List, który zmienił wszystko – cena spokoju w polskiej rodzinie
Wszystko zaczęło się od listu – zwykłej białej koperty, którą znalazłam w skrzynce na listy, wracając z pracy w szary, listopadowy wieczór. Ręka mi zadrżała, gdy zobaczyłam znajome pismo. „Od Piotra” – pomyślałam, czując dziwny ucisk w żołądku. Przecież miał wrócić za dwa dni z delegacji do Holandii. Otworzyłam kopertę jeszcze na klatce schodowej, nie mogąc doczekać się słów tęsknoty. Zamiast tego przeczytałam:
„Zosiu, nie potrafię już dłużej udawać. Poznałem kogoś. Wyjeżdżam na stałe. Przepraszam. Dzieciom postaram się pomagać. Ty zasługujesz na szczęście. Piotr.”
Świat zawirował. Stałam tak długo, aż sąsiadka z dołu, pani Jadwiga, szturchnęła mnie łokciem:
– Zosiu, wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła.
Nie odpowiedziałam. Weszłam do mieszkania, gdzie czekały na mnie dwie córki – Basia i Ola. Basia miała wtedy 13 lat, Ola 9. Obie rzuciły się na mnie z pytaniami o kolację i zadania domowe. Uśmiechnęłam się przez łzy, chowając list do kieszeni płaszcza.
Nocą nie spałam. Wpatrywałam się w sufit i słuchałam cichego chrapania córek za ścianą. „Co ja im powiem? Jak mam żyć dalej?” – pytałam siebie w myślach.
Następnego dnia zadzwoniła moja matka.
– Zosiu, Piotr dzwonił do twojego ojca. Co się dzieje?
– Mamo… on nas zostawił.
– Co?! Jak to zostawił?!
– Ma inną kobietę. Wyjechał.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
– Przyjedź z dziewczynkami do nas na wieś. Odpoczniesz.
Ale nie mogłam uciec. Musiałam pracować, płacić rachunki, być matką i ojcem jednocześnie. Piotr przez kilka miesięcy przesyłał pieniądze, potem coraz rzadziej. W końcu przestał się odzywać.
Basia zamknęła się w sobie, zaczęła mieć problemy w szkole. Ola płakała nocami i pytała: „Mamo, czy tata nas już nie kocha?” Nie umiałam odpowiedzieć.
Z czasem nauczyłam się żyć sama. Pracowałam w sklepie spożywczym na osiedlu, dorabiałam sprzątaniem u sąsiadów. Wieczorami padałam ze zmęczenia na wersalkę w kuchni, bo dziewczynki zajmowały jedyny pokój.
Minęły lata. Basia zdała maturę i wyjechała na studia do Krakowa. Ola została ze mną – skończyła technikum fryzjerskie i zaczęła pracować w salonie na rynku. Myślałam, że będzie łatwiej, ale wtedy pojawiły się nowe problemy.
Ola zakochała się w chłopaku z sąsiedztwa – Marcinie. Po kilku miesiącach oznajmiła:
– Mamo, jestem w ciąży. Marcin chce się do nas wprowadzić.
Zamarłam.
– Olu… gdzie? Przecież mamy tylko dwa pokoje! Ty z Marcinem i dzieckiem? A ja gdzie?
– Przecież możesz spać w kuchni, jak zawsze – rzuciła bez zastanowienia.
Poczułam się jak intruz we własnym domu.
Marcin zamieszkał z nami. Było ciasno, głośno i nerwowo. On pracował na budowie, Ola wracała późno z salonu fryzjerskiego, a ja gotowałam obiady i opiekowałam się wnuczką Zosią.
Pewnego dnia zadzwoniła Basia:
– Mamo, muszę wrócić do domu. Z chłopakiem mi nie wyszło, nie mam gdzie mieszkać.
Nie miałam serca odmówić. Basia wróciła z walizką i łzami w oczach.
– Przepraszam, mamo… Nie chciałam ci dokładać problemów.
– Cicho już, córeczko – przytuliłam ją mocno.
Wtedy zaczęły się prawdziwe konflikty. Ola była zazdrosna o uwagę Basi, Marcin narzekał na brak prywatności, a ja czułam się jak służąca we własnym domu.
Pewnego wieczoru wybuchła awantura o łazienkę:
– Ile można siedzieć pod prysznicem?! – krzyczała Ola do Basi.
– Przynajmniej się myję! – odgryzła się Basia.
Marcin trzasnął drzwiami:
– Mam tego dosyć! To nie jest dom tylko dworzec!
Wtedy nie wytrzymałam.
– Dość! – krzyknęłam tak głośno, że nawet sąsiadka zza ściany ucichła. – To jest mój dom! Przez lata poświęcałam wszystko dla was! Teraz chcę trochę spokoju!
Zapadła cisza. Ola spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Chcesz nas wyrzucić?
– Nie… Ale musicie zacząć myśleć o sobie! Basia, znajdź pracę i wynajmij pokój. Olu, porozmawiaj z Marcinem o własnym mieszkaniu. Ja już nie dam rady wszystkiego dźwigać!
Przez kilka dni panowała napięta atmosfera. W końcu Basia znalazła pracę w kawiarni i wynajęła pokój z koleżanką. Ola z Marcinem dostali mieszkanie socjalne od miasta po narodzinach drugiego dziecka.
Zostałam sama pierwszy raz od ponad dwudziestu lat. Pierwsze wieczory były trudne – cisza bolała bardziej niż krzyki dzieci. Ale potem zaczęłam oddychać pełną piersią.
Zrobiłam remont kuchni – pomalowałam ściany na żółto, kupiłam nową firankę i kwiaty na parapet. Po raz pierwszy pojechałam nad morze sama – spacerowałam po plaży w Rewalu i patrzyłam na zachód słońca bez poczucia winy.
Czasem odwiedzają mnie wnuki – Zosia i mały Michałek. Czasem dzwoni Basia albo Ola prosi o radę przy farbowaniu włosów klientki. Ale to już nie jest dom pełen wrzasku i pretensji.
Często pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy egoizm matki to grzech? Czy każda kobieta ma prawo do własnego spokoju po latach poświęceń?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?