„Kiedy wnuki wychodzą, czuję ulgę” – szczera spowiedź babci Haliny

— Mamo, zostawisz dziś dzieci na parę godzin? — głos mojej córki, Magdy, rozbrzmiewał w słuchawce z nutą oczywistości. Nawet nie czekała na moją odpowiedź. — Muszę załatwić kilka spraw, a potem może jeszcze kino z Tomkiem…

Patrzę przez okno na szare, listopadowe niebo. Wnuki biegają po moim małym mieszkaniu, rozrzucając klocki i krzycząc wniebogłosy. Czuję, jak narasta we mnie zmęczenie. Nie jestem już młoda. Mam 68 lat, bolą mnie kolana, a serce czasem bije za szybko. Ale przecież jestem babcią Haliną – tą, która zawsze pomoże, ugotuje rosół i przytuli.

— Babciu, a mogę jeszcze czekoladkę? — pyta Antek, patrząc na mnie wielkimi oczami.

— Już jadłeś dwie — odpowiadam łagodnie, choć w środku mam ochotę krzyknąć: „Nie! Nie mogę już dłużej!”

Kiedy Magda wraca wieczorem, rzuca mi szybkie „dzięki” i wychodzi z dziećmi. Zostaję sama w ciszy. I wtedy… czuję ulgę. Taką prawdziwą, głęboką ulgę. Przez chwilę mam wyrzuty sumienia. Przecież powinnam tęsknić za ich śmiechem, za tymi małymi rączkami oplatającymi moją szyję. Ale prawda jest inna: jestem wykończona.

Nie zawsze tak było. Gdy urodziła się Magda, byłam młodą matką, pełną energii. Mój mąż, Zbyszek, pracował całymi dniami w warsztacie samochodowym, a ja zajmowałam się domem i dzieckiem. Było ciężko, ale wtedy miałam siłę. Teraz Zbyszka już nie ma – odszedł pięć lat temu po krótkiej chorobie. Zostałam sama w naszym dwupokojowym mieszkaniu na Pradze.

Magda mówi: „Mamo, przecież Ty nie masz nic do roboty. Siedzisz sama całymi dniami.”

Nie wie, że samotność boli inaczej niż zmęczenie. Że czasem chciałabym po prostu poczytać książkę albo posłuchać radia bez dziecięcego wrzasku w tle. Że mam swoje małe marzenia: wyjść do kina z sąsiadką Krysią, pojechać na wycieczkę do Kazimierza Dolnego, nauczyć się obsługiwać komputer.

Ale nie mówię tego głośno. Bo przecież jestem babcią Haliną – tą niezawodną.

Pewnego dnia Magda przyprowadza dzieci z walizkami.

— Mamo, muszę je zostawić na weekend. Tomek wyjeżdża służbowo, a ja mam szkolenie pod Warszawą. Dasz radę?

Nie czeka na odpowiedź. Wnuki już rozpakowują zabawki.

Ten weekend to był koszmar. Antek dostał gorączki, Zosia płakała za mamą. Nie spałam całą noc, biegałam z termometrem i szukałam syropu przeciwgorączkowego. Rano ledwo stałam na nogach.

Kiedy Magda wróciła w niedzielę wieczorem, zobaczyła mnie bladą i roztrzęsioną.

— Mamo, co się stało? — zapytała zaniepokojona.

Wtedy pierwszy raz powiedziałam prawdę:

— Magda… ja już nie daję rady. Kocham wnuki, ale jestem zmęczona. Potrzebuję odpoczynku.

Zamilkła na chwilę.

— Ale przecież zawsze dawałaś radę…

— Bo musiałam — odpowiedziałam cicho. — Ale teraz już nie muszę.

Magda była zła. Przez kilka dni nie dzwoniła. Czułam się winna i jednocześnie… wolna? Czy to możliwe?

Zadzwoniła Krysia:

— Halina, idziemy na spacer! Pogoda piękna!

Wyszłam z domu bez poczucia winy. Po raz pierwszy od dawna poczułam się lekka.

Wieczorem zadzwoniła Magda:

— Mamo… przepraszam. Nie pomyślałam o Tobie. Może rzeczywiście za dużo od Ciebie wymagam?

Rozpłakałam się do słuchawki.

— Chcę być babcią, ale nie chcę być niańką na pełen etat — powiedziałam przez łzy.

Od tamtej pory jest inaczej. Magda częściej pyta: „Mamo, dasz radę?” zamiast „Mamo, musisz”. Czasem odmawiam i nie czuję się już złą matką ani babcią.

Czasem myślę: ile jest takich babć jak ja? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”, bo boi się odrzucenia? Czy naprawdę musimy zawsze być niezawodne?

A Wy? Czy też czujecie ulgę, gdy dom znów staje się tylko Wasz?