Nie będzie rozwodu: Historia, która rozdarła moją rodzinę

Wszystko zaczęło się od telefonu, który odebrałam w środku nocy. Głos po drugiej stronie był cichy, drżący, jakby bał się własnych słów. „Pani Marto… musimy porozmawiać. To ważne. Chodzi o pana Tomasza.” Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Tomasz – mój mąż od dwudziestu pięciu lat, ojciec naszych dzieci, człowiek, któremu ufałam bezgranicznie.

Nie spałam już do rana. Przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć sens w tej nagłej panice. O szóstej rano Tomasz wrócił z nocnej zmiany w szpitalu. Zawsze był lekarzem z powołania, oddanym pacjentom bardziej niż rodzinie, ale nigdy nie miałam mu tego za złe. Przynajmniej tak myślałam.

– Tomasz, musimy porozmawiać – powiedziałam, zanim zdążył zdjąć płaszcz.

Spojrzał na mnie zaskoczony, może nawet lekko przestraszony.

– Co się stało?

– Ktoś do mnie dzwonił w nocy. Powiedział, że chodzi o ciebie.

Zbladł. Widziałam to wyraźnie nawet w półmroku przedświtu. Przez chwilę milczał, potem usiadł ciężko na krześle.

– Marta… Ja… To nie jest takie proste.

Wtedy już wiedziałam. Nie musiał nic mówić więcej. W jednej chwili poczułam się jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

– Ile to trwa? – zapytałam cicho.

– Pół roku – odpowiedział bezbronnie. – To była pomyłka. Przysięgam.

Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasze wspólne święta, urodziny dzieci, wieczory przy herbacie… Wszystko nagle straciło sens.

– Kto to jest? – spytałam przez zaciśnięte zęby.

– Alicja. Pielęgniarka z oddziału.

Poczułam się upokorzona. Alicja była młodsza ode mnie o dziesięć lat, zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa pomóc. Znałam ją z widzenia. Nie mogłam uwierzyć, że to właśnie ona rozbiła moje małżeństwo.

Tomasz próbował mnie objąć, ale odsunęłam się gwałtownie.

– Nie dotykaj mnie! – krzyknęłam. – Jak mogłeś mi to zrobić? Jak mogłeś zdradzić mnie i dzieci?

Wybiegłam z domu i przez godzinę chodziłam bez celu po osiedlu. Było zimno, padał deszcz, ale nie czułam nic poza pustką i gniewem.

Kiedy wróciłam, dzieci już były w kuchni. Zosia miała szesnaście lat, Kuba osiemnaście. Spojrzeli na mnie z niepokojem.

– Mamo, co się dzieje? – zapytała Zosia.

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Po prostu się rozpłakałam.

Tomasz próbował ratować sytuację. Przez kolejne dni chodził za mną jak cień, przynosił kwiaty, gotował obiady (co nigdy wcześniej mu się nie zdarzało), obiecywał poprawę.

– Marta, błagam cię… Nie chcę rozwodu. To był błąd. Kocham cię – powtarzał w kółko.

Ale ja nie potrafiłam mu wybaczyć. Każde jego słowo bolało jak kolejne ukłucie noża.

W końcu powiedziałam:

– Skoro tak bardzo żałujesz, zerwij z nią natychmiast i powiedz dzieciom prawdę.

Tomasz milczał przez długą chwilę.

– Nie mogę jej tak zostawić… Ona jest w ciąży.

Świat mi się zawalił. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś ciężkim w jego stronę. Zamiast tego usiadłam na podłodze i zaczęłam się śmiać – histerycznie, głośno, aż dzieci przybiegły do kuchni przestraszone.

– Mamo! Co się dzieje?!

Nie umiałam im odpowiedzieć. Tomasz próbował coś tłumaczyć, ale Zosia wybiegła z płaczem do swojego pokoju, a Kuba trzasnął drzwiami i wyszedł z domu.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Teściowa dzwoniła codziennie:

– Marta, nie możesz tak po prostu wszystkiego przekreślić! Pomyśl o dzieciach!

Moja mama była innego zdania:

– Nie pozwól mu się upokarzać! Jesteś silna, dasz sobie radę sama!

Przyjaciele podzielili się na dwa obozy: jedni radzili wybaczyć dla dobra rodziny, inni namawiali do rozwodu.

Alicja zaczęła pisać do mnie wiadomości:

„Marta, przepraszam… To nie miało tak wyglądać. Tomasz mówił, że wasze małżeństwo już dawno się skończyło…”

Czułam się jak bohaterka taniego serialu. Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że to tylko koszmarny sen.

W końcu Tomasz spakował walizkę i wyprowadził się do Alicji. Dzieci przestały z nim rozmawiać. Ja zostałam sama w dużym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie, otoczona wspomnieniami i żalem.

Po kilku miesiącach Alicja urodziła córkę – Amelię. Tomasz próbował przekonać Kubę i Zosię do spotkania z siostrą, ale oni byli nieugięci.

Pewnego dnia Kuba wrócił do domu pijany i wykrzyczał mi w twarz:

– To twoja wina! Gdybyś była lepszą żoną, tata by cię nie zdradził!

To bolało najbardziej. Wiedziałam jednak, że to nieprawda – ale poczucie winy i tak mnie przygniotło.

Zosia zamknęła się w sobie. Przestała chodzić na zajęcia dodatkowe, zamieniła się w cień dawnej siebie.

Próbowałam ratować rodzinę na wszelkie sposoby: terapia rodzinna (dzieci odmówiły), rozmowy z Tomaszem (on tylko powtarzał: „Nie chcę rozwodu”), wsparcie przyjaciół (coraz bardziej niezręczne).

W końcu sama zaczęłam chodzić na terapię. Tam po raz pierwszy odważyłam się powiedzieć:

– Chcę rozwodu.

Ale Tomasz nie chciał się zgodzić.

– Marta… Proszę cię… Nie rób tego dzieciom… Może kiedyś wszystko wróci do normy?

Nie wróciło. Po roku walki o pozory normalności podjęłam decyzję: składam pozew o rozwód bez orzekania o winie. Tomasz przyszedł do sądu z Alicją i dzieckiem na rękach. Patrzyliśmy na siebie jak obcy ludzie.

Sędzia zapytał:

– Czy jest szansa na pojednanie?

Spojrzałam Tomaszowi w oczy i zobaczyłam tam tylko strach i żal.

– Nie ma – odpowiedziałam spokojnie.

Rozwód dostałam po trzech miesiącach.

Dziś minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Kuba wyjechał na studia do Gdańska i powoli odbudowuje relację z ojcem. Zosia zaczyna terapię i powoli wraca do życia. Ja nauczyłam się żyć sama – czasem czuję ulgę, czasem pustkę.

Często pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć zdradę? Czy warto walczyć o coś tylko dlatego, że kiedyś było piękne? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co nas niszczy?

Co Wy byście zrobili na moim miejscu?