Jesienne przebaczenie: Historia o rodzinie, zdradzie i sile wybaczenia

Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego, nie mojej córki, tylko mojej matki. — Marto! Co ty sobie wyobrażasz?! — wrzasnęła przez telefon tak głośno, że sąsiadka zza ściany pewnie usłyszała każde słowo. — Zostawiłaś męża? I to przez jakąś głupią zdradę?! Przecież wszyscy faceci tacy są! Trzeba zacisnąć zęby i żyć dalej!

Stałam przy oknie, patrząc na mokre od deszczu ulice Poznania. Liście wirowały na wietrze, a ja czułam się jak jedna z nich — wyrwana z gałęzi, bez kierunku, bez domu. — Mamo, nie rozumiesz… — zaczęłam cicho. — To nie była tylko zdrada. On… on miał z nią dziecko. Przez dwa lata mnie okłamywał.

— I co z tego? — Matka nie odpuszczała. — Twój ojciec też miał swoje przygody, a ja nie robiłam z tego tragedii! Myślisz, że życie jest bajką? Że zawsze będzie łatwo?

— Mamo, proszę…

— Nie! — przerwała mi ostro. — Wróć do domu. Dla dobra dziecka. Dla siebie.

Rozłączyłam się bez słowa. Ręce mi drżały. W kuchni czekała na mnie Zosia, moja dziesięcioletnia córka. Siedziała przy stole, rysując coś na kartce. — Mamo, czemu płaczesz? — zapytała nagle.

— To tylko deszcz, kochanie — skłamałam, przecierając policzki.

Wtedy zadzwonił domofon. Spojrzałam na zegarek: 20:17. Kto o tej porze? Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Pawła — mojego męża. Byłego męża. Stał w progu przemoczony do suchej nitki, z oczami czerwonymi od płaczu.

— Marta… musimy porozmawiać.

Zosia wybiegła do swojego pokoju. Paweł wszedł do środka i usiadł ciężko na kanapie.

— Wiem, że nie mam prawa cię prosić o nic… Ale błagam, pozwól mi zobaczyć się z Zosią. Ona jest moją córką.

— Twoją córką? — syknęłam przez zaciśnięte zęby. — A tamta dziewczynka? Tamta druga rodzina?

Paweł spuścił głowę.

— To był błąd… Ja… Ja nie wiem, jak to się stało. Byłem głupi. Myślałem, że to tylko przygoda. Ale potem ona zaszła w ciążę… Nie potrafiłem ci powiedzieć.

— Przez dwa lata żyłam w kłamstwie! — krzyknęłam. — Wszyscy wiedzieli oprócz mnie! Twoja matka, twoja siostra… Nawet mój brat coś podejrzewał!

Paweł zacisnął pięści.

— Marta… Ja cię kocham. Kocham Zosię. Tamto… tamto już nie ma znaczenia.

— Dla ciebie może nie ma! Ale ja muszę z tym żyć!

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, którą przerywało tylko tykanie zegara i szum deszczu za oknem.

— Pozwól mi chociaż zabrać Zosię na spacer jutro — poprosił cicho Paweł.

Chciałam odmówić. Chciałam go wyrzucić za drzwi i nigdy więcej nie widzieć. Ale spojrzałam na Zosię, która stała w drzwiach swojego pokoju i patrzyła na nas wielkimi oczami.

— Dobrze — powiedziałam w końcu. — Ale wróćcie przed obiadem.

Paweł uśmiechnął się smutno i wyszedł bez słowa.

Zamknęłam drzwi i osunęłam się na podłogę. Płakałam długo, aż zasnęłam skulona pod kaloryferem.

Następnego dnia rano zadzwoniła moja teściowa, pani Jadwiga.

— Marto, musimy porozmawiać — powiedziała chłodno. — Paweł popełnił błąd, ale to nie powód, żeby rozbijać rodzinę! Pomyśl o Zosi! Dziecko potrzebuje ojca!

— A ja? Ja też coś znaczę? — zapytałam przez łzy.

— Jesteś matką! Matka musi być silna!

Rozłączyłam się bez słowa.

Po południu Paweł przyszedł po Zosię. Patrzyłam przez okno, jak idą razem przez park pod blokiem. Zosia trzymała go za rękę i śmiała się do niego tak samo jak kiedyś do mnie.

Wieczorem wrócili razem. Paweł podał mi kartkę.

— To od Hani… — powiedział cicho.

Spojrzałam na kartkę: „Droga Pani Marto, przepraszam za wszystko. Nie chciałam rozbić waszej rodziny. Proszę mi wybaczyć. Hania”.

Poczułam gniew i żal naraz. Chciałam podrapać tę kartkę na strzępy, ale Zosia patrzyła na mnie błagalnie.

— Mamo… czy Hania jest moją siostrą?

Zamarłam.

— Tak, kochanie… Jest twoją siostrą.

Zosia długo milczała.

— Czy mogę ją kiedyś poznać?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Wieczorem zadzwoniła moja mama.

— I co? Wróciłaś już do niego?

— Nie wróciłam i nie wrócę! — wybuchłam. — Mam dość tego waszego milczenia i udawania!

— Ty zawsze musisz być inna! Zawsze musisz robić wszystko po swojemu!

— Bo mam dość życia w kłamstwie!

Trzasnęłam słuchawką.

Przez kolejne dni Paweł przychodził codziennie po Zosię. Przynosił jej książki, zabierał na lody do cukierni „Jagódka” na rogu Głogowskiej i Hetmańskiej. Ja siedziałam sama w pustym mieszkaniu i próbowałam poukładać myśli.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra Pawła, Kinga.

— Marta… wiem, że to wszystko jest trudne… Ale Hania jest niewinna. Może powinnaś ją poznać?

— Po co? Żeby codziennie przypominała mi o zdradzie?

— Nie chodzi o ciebie ani o Pawła. Chodzi o dzieci. One nie są winne naszym błędom.

Zgodziłam się spotkać z Hanią w parku Cytadela. Przyszła z matką — młodą kobietą o smutnych oczach i drżących dłoniach.

Hania miała pięć lat i ogromne niebieskie oczy jak Paweł. Patrzyła na mnie z ciekawością i lekkim strachem.

Zosia podbiegła do niej pierwsza.

— Cześć! Jestem Zosia! Chcesz się pobawić?

Hania uśmiechnęła się niepewnie i podała jej rękę.

Patrzyłam na nie obie i poczułam coś dziwnego: ulgę? Spokój? Może pierwszy raz od miesięcy?

Po spotkaniu Paweł podszedł do mnie ostrożnie.

— Dziękuję ci…

— Nie rób ze mnie świętej — przerwałam mu ostro. — Robię to dla Zosi.

Paweł skinął głową i odszedł bez słowa.

Wieczorem zadzwoniła mama:

— I co teraz? Będziesz się przyjaźnić z kochanką męża?

— Mamo, przestań! To już nie ma znaczenia! Chcę żyć normalnie!

Mama westchnęła ciężko:

— Ty zawsze musisz być inna…

Minęły tygodnie. Jesień zamieniła się w zimę. Zosia coraz częściej pytała o Hanię. Ja powoli uczyłam się żyć sama ze sobą. Przestałam odbierać telefony od matki i teściowej. Skupiłam się na pracy w bibliotece i na córce.

Pewnego dnia Paweł przyszedł do mnie wieczorem.

— Marta… Wiem, że wszystko zepsułem. Ale chciałem ci podziękować za to, że pozwoliłaś mi być ojcem dla Zosi… i dla Hani też trochę.

Spojrzałam mu w oczy pierwszy raz od miesięcy bez gniewu.

— Nie wiem, czy kiedykolwiek ci wybaczę… Ale chyba potrafię już żyć dalej bez nienawiści.

Paweł uśmiechnął się smutno:

— To więcej niż zasłużyłem.

Po jego wyjściu usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty malinowej i patrzyłam na wirujące płatki śniegu za oknem. Zosia spała spokojnie w swoim pokoju, a ja po raz pierwszy poczułam spokój w sercu.

Czy przebaczenie naprawdę jest możliwe? Czy można odbudować siebie po takim upadku? Może właśnie jesień jest po to, by nauczyć się puszczać stare liście i zrobić miejsce na nowe życie? Co wy o tym myślicie?