Między lekcją a domem: Historia Marty z podwarszawskiej szkoły
Już od pierwszego dzwonka czułam, że to nie będzie zwykła lekcja. Siedziałam w trzeciej ławce od okna, ściskając w dłoni telefon, który nie powinien był znaleźć się na mojej ławce. Wpatrywałam się w ekran, gdzie co chwilę pojawiały się powiadomienia z domu. Mama pisała: „Marta, wróć po lekcjach prosto do domu. Tata znowu się awanturuje.”
Zacisnęłam zęby. W klasie panowała napięta atmosfera – pani Renata, nasza matematyczka, już od progu rzucała spojrzenia, które potrafiły zamrozić krew w żyłach. – Marta! – zawołała nagle. – Schowaj ten telefon, bo zaraz wylecisz z klasy!
Schowałam go pospiesznie do plecaka, ale myśli zostały przy mamie i młodszym bracie, którzy pewnie właśnie teraz słuchali krzyków taty. Zawsze powtarzał, że szkoła to strata czasu, że powinnam pomagać w domu. Ale ja chciałam czegoś więcej. Chciałam być kimś innym niż on.
– Dziś kartkówka – oznajmiła pani Renata, rozdając kartki. – Bez ściągania, bez szeptania. Kto spróbuje oszukiwać, dostaje jedynkę bez dyskusji.
W klasie rozległ się cichy pomruk niezadowolenia. Obok mnie siedziała Anka, moja najlepsza przyjaciółka. Szturchnęła mnie łokciem.
– Co jest? Wyglądasz jakbyś zaraz miała się rozpłakać.
– Nic… Po prostu… – urwałam, bo nie chciałam mówić jej prawdy. Wstydziłam się tego, co działo się w moim domu. Wszyscy myśleli, że jestem twarda, bo zawsze miałam odpowiedź na każdą zaczepkę i potrafiłam postawić się nawet największym klasowym cwaniakom.
Ale dziś czułam się krucha jak nigdy.
Kartkówka poszła mi fatalnie. Liczby tańczyły mi przed oczami, a głowa była gdzie indziej. Oddałam pustą kartkę i usiadłam zrezygnowana. Pani Renata spojrzała na mnie z dezaprobatą.
– Marta, co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś dobra z matematyki.
Wzruszyłam ramionami i spuściłam wzrok.
Po lekcji Anka dogoniła mnie na korytarzu.
– Ej, poczekaj! Coś się stało?
Zatrzymałam się przy oknie na końcu korytarza. Za szybą padał deszcz, a szare blokowisko wyglądało jeszcze smutniej niż zwykle.
– Tata znowu… – zaczęłam cicho. – Mama napisała, żebym wróciła od razu do domu.
Anka objęła mnie ramieniem.
– Może przyjdziesz do mnie? Mama cię lubi. Pogadamy, zjemy coś…
Pokręciłam głową.
– Nie mogę. Muszę być w domu. Jak mnie nie będzie, będzie jeszcze gorzej.
Wiedziałam, że Anka nie rozumie do końca. Jej rodzice byli spokojni, zawsze uśmiechnięci. U nich w domu pachniało ciastem i kawą, a nie strachem i alkoholem.
Zeszłam po schodach na parter i wyszłam przed szkołę. Deszcz zacinał mi w twarz, ale nie miałam parasola. Szłam szybko przez błoto i kałuże, czując jak serce wali mi jak młotem.
W domu panowała cisza przed burzą. Mama siedziała przy stole z podkrążonymi oczami, a brat układał klocki na dywanie.
– Marta – szepnęła mama – dobrze, że jesteś.
Tata siedział w kuchni z butelką piwa i gazetą rozłożoną na stole.
– I co? Znowu jedynka? – rzucił bez podnoszenia wzroku.
Nie odpowiedziałam. Weszłam do pokoju i zamknęłam drzwi. Oparłam się o nie plecami i pozwoliłam łzom popłynąć po policzkach.
Wieczorem usłyszałam kłótnię rodziców. Tata krzyczał o pieniądzach, o tym, że mama nic nie robi, że ja jestem leniwa i niepotrzebna. Brat schował się pod kołdrą i trząsł ze strachu.
Wtedy podjęłam decyzję.
Następnego dnia po lekcjach poszłam do pedagoga szkolnego. Pani Agata była młoda i miała ciepłe oczy.
– Chciałabym… porozmawiać – powiedziałam cicho.
Opowiedziałam jej wszystko: o awanturach w domu, o strachu mamy i brata, o tym jak bardzo chciałabym uciec stąd daleko.
Pani Agata słuchała uważnie.
– Marta, to bardzo odważne z twojej strony. Nie jesteś sama. Możemy coś zrobić razem – powiedziała łagodnie.
Zgodziłam się na rozmowę z mamą w obecności pedagoga. Mama płakała przez całą rozmowę. Powiedziała, że boi się odejść od taty, bo nie ma dokąd pójść i nie wie jak sobie poradzić sama z dwójką dzieci.
– Mamo… ja już dłużej tak nie mogę – powiedziałam przez łzy. – Boję się wracać do domu…
Mama przytuliła mnie mocno.
Po tej rozmowie zaczęłyśmy razem chodzić do psychologa. Tata coraz częściej znikał z domu na całe noce. Pewnego dnia mama spakowała nasze rzeczy i wyjechałyśmy do babci do Otwocka.
Nowa szkoła była inna. Nikt mnie tam nie znał, nikt nie wiedział o mojej przeszłości. Ale ja już nigdy nie byłam taka sama jak kiedyś.
Czasem pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy miałam prawo wywrócić życie całej rodziny do góry nogami? Ale kiedy patrzę na uśmiechniętego brata i spokojną mamę wiem jedno – czasem trzeba mieć odwagę powiedzieć „dość” nawet jeśli wszyscy wokół milczą.
A wy? Czy mieliście kiedyś moment w życiu, kiedy musieliście wybrać między własnym szczęściem a lojalnością wobec bliskich? Co byście zrobili na moim miejscu?