Letni dzień, który zmienił wszystko: Opowieść o rodzinie, stracie i przebaczeniu

Wszystko wydarzyło się w jednej chwili – w letni dzień nad rzeką, kiedy słońce paliło skórę, a powietrze było ciężkie od zapachu grillowanych kiełbasek i mokrej trawy. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Miałam wtedy trzynaście lat i byłam przekonana, że świat jest przewidywalny, a rodzina – niezniszczalna. Mój młodszy brat, Bartek, biegał wokół koca z plastikowym pistoletem na wodę, a mama z tatą śmiali się z jego wygłupów. To miał być zwykły dzień. Zwykły, a jednak ostatni taki w naszym życiu.

– Ola, pilnuj Bartka! – krzyknęła mama, wycierając ręce w kuchenną ścierkę. – Nie chcę, żeby znowu wrócił przemoczony do suchej nitki!

– Dobra, mamo! – odpowiedziałam z udawaną niechęcią, choć w głębi duszy lubiłam być tą odpowiedzialną. Bartek był moim oczkiem w głowie. Zawsze chciałam go chronić.

Tata rozłożył leżak i z uśmiechem spojrzał na nas. – Kto pierwszy do wody? – zawołał i zanim zdążyliśmy odpowiedzieć, już biegł w stronę rzeki. Bartek rzucił się za nim, a ja pobiegłam za bratem.

Woda była ciepła i płytka przy brzegu. Bartek chlapał mnie wodą, śmiejąc się głośno. Mama siedziała na kocu i patrzyła na nas z czułością. Wszystko wydawało się takie zwyczajne.

A potem usłyszałam krzyk. Najpierw pojedynczy, potem coraz więcej ludzi zaczęło krzyczeć. Odwróciłam się i zobaczyłam tatę płynącego w stronę dwóch chłopaków walczących o utrzymanie się na powierzchni. Wszyscy wokół stali jak sparaliżowani.

– Pomocy! – wrzasnął jeden z chłopaków.

Tata dopłynął do nich i próbował ich wyciągnąć. Widziałam tylko plątaninę rąk i nóg. Ktoś wbiegł do wody za nim. Mama rzuciła się w moją stronę, łapiąc mnie za ramiona.

– Gdzie Bartek?!

Rozejrzałam się spanikowana – brat stał tuż obok mnie, przerażony.

– Tam! – wskazałam na środek rzeki.

Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Kiedy wyciągnęli tatę na brzeg, już nie oddychał. Karetka przyjechała za późno. Mama klęczała przy nim i krzyczała tak, jak nigdy wcześniej nie słyszałam jej głosu.

Po pogrzebie dom był cichy jak nigdy dotąd. Mama chodziła jak cień samej siebie. Ja musiałam przejąć większość obowiązków – gotowanie, sprzątanie, opiekę nad Bartkiem. Próbowałam być silna dla niego, ale nocami płakałam w poduszkę.

Pieniądze szybko zaczęły się kończyć. Tata pracował jako kierowca autobusu miejskiego – po jego śmierci dostaliśmy jednorazową zapomogę i tyle. Mama próbowała dorabiać sprzątaniem u sąsiadów, ale to nie wystarczało nawet na czynsz.

Zaczęły się kłótnie o wszystko: o pieniądze, o to kto ma iść do sklepu, o to kto nie pozmywał naczyń. Bartek zamknął się w sobie. Przestał mówić o tacie, przestał się śmiać.

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z głową opartą na rękach.

– Mamo…?

Podniosła wzrok – oczy miała czerwone od płaczu.

– Nie dam rady, Ola… Nie dam rady sama tego wszystkiego ciągnąć…

Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.

– Damy radę razem – powiedziałam cicho, choć sama nie wierzyłam w te słowa.

Ale nie było wyjścia. Musiałam dorosnąć szybciej niż powinnam.

Z czasem mama zaczęła coraz częściej znikać wieczorami – mówiła, że idzie do pracy do baru na drugim końcu miasta. Czasem wracała późno w nocy, czasem nie wracała wcale.

Bartek pytał:

– Gdzie jest mama?

– W pracy – kłamałam.

Ale prawda była taka, że coraz częściej widywałam ją z butelką piwa albo z papierosem na klatce schodowej.

Zaczęliśmy żyć obok siebie. Ja zamknęłam się w nauce i obowiązkach domowych. Bartek coraz częściej uciekał do kolegów albo na boisko. Mama… była coraz bardziej nieobecna.

Pewnego dnia przyszedł list z sądu – groziła nam eksmisja za zaległy czynsz. Wpadłam w panikę.

– Mamo! Musimy coś zrobić! – krzyczałam przez łzy.

– A co ja mogę?! – odkrzyknęła pijanym głosem. – Może twój ojciec by coś zrobił!

Wtedy pierwszy raz poczułam do niej prawdziwą złość.

– On nie żyje! A ty jesteś matką! – wrzasnęłam i wybiegłam z domu trzaskając drzwiami.

Przez kilka dni nie rozmawiałyśmy ze sobą wcale. Bartek próbował nas pogodzić:

– Ola… nie kłóćcie się…

Ale ja byłam uparta jak osioł.

W końcu przyszła sąsiadka pani Grażyna i zaproponowała pomoc:

– Dziewczyno, nie możesz wszystkiego dźwigać sama. Przyjdź do mnie po obiad dla Bartka, ja ci pomogę z lekcjami…

Dzięki niej jakoś przetrwaliśmy najgorsze miesiące. Mama powoli zaczęła wychodzić z dołka – znalazła pracę jako kasjerka w Biedronce. Nie było łatwo, ale przynajmniej wróciła do domu trzeźwa.

Lata mijały. Bartek dorastał – był coraz bardziej zbuntowany. Zaczęły się wagary, bójki pod blokiem, pierwsze papierosy ukrywane pod łóżkiem.

– To przez ciebie! – krzyczała mama do mnie po jednej z awantur z Bartkiem. – Zamiast być dla niego wsparciem, tylko go krytykujesz!

– Ja?! To ty go zostawiłaś samego! Ja próbuję go ratować!

Kiedyś byliśmy rodziną. Teraz byliśmy tylko ludźmi mieszkającymi pod jednym dachem.

Mimo wszystko skończyłam liceum z dobrymi wynikami i dostałam się na studia zaoczne w Toruniu – pedagogika specjalna. Chciałam pomagać takim dzieciom jak Bartek… takim rodzinom jak nasza.

Pracowałam jako kelnerka po nocach i uczyłam się dniami. Mama była dumna tylko wtedy, gdy mogła pochwalić się mną przed sąsiadkami:

– Moja Ola studiuje! Sama ją wychowałam!

A ja czułam gorycz – bo wiedziałam ile mnie to kosztowało.

Bartek tymczasem popadł w złe towarzystwo. Pewnej nocy zadzwonił telefon:

– Czy to pani Aleksandra Nowak? Tu policja…

Serce mi stanęło.

Bartek został zatrzymany za kradzież roweru spod sklepu Żabka. Pojechałam po niego na komisariat sama – mama była wtedy na nocnej zmianie.

W drodze powrotnej milczeliśmy długo.

– Przepraszam… – powiedział cicho Bartek.

Objęłam go mocno.

– Jeszcze wszystko możesz naprawić…

Nie wiem czy uwierzył.

Dziś minęło już ponad dziesięć lat od tamtego dnia nad rzeką. Mama jest już na emeryturze i czasem pomaga mi przy mojej córce Hani. Bartek wyjechał do Holandii za pracą – rzadko dzwoni, ale wiem że próbuje zacząć od nowa.

Często wracam myślami do tamtego letniego dnia nad rzeką i zastanawiam się: czy gdyby tata żył, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy można naprawdę wybaczyć losowi to, co nam odebrał? A może siłą jest właśnie to, że mimo wszystko idziemy dalej?