Mała dziewczynka idzie na aukcję psów policyjnych sama — Co wydarzyło się potem, wzruszyło wszystkich do łez
Tłum napierał na mnie ze wszystkich stron, a ja czułam, jakby świat się kurczył do rozmiaru mojego słoika z drobniakami. Miałam osiem lat i byłam sama. Wszyscy mówili: „Nie idź tam, Martynko, to nie miejsce dla dzieci.” Ale ja musiałam. Od śmierci mamy nie mówiłam ani słowa. Tylko jeden pies, stary policyjny owczarek o imieniu Nero, trzymał mnie przy życiu. To on był jej partnerem w pracy i moim jedynym przyjacielem od dnia, gdy mama zginęła podczas pościgu na obrzeżach naszego miasteczka.
W domu panował chłód. Tata, Andrzej, zamknął się w sobie. Jego nowa żona, pani Iwona, próbowała być miła, ale czułam, że nie rozumie mojego bólu. „Martynko, musisz się pogodzić z tym, co się stało” – powtarzała. Ale jak pogodzić się z czymś takim? Każdej nocy wymykałam się do starego komisariatu i siadałam przy klatce Nero. Szeptałam mu do ucha wszystkie słowa, których nie umiałam już wypowiedzieć ludziom.
Pewnego ranka usłyszałam rozmowę taty przez drzwi. „Nero idzie na aukcję. Komenda nie może go już utrzymać.” Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. Przez całą noc liczyłam monety – dwieście czterdzieści siedem złotych i pięćdziesiąt groszy. To wszystko, co miałam.
W dzień aukcji ubrałam się w kurtkę mamy i wyszłam z domu bez słowa. Iwona zauważyła to dopiero po godzinie. „Andrzej! Martyna zniknęła!” – krzyczała. Tata wybiegł na ulicę, ale ja już byłam na rynku.
Sala była pełna dorosłych – przedsiębiorców, policjantów, nawet burmistrz przyszedł zobaczyć, kto kupi starego psa policyjnego. Stałam z tyłu i patrzyłam na Nero. On też mnie zobaczył – jego uszy drgnęły, ogon lekko się poruszył.
Licytacja ruszyła szybko. „Tysiąc!” – krzyknął pan Roman z ochrony. „Dwa tysiące!” – dodał rolnik z sąsiedniej wsi. Ja ściskałam słoik coraz mocniej.
W końcu zebrałam się na odwagę i podeszłam do przodu. „Chcę licytować!” – mój głos był cichy, ale wszyscy go usłyszeli.
Ludzie zaczęli szeptać. Licytator spojrzał na mnie z politowaniem:
– Dziewczynko, to nie zabawa…
– Mam pieniądze – wyszeptałam i postawiłam słoik na stole. – Dwieście czterdzieści siedem złotych i pięćdziesiąt groszy.
W sali zapadła cisza. Ktoś się zaśmiał nerwowo. Ktoś inny mruknął: „To wzruszające, ale…”
Nagle Nero zaczął szczekać i szarpać smyczą tak mocno, że aż przewrócił klatkę. Wyrwał się i pobiegł prosto do mnie. Ludzie rozstąpili się jak Morze Czerwone. Pies położył łeb na moich kolanach i spojrzał mi w oczy.
– Proszę… – powiedziałam przez łzy do licytatora. – On nie chce nikogo innego.
Wtedy odezwał się pan Roman:
– Zasady to zasady! Pies należy do komendy! – krzyczał.
Ale inny głos przebił się przez tłum:
– Dajcie jej tego psa! Przecież to oczywiste!
Rozpętała się burza. Jedni byli za mną, inni przeciwko. Burmistrz próbował uciszyć salę:
– Proponuję głosowanie!
Ręce podniosły się jedna po drugiej – większość była za mną.
Tata wbiegł do sali w ostatniej chwili:
– Martyna! Co ty wyprawiasz?!
– Ona walczy o przyjaciela! – krzyknęła jakaś starsza pani z pierwszego rzędu.
Iwona stała w drzwiach blada jak ściana. Przez chwilę myślałam, że zaraz mnie zabierze siłą do domu. Ale tylko podeszła i położyła mi rękę na ramieniu.
– Jeśli to ci pomoże… – szepnęła cicho.
Licytator ogłosił decyzję: „Nero zostaje z Martyną.”
Tego wieczoru wróciliśmy do domu razem – ja, tata, Iwona i Nero. W kuchni wybuchła awantura:
– To nieodpowiedzialne! – krzyczała Iwona do taty. – Jak możesz pozwolić dziecku decydować o takich rzeczach?
– A może właśnie tego jej trzeba? – odpowiedział tata zmęczonym głosem.
Przez kilka dni atmosfera była napięta jak struna. Iwona zamykała się w sypialni, tata chodził rozdrażniony. Ja spałam z Nero na podłodze w swoim pokoju.
Pewnej nocy usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
– Martynka… mogę wejść? – to była Iwona.
Usiadła obok mnie na dywanie.
– Wiem, że nie jestem twoją mamą… Ale bardzo bym chciała ci pomóc.
Nie odpowiedziałam nic. Tylko przytuliłam mocniej Nero.
Kilka dni później przyszło pismo z komendy: „Pies policyjny Nero oficjalnie przekazany pod opiekę Martyny Zielińskiej.”
Wtedy zaczęły wychodzić na jaw tajemnice sprzed śmierci mamy. Znalazłam w szufladzie jej stary notes – pełen dziwnych zapisków o lokalnej firmie chemicznej i nazwiskach ludzi z miasteczka. Pokazałam go tacie.
– To niemożliwe… Twoja mama coś odkryła? – szepnął przerażony.
Wieczorami tata i Iwona kłócili się coraz częściej:
– Nie mieszajmy Martyny w te sprawy!
– Ale ona już jest wmieszana! To jej matka!
Nero zaczął zachowywać się dziwnie – warczał na listonosza, szczekał na samochody pod domem. Pewnej nocy obudziły mnie światła reflektorów pod oknem i cienie krążące wokół domu.
Tata zadzwonił po policję. Okazało się, że ktoś próbował włamać się do naszego garażu.
– To przez ten notes! – krzyczała Iwona.
Ale ja wiedziałam jedno: mama chciała nas ostrzec przed czymś złym.
Z pomocą Nero znaleźliśmy ukryte w ogrodzie fiolki z chemikaliami – dokładnie takie same jak te opisane w notesie mamy. Tata zaniósł je na komisariat.
Wkrótce wybuchł skandal: lokalna firma chemiczna została zamknięta za nielegalne składowanie odpadów tuż przy szkole podstawowej! Mama miała rację…
Po wszystkim tata długo płakał w kuchni:
– Przepraszam cię, Martynko… Nie umiałem być dla ciebie wsparciem.
Iwona przytuliła mnie pierwszy raz naprawdę szczerze:
– Jesteś dzielna… Twoja mama byłaby dumna.
Od tamtej pory coś się zmieniło między nami wszystkimi. Tata zaczął ze mną rozmawiać o mamie bez łez w oczach. Iwona nauczyła się piec moje ulubione ciasto marchewkowe i czasem razem wyprowadzałyśmy Nero na długie spacery nad rzeką.
A ja? Zaczęłam mówić znowu – najpierw do Nero, potem do ludzi. Wróciłam do szkoły i opowiedziałam całą historię mojej klasie podczas apelu o bezpieczeństwie.
Czasem pytam siebie: czy gdybym wtedy nie poszła sama na tę aukcję, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy odwaga dziecka może naprawdę zmienić świat dorosłych?
A wy? Czy kiedykolwiek musieliście walczyć o coś lub kogoś tak bardzo, że baliście się nawet oddychać?