dobre. Dziękowałam za każdy dzień bez kłótni, za drobne gesty – kiedy tata zadzwonił bez powodu albo mama ugotowała moją ulubioną zupę.

Najtrudniejsze przyszło w liceum, kiedy tata poznał nową kobietę – panią Jolę. Mama była wściekła:

– On cię zostawi dla niej! Zobaczysz!

Ale Jola była miła. Zaprosiła mnie na lody, słuchała moich opowieści o szkole. Czułam się przy niej swobodnie, choć miałam wyrzuty sumienia wobec mamy.

Pewnego dnia mama znalazła zdjęcie mnie i Joli na Facebooku.

– Jak możesz?! – krzyczała. – To ona rozbiła naszą rodzinę!

Nie wiedziałam już, co mówić. Uciekłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Wzięłam różaniec do ręki i zaczęłam szeptać:

– Boże, daj mi siłę…

Wtedy przyszło olśnienie: nie jestem odpowiedzialna za ich decyzje ani za ich szczęście. Mogę być tylko sobą i próbować kochać ich najlepiej jak potrafię.

Na maturze modliłam się o spokój ducha bardziej niż o dobre wyniki. Kiedy dostałam się na studia do Warszawy, poczułam ulgę – wreszcie mogłam być daleko od rodzinnych konfliktów.

Ale tęsknota za domem wracała nocami. Pisałam do mamy:

– Wszystko dobrze, mamo. Kocham cię.

Dzwoniłam do taty:

– Tato, pamiętasz nasze wycieczki rowerowe?

Z czasem relacje zaczęły się poprawiać. Mama zaakceptowała Jolę, tata nauczył się rozmawiać z mamą bez krzyków. Ja nauczyłam się przebaczać – im i sobie.

Dziś wiem, że wiara uratowała mi życie. Dała mi siłę przetrwać najgorsze chwile i nadzieję na lepsze jutro.

Czasem zastanawiam się: ile dzieci czuje się tak samo zagubionych jak ja wtedy? Czy naprawdę musimy być ofiarami cudzych błędów? A może każdy z nas może odnaleźć swój własny spokój – nawet w największym chaosie?