Marzyłem, by pewnego dnia przyjść i wyznać miłość… Ale życie napisało inny scenariusz

Marzyłem, by pewnego dnia przyjść i wyznać miłość… Ale zamiast tego stoję w ciemnej kuchni, zaciśniętymi pięściami opieram się o blat i słyszę za ścianą głos mojej matki:

– Michał, ile jeszcze będziesz się tak snuł? Znowu wróciłeś późno, a w lodówce pustki!

Nie odpowiadam. Wiem, że jeśli się odezwę, wybuchnie kolejna awantura. Mam trzydzieści cztery lata i wciąż mieszkam z matką w naszym starym bloku na warszawskim Bródnie. Ojciec odszedł, gdy miałem dziesięć lat – zostawił nas dla innej kobiety i od tamtej pory nie odezwał się ani razu. Matka nigdy mu tego nie wybaczyła. Mnie też nie.

Wszystko zaczęło się od tego jednego dnia, kiedy wróciłem do domu z liceum i zobaczyłem ją płaczącą przy kuchennym stole. – Michałku, już nas nie kocha – powiedziała wtedy. Od tamtej pory byłem jej powiernikiem, terapeutą, czasem nawet chłopakiem na posyłki.

Moje życie toczyło się wokół niej. Gdy chciałem pójść na studia do Krakowa, usłyszałem: – Zostawisz mnie samą? Po tym wszystkim? – Więc zostałem w Warszawie. Kiedy poznałem Magdę na uczelni i zakochałem się po raz pierwszy, matka zaczęła chorować. – Serce mi wysiada, Michałku… – jęczała przez telefon, gdy tylko próbowałem spędzić noc poza domem. Magda nie wytrzymała długo tej atmosfery. Odeszła po dwóch latach.

Z czasem nauczyłem się nie marzyć. Pracowałem jako informatyk w małej firmie na Pradze. Koledzy śmiali się ze mnie: – Ty to masz dobrze, obiadki pod nos, pranie zrobione! – Ale nikt nie wiedział, jak bardzo chciałem uciec. Wieczorami siadałem przy oknie i patrzyłem na światła miasta, wyobrażając sobie inne życie.

Wszystko zmieniło się, gdy do naszej firmy przyszła nowa dziewczyna – Zuzanna. Miała rude włosy i śmiała się tak głośno, że słychać ją było przez cały open space. Zaczęliśmy rozmawiać przy kawie, potem coraz częściej wychodziliśmy razem na lunch. Po raz pierwszy od lat poczułem, że ktoś mnie widzi – nie jako syna swojej matki, ale jako mężczyznę.

Pewnego wieczoru odważyłem się zaprosić ją do siebie na kolację. Matka była wściekła.

– Jak możesz sprowadzać tu obce kobiety? Jeszcze cię wykorzysta! – krzyczała.

Zuzanna próbowała być miła:

– Dobry wieczór pani Barbaro, przyniosłam ciasto…

– Nie jem słodyczy po osiemnastej – odburknęła matka i wyszła do swojego pokoju.

Kolacja była niezręczna. Zuzanna starała się żartować, ale ja czułem tylko narastający wstyd i złość. Po jej wyjściu matka zaczęła płakać:

– Widzisz? Nawet nie zapytała jak się czuję! Tylko o tobie myśli!

Przez kolejne dni unikałem Zuzanny. W pracy udawałem, że jestem zajęty. W końcu przyszła do mnie sama.

– Michał, co się dzieje? Przecież widzę, że coś jest nie tak.

Nie potrafiłem jej powiedzieć prawdy. Bałem się przyznać, jak bardzo jestem uwiązany do matki. Bałem się być żałosny.

Tego wieczoru wróciłem do domu późno. Matka czekała w kuchni.

– Gdzie byłeś? Z kim? – pytała podejrzliwie.

– Z koleżanką z pracy.

– Znowu ta ruda? Michałku, ona cię zostawi jak wszystkie inne! Tylko ja ci zostałam!

Wybuchnąłem:

– Mamo! Mam już dość! Chcę żyć własnym życiem!

Zamilkła na chwilę, a potem zaczęła płakać jeszcze głośniej niż zwykle.

– Po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłam…

Wyszedłem trzaskając drzwiami. Po raz pierwszy od lat poszedłem przed siebie bez celu. Szedłem przez nocną Warszawę, aż dotarłem pod blok Zuzanny. Zadzwoniłem domofonem.

– Michał? Co się stało?

– Mogę wejść?

Przyjęła mnie bez słowa. Siedzieliśmy razem na kanapie, a ja opowiedziałem jej wszystko – o ojcu, o matce, o tym jak bardzo boję się być samodzielny.

Zuzanna słuchała uważnie.

– Michał… musisz zdecydować: chcesz być dorosły czy zawsze będziesz synkiem mamusi?

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek wcześniej. Ale wiedziałem, że ma rację.

Następnego dnia wróciłem do domu i zacząłem pakować rzeczy do walizki. Matka patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– Co ty robisz?

– Wyprowadzam się.

– Nie możesz! Ja sobie nie poradzę!

– Dasz radę, mamo. Muszę spróbować żyć po swojemu.

Płakała, krzyczała, groziła nawet, że zrobi sobie krzywdę. Ale tym razem nie dałem się złamać.

Przez pierwsze tygodnie było ciężko. Czułem się winny za każdym razem, gdy dzwoniła z pretensjami lub płaczem. Zuzanna wspierała mnie jak mogła, ale widziałem w jej oczach zmęczenie tą sytuacją.

W końcu przyszedł dzień, kiedy zadzwoniła moja siostra Aneta z Gdańska:

– Michał, mama jest w szpitalu. Zasłabła.

Wróciły wszystkie stare lęki. Pojechałem do szpitala natychmiast. Matka leżała blada na łóżku.

– Widzisz? Odszedłeś i od razu zachorowałam…

Lekarze powiedzieli jednak jasno: to nic poważnego, zwykłe przemęczenie i stres.

Po powrocie do domu długo rozmawiałem z Zuzanną:

– Może powinieneś do niej wrócić? – zapytała cicho.

– Nie mogę… Jeśli wrócę teraz, już nigdy nie będę wolny.

Zuzanna milczała przez chwilę.

– A my? Co z nami?

Nie potrafiłem odpowiedzieć. Bałem się przyszłości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Minęły miesiące. Matka powoli pogodziła się z moją nieobecnością, choć nasze rozmowy były chłodne i pełne wyrzutów. Zuzanna coraz częściej wspominała o wyjeździe za granicę – dostała propozycję pracy w Berlinie.

– Pojedziesz ze mną? – zapytała pewnego wieczoru.

Patrzyłem na nią długo w milczeniu.

– Nie wiem…

Wyjechała sama dwa tygodnie później.

Zostałem sam w wynajmowanym mieszkaniu na Targówku. Samotność była inna niż ta w domu matki – mniej duszna, ale bardziej bolesna. Zacząłem chodzić na terapię. Uczyłem się żyć dla siebie, nie dla innych.

Czasami odwiedzam matkę – już nie krzyczy tak jak dawniej. Jest starsza, słabsza. Siadamy razem przy stole i pijemy herbatę w milczeniu.

Czasami myślę o Zuzannie i o tym wszystkim co straciłem przez własny strach i poczucie winy.

Marzyłem kiedyś, by pewnego dnia przyjść i wyznać miłość… Ale czy można kochać naprawdę, jeśli nigdy nie nauczyło się być wolnym?

Czy Wy też czuliście kiedyś ten ciężar rodzinnych oczekiwań? Czy można wyrwać się z przeszłości i zacząć żyć po swojemu?