„Nie jestem twoją służącą!” – Historia, która rozdarła naszą rodzinę na pół
– Nie jestem twoją służącą! – krzyk mojej córki odbija się echem od ścian naszego mieszkania na warszawskim Bródnie. Trzymam w dłoniach kubek herbaty, który nagle wydaje się zbyt ciężki. W kuchni pachnie jeszcze rosołem, ale w powietrzu czuć coś znacznie ostrzejszego – gniew, żal i bezsilność.
Mam na imię Grażyna. Mam 56 lat i całe życie poświęciłam rodzinie. Mój mąż, Andrzej, odszedł pięć lat temu – zawał, nagle, bez słowa pożegnania. Zostałam sama z dwójką dzieci: starszym synem Pawłem i młodszą córką Martą. Paweł szybko się usamodzielnił, wyprowadził do Gdańska, założył rodzinę. Marta została ze mną. Miała wtedy 19 lat, właśnie zaczynała studia na UW. Byłam dumna, że chce zostać w domu. Myślałam: „Będziemy sobie pomagać, będziemy dla siebie wsparciem”.
Ale rzeczywistość okazała się inna.
– Mamo, ile razy mam ci powtarzać? Nie będę sprzątać po tobie! – Marta stoi w drzwiach kuchni, z rękami na biodrach. Jej oczy błyszczą od łez i złości.
– To nie po mnie masz sprzątać, tylko po sobie – odpowiadam cicho, starając się nie podnosić głosu. – I nie musisz krzyczeć.
– Bo ty nigdy mnie nie słuchasz! Zawsze wszystko musi być po twojemu! – rzuca i trzaska drzwiami od swojego pokoju.
Opadam na krzesło. Czuję się jak wrak człowieka. Przez lata byłam dla wszystkich: matką, żoną, kucharką, sprzątaczką, powierniczką sekretów. Teraz zostałam tylko matką i… chyba już nawet nie tym.
Wieczorem dzwoni Paweł.
– Cześć, mamo. Co słychać?
– Nic dobrego – wzdycham. – Pokłóciłam się z Martą. Znowu.
– O co tym razem?
– O wszystko. O bałagan w kuchni, o to, że nie pomaga mi w domu… O to, że czuję się jak służąca we własnym mieszkaniu.
Paweł milczy przez chwilę.
– Może ona też ma ciężko? Studia, praca dorywcza…
– Wiem, Pawle. Ale ja też pracuję. I też jestem zmęczona.
– Porozmawiajcie spokojnie. Może razem ustalicie jakieś zasady?
Zasady… Próbowałam już wszystkiego: grafików sprzątania, podziału obowiązków, rozmów przy obiedzie. Nic nie działało. Marta zawsze miała wymówkę: „Za dużo nauki”, „Zmęczona jestem”, „Zrobię później”. A potem pretensje: że kontroluję ją na każdym kroku, że nie daję jej wolności.
Pewnego dnia wracam z pracy wcześniej niż zwykle. Wchodzę do mieszkania i widzę Martę siedzącą na kanapie z laptopem na kolanach. Wokół niej walają się talerze po śniadaniu i kubki po kawie.
– Marta, prosiłam cię rano, żebyś posprzątała po sobie.
– Zaraz to zrobię – burczy pod nosem.
– Mówiłaś tak wczoraj i przedwczoraj…
– Bo mam egzaminy! Nie możesz tego zrozumieć?!
Czuję, jak narasta we mnie złość.
– Ja też pracuję! Też jestem zmęczona! Czy naprawdę tak trudno ci pomóc mi w domu?
Marta rzuca laptopa na kanapę i wybiega do swojego pokoju. Słyszę płacz za drzwiami. Przez chwilę mam ochotę wejść do niej i ją przytulić – jak wtedy, gdy była mała i bała się burzy. Ale teraz to ja boję się jej gniewu.
Wieczorem dostaję SMS-a od mojej siostry Ewy:
„Grażyna, musisz być twarda. Nie pozwól sobie wejść na głowę! Marta cię wykorzystuje.”
Może Ewa ma rację? Może za bardzo ją rozpieszczałam po śmierci Andrzeja? Chciałam jej wynagrodzić stratę ojca…
Następnego dnia próbuję rozmowy.
– Marta, usiądź ze mną na chwilę.
Patrzy na mnie podejrzliwie, ale siada przy stole.
– Wiem, że masz dużo na głowie – zaczynam ostrożnie. – Ale ja też potrzebuję wsparcia. Nie chcę być twoją służącą…
– To powiedz mi wprost, czego ode mnie oczekujesz – przerywa mi chłodno.
– Chciałabym, żebyśmy dzieliły się obowiązkami domowymi. Żebyś czasem ugotowała obiad albo posprzątała łazienkę bez przypominania.
Marta wzdycha ciężko.
– Dobrze… Spróbuję bardziej się starać.
Przez kilka dni jest lepiej: Marta gotuje makaron z sosem pomidorowym (trochę przypalony, ale doceniam gest), odkurza mieszkanie bez marudzenia. Myślę: „Może coś się zmieniło? Może wreszcie się dogadamy?”
Ale potem przychodzi weekend i wszystko wraca do normy. Marta wychodzi ze znajomymi na imprezę, wraca nad ranem i śpi do południa. Ja w tym czasie robię zakupy na bazarku przy Kondratowicza, gotuję obiad dla nas obu i czekam…
W niedzielę wieczorem dzwoni moja teściowa – pani Halina.
– Grażynko, co tam u was?
Opowiadam jej o kłótni z Martą.
– Ty zawsze byłaś za miękka! Za moich czasów dzieci wiedziały, gdzie ich miejsce! – mówi z przekonaniem teściowa.
Mam ochotę wybuchnąć śmiechem przez łzy. Za jej czasów… A przecież sama pamiętam, jak Andrzej narzekał na surowość matki.
W poniedziałek wieczorem Marta wraca do domu roztrzęsiona.
– Mamo… mogę ci coś powiedzieć?
Siadamy razem na kanapie.
– Pokłóciłam się z Anią (jej najlepsza przyjaciółka). Powiedziała mi… że jestem egoistką i że nie potrafię zadbać o innych ludzi.
Patrzę na nią uważnie. Widzę w niej siebie sprzed lat – młodą dziewczynę zagubioną w świecie dorosłych obowiązków.
– Może czasem warto posłuchać innych? – pytam cicho.
Marta spuszcza głowę.
– Przepraszam cię… Wiem, że bywam okropna.
Przytulam ją mocno. Po raz pierwszy od dawna czuję bliskość między nami.
Ale życie to nie bajka. Następnego dnia znów kłócimy się o drobiazgi: o brudne naczynia w zlewie, o pranie zostawione w pralce. Każda z nas ma swoje racje i swoje żale.
Czasem myślę: może powinnam była być bardziej stanowcza? A może bardziej wyrozumiała? Czy można znaleźć złoty środek między byciem matką a byciem kobietą z własnymi potrzebami?
Dziś siedzę sama w kuchni i patrzę przez okno na szare bloki Bródna. Wiem jedno: rodzina to nieustanna walka o szacunek i bliskość. Czasem boli bardziej niż cokolwiek innego…
Czy Wy też macie takie chwile zwątpienia? Czy można nauczyć się kochać dorosłe dzieci bez poczucia winy i żalu?