Moja teściowa karmiła moje dziecko jedzeniem ze śmietnika: postawiłam mężowi ultimatum i wyjechałam
— Mamo, co ty robisz?! — krzyknęłam, wbiegając do kuchni, gdzie moja teściowa, pani Halina, właśnie wyciągała z reklamówki jakieś stare bułki i podawała je mojemu dwuletniemu synkowi, Antosiowi.
— Dziecko, nie przesadzaj, to tylko chleb. Nic mu nie będzie — odpowiedziała z tym swoim zimnym spokojem, który zawsze doprowadzał mnie do szału. Ale ja już wiedziałam. Widziałam na własne oczy, jak godzinę wcześniej wynosiła śmieci i wracała z tą samą torbą.
Moje serce waliło jak oszalałe. Wzięłam Antosia na ręce i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Skąd masz ten chleb? — zapytałam drżącym głosem.
— Z piekarni, wyrzucili świeży, szkoda marnować — odpowiedziała, nawet nie patrząc mi w oczy.
Wiedziałam, że kłamie. Mój mąż, Tomek, zawsze powtarzał, że jego mama jest „oszczędna”, ale nigdy nie przypuszczałam, że posunie się aż tak daleko. Przez kilka dni próbowałam sobie wmówić, że to jednorazowy incydent. Ale potem znalazłam w lodówce jogurty po terminie i spleśniałe owoce ukryte za słoikami z ogórkami. Zaczęłam obserwować Halinę uważniej. I wtedy zobaczyłam ją przez okno — jak grzebie w kontenerze za sklepem spożywczym.
Kiedy powiedziałam o tym Tomkowi, zbył mnie machnięciem ręki.
— Przesadzasz, Anka. Mama po prostu nie lubi marnować jedzenia. Przecież nie daje Antosiowi niczego złego.
— Tomek! Ona karmi nasze dziecko jedzeniem ze śmietnika! — krzyknęłam przez łzy. — Jeśli ty tego nie widzisz, to ja już nie wiem…
Zaczął się nasz najgorszy okres w małżeństwie. Halina mieszkała z nami od roku, odkąd zachorowała na serce. Pomagała przy dziecku, kiedy wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim. Byłam jej wdzięczna, ale teraz czułam tylko strach i obrzydzenie.
Próbowałam rozmawiać z teściową spokojnie.
— Pani Halino, proszę… Niech pani nie daje Antosiowi takich rzeczy. On jest jeszcze mały.
— Ty nic nie rozumiesz! Za moich czasów ludzie jedli wszystko i żyli! Teraz tylko chemia i plastik! — odparła z pogardą.
Czułam się bezsilna. Każdego dnia bałam się zostawić synka z nią sam na sam. Zaczęłam brać urlopy na żądanie, kombinować z opiekunkami, ale Tomek był coraz bardziej zirytowany.
— Przesadzasz! Mama chce dobrze! — powtarzał.
Aż pewnego dnia Antoś dostał wysokiej gorączki i zaczął wymiotować. Lekarz na izbie przyjęć zapytał mnie wprost:
— Czy dziecko mogło zjeść coś nieświeżego?
Zamarłam. Wróciłam do domu i wybuchłam.
— To koniec! Albo twoja mama się wyprowadza, albo ja wyjeżdżam z Antosiem!
Tomek patrzył na mnie jak na wariatkę.
— Nie możesz mi stawiać takich ultimatum!
— Muszę! Bo jeśli ty nie potrafisz ochronić własnego dziecka przed chorobą przez głupią oszczędność twojej matki, to ja to zrobię!
Przez dwa dni nie odzywaliśmy się do siebie. Halina chodziła po domu obrażona, rzucając mi pogardliwe spojrzenia. W końcu spakowałam walizkę i pojechałam do moich rodziców do Lublina.
Mama przyjęła mnie ze łzami w oczach.
— Dobrze zrobiłaś, Aniu. Dziecko jest najważniejsze.
Ale ja czułam się rozdarta. Kochałam Tomka. Chciałam mieć rodzinę. Ale czy mogłam zaufać mu po tym wszystkim?
Przez kolejne tygodnie dzwonił codziennie. Przepraszał, tłumaczył się, obiecywał zmiany. Halina miała się wyprowadzić do siostry na wieś. Ale ja już nie byłam taka łatwowierna.
— Tomek… Jak mam ci zaufać? Jak mam wrócić do domu, gdzie moje dziecko było narażone na takie rzeczy?
Milczał długo po drugiej stronie słuchawki.
— Nie wiem… Ale chcę spróbować to naprawić.
Czasem myślę o tym wszystkim nocami. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była wcześniej zaufać swojej intuicji? Czy rodzina jest ważniejsza niż bezpieczeństwo dziecka?
Dziś jestem sama z Antosiem w wynajętym mieszkaniu. Tomek odwiedza nas co weekend. Halina dzwoni rzadko — nigdy nie przeprosiła.
Patrzę na synka i pytam siebie: czy można wybaczyć taką zdradę? Czy rodzina może przetrwać po czymś takim? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?