Moje cztery ściany, moja godność: Walka o dom w cieniu teściowej

— Marta, znowu zostawiłaś naczynia w zlewie! — głos teściowej przebił ciszę kuchni jak nóż. Stałam z kubkiem herbaty, patrząc przez okno na szare podwórko. Moje dłonie drżały, choć nie było mi zimno.

— Przepraszam, zaraz je umyję — odpowiedziałam cicho, starając się nie patrzeć jej w oczy. Wiedziałam, że to nie chodzi o naczynia. Nigdy nie chodziło o naczynia.

Od trzech lat mieszkaliśmy z Piotrem w domu jego matki. Miał być tymczasowy przystanek — tak obiecywał. „Tylko do czasu, aż uzbieramy na własne mieszkanie”, powtarzał Piotr, ściskając mnie za rękę. Ale czas płynął, a ja coraz bardziej czułam się jak intruz we własnym życiu.

Pani Halina miała swoje zasady. Śniadanie o siódmej, obiad o trzynastej, kolacja punkt dziewiętnasta. Każde odstępstwo kończyło się komentarzem, spojrzeniem pełnym dezaprobaty lub cichym westchnieniem, które potrafiło zranić bardziej niż krzyk.

Najgorsze były wieczory. Siedzieliśmy z Piotrem w naszym pokoju — jedynym miejscu, gdzie mogłam być sobą. Ale nawet tam docierały do mnie odgłosy jej kroków na korytarzu, szelest gazety, czasem ciche łkanie. Piotr udawał, że tego nie słyszy.

— Kochanie, musisz się z nią dogadać — mówił, gdy próbowałam mu opowiedzieć o tym, jak bardzo mnie rani. — To moja mama. Ona dużo przeszła po śmierci taty.

— A ja? — pytałam szeptem. — Ja też coś przeżywam.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej. W kuchni siedziała pani Halina z sąsiadką.

— Mówię ci, Zosiu, dzisiejsze dziewczyny to nie to samo co kiedyś. Wszystko im przeszkadza, nic nie potrafią zrobić porządnie — mówiła głośno, wiedząc, że stoję w drzwiach.

Zacisnęłam pięści. Chciałam krzyknąć, wybiec z domu, ale zamiast tego weszłam do łazienki i zamknęłam się na klucz. Usiadłam na zimnych kafelkach i płakałam długo, aż zabrakło mi łez.

Wieczorem Piotr próbował mnie pocieszyć.

— Przesadzasz — powiedział. — Mama jest po prostu zmęczona.

— A ja? Ja już nie mam siły! — wybuchłam. — To nie jest mój dom! To jej dom!

Piotr spojrzał na mnie z wyrzutem.

— Przecież obiecałem ci mieszkanie. Musisz być cierpliwa.

Ale ile można czekać?

Z czasem zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam w pracy albo zamykałam się w pokoju pod pretekstem bólu głowy. Pani Halina komentowała to przy każdej okazji:

— Marta chyba nie lubi naszej kuchni…

W pracy też nie było łatwo. Szefowa coraz częściej zwracała mi uwagę na spóźnienia i brak energii. Koleżanki pytały:

— Co się dzieje? Wyglądasz na przygaszoną.

Nie miałam siły tłumaczyć. Wstydziłam się przyznać, że trzydziestoletnia kobieta nie ma własnego kąta i codziennie walczy o odrobinę prywatności.

Punktem kulminacyjnym był wieczór, kiedy wróciłam do domu i zobaczyłam swoje rzeczy spakowane w kartony na korytarzu.

— Co to ma znaczyć? — zapytałam drżącym głosem.

Pani Halina stała w progu swojego pokoju.

— Skoro tak ci tu źle, może powinnaś poszukać sobie innego miejsca — powiedziała spokojnie.

Piotr patrzył na mnie bezradnie.

— Marta…

Nie słuchałam go. Wyszłam na klatkę schodową i usiadłam na schodach. Dzwoniłam do mamy, do przyjaciółki — nikt nie odbierał. Było późno. Przez chwilę miałam ochotę wrócić i przeprosić za wszystko, byle tylko mieć gdzie spać tej nocy.

Ale coś we mnie pękło.

Wzięłam karton z najpotrzebniejszymi rzeczami i wyszłam z domu. Nocowałam u koleżanki z pracy. Następnego dnia wynajęłam mały pokój na obrzeżach miasta. Było tam zimno i pusto, ale po raz pierwszy od dawna mogłam zamknąć drzwi na klucz i poczuć się bezpiecznie.

Piotr dzwonił codziennie przez tydzień. Przepraszał, prosił o powrót, obiecywał zmiany. Ale ja już wiedziałam, że nie chcę wracać do miejsca, gdzie muszę walczyć o każdy oddech.

Dziś mija pół roku od tamtej nocy. Mam własny kąt — niewielki, ale mój. Czasem budzę się w środku nocy i nasłuchuję kroków na korytarzu… ale to tylko sąsiad wracający z nocnej zmiany.

Często pytam siebie: czy warto było tyle wycierpieć dla kilku metrów wolności? Czy dom to tylko ściany i dach nad głową… czy przede wszystkim miejsce, gdzie można być sobą?

A wy? Gdzie zaczyna się wasz dom?