Kiedy mój syn stał się dla mnie obcy?
— Michał, proszę cię, powiedz mi chociaż, co się dzieje… — mój głos drżał, kiedy po raz kolejny próbowałam nawiązać z nim rozmowę. Stał w przedpokoju, z kluczami w dłoni, gotowy wyjść. Nawet nie spojrzał mi w oczy. — Spieszę się, mamo — rzucił chłodno i wyszedł, zostawiając mnie z ciszą, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Nie wiem, kiedy to się stało. Nie wiem, w którym momencie mój syn, moje kochanie, moja podpora, stał się dla mnie obcy. Michał ma trzydzieści lat, ja sześćdziesiąt jeden. Całe swoje życie poświęciłam jemu. Dla niego harowałam do upadłego, nie spałam po nocach, modliłam się, żeby był zdrowy, szczęśliwy, żeby niczego mu nie brakowało. Był moim jedynym dzieckiem, moją dumą. Po śmierci męża tylko on trzymał mnie przy życiu. To dla niego wstawałam rano, gotowałam obiady, prałam, sprzątałam, odkładałam każdy grosz na jego studia. A teraz… teraz nie wiem nawet, co czuje. Nie wiem, kim jest.
Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu przychodził do mnie z każdą sprawą. Opowiadał o pracy, o dziewczynach, o marzeniach. Czasem się kłóciliśmy, jak to matka z synem, ale zawsze potrafiliśmy się pogodzić. Teraz… teraz nie rozmawiamy wcale. Mieszkamy razem, a czuję się tak, jakby był tylko cieniem w moim domu. Przychodzi późno, zamyka się w swoim pokoju, unika mnie wzrokiem. Kiedy próbuję zagaić rozmowę — ucina ją jednym słowem albo w ogóle nie odpowiada.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to ja zrobiłam coś nie tak. Może za bardzo go kontrolowałam? Może byłam zbyt opiekuńcza? Przecież zawsze chciałam tylko jego dobra. Chciałam, żeby miał lepiej niż ja, żeby nie musiał się martwić o pieniądze, żeby był szczęśliwy. Ale może przez to go przytłoczyłam? Może nie dałam mu wystarczająco wolności?
Ostatnio podsłuchałam, jak rozmawiał przez telefon. — Nie mogę już tu mieszkać — powiedział do kogoś cicho. — Ona mnie dusi… Nie rozumie mnie…
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Dusię go? Ja? Przecież wszystko robiłam dla niego! Czy naprawdę jestem taka zła? Przez kilka dni nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdą naszą rozmowę, każdy gest. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz się do mnie uśmiechnął. Nie pamiętam.
W pracy koleżanki mówią: — Daj mu spokój, wyfrunie z gniazda, wróci jeszcze. Ale ja wiem, że to nie jest takie proste. On już dawno wyfrunął — tylko ciało zostało w tym domu.
Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę. Zapukałam do jego drzwi. — Michał, możemy porozmawiać? — zapytałam cicho.
— Teraz nie mam czasu — odpowiedział beznamiętnie.
— Proszę cię… Chcę tylko wiedzieć, co się dzieje. Przecież jesteś moim synem…
Wyszedł z pokoju, spojrzał na mnie z takim chłodem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam.
— Mamo, nie rozumiesz. Ja już nie jestem dzieckiem. Chcę żyć po swojemu. Nie chcę, żebyś ciągle mnie kontrolowała, pytała o wszystko, wtrącała się w moje sprawy. Potrzebuję przestrzeni.
Zaniemówiłam. Stałam jak wryta. Przestrzeni? Przecież on zawsze miał wszystko, czego chciał! Nigdy mu niczego nie zabraniałam…
— Ale ja tylko się martwię… — wyszeptałam.
— Wiem. Ale to mnie męczy. Chcę być samodzielny. Chcę mieć własne życie. — Jego głos był stanowczy, ale widziałam w jego oczach cień smutku.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Odszedł do swojego pokoju, a ja zostałam sama na korytarzu. Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce.
Od tamtej pory prawie ze sobą nie rozmawiamy. Michał coraz częściej nocuje poza domem. Czasem wraca tylko po rzeczy. Wiem, że szuka mieszkania. Wiem, że chce się wyprowadzić. I wiem, że nie mogę go zatrzymać.
Czuję się samotna jak nigdy dotąd. W domu panuje cisza, której nie potrafię znieść. Każdy dźwięk przypomina mi o tym, że kiedyś było inaczej. Że kiedyś byliśmy rodziną.
Czasem myślę o tym, żeby zadzwonić do niego, napisać wiadomość. Ale boję się, że go jeszcze bardziej od siebie odsunę. Boję się, że już nigdy nie będziemy blisko. Boję się, że straciłam go na zawsze.
W pracy udaję, że wszystko jest w porządku. Uśmiecham się do ludzi, żartuję, ale w środku czuję pustkę. Wieczorami płaczę w poduszkę. Modlę się, żeby wszystko wróciło do normy. Ale wiem, że to niemożliwe.
Ostatnio spotkałam sąsiadkę na klatce schodowej. — Co u Michała? — zapytała z uśmiechem.
— Dobrze… — skłamałam. Bo co miałam powiedzieć? Że mój syn już ze mną nie rozmawia? Że stał się dla mnie obcy?
Czasem zastanawiam się, czy to wszystko moja wina. Może gdybym była inną matką… Może gdybym mniej się martwiła, mniej kontrolowała… Może wtedy byłby szczęśliwszy?
Ale czy można przestać kochać swoje dziecko? Czy można przestać się o nie martwić? Nie umiem. I chyba nigdy się tego nie nauczę.
Dziś siedzę sama w kuchni i patrzę na zdjęcia Michała z dzieciństwa. Uśmiechnięty chłopiec z jasnymi włosami, który tulił się do mnie i mówił: „Mamusiu, kocham cię najbardziej na świecie”. Gdzie się podział ten chłopiec? Gdzie się podziała nasza bliskość?
Może kiedyś zrozumie, że wszystko robiłam z miłości. Może kiedyś wróci i powie: „Mamo, przepraszam”. A może to ja powinnam go przeprosić?
Nie wiem już, co jest dobre, a co złe. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy rodziną. Ale jedno wiem na pewno — kocham go ponad wszystko i zawsze będę na niego czekać.
Czy można być dobrym rodzicem i jednocześnie pozwolić dziecku odejść? Czy miłość matki naprawdę może być zbyt wielka? Może ktoś z was zna odpowiedź…