Niechciana, a jednak wybrana – historia mojej walki o życie
Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego – bo wtedy jeszcze nie umiałam krzyczeć – ale mojej matki, która usłyszała od lekarza: „Pani córka nie przeżyje tygodnia. Lepiej się nie przywiązywać.” Miałam na imię Lena. Byłam wcześniakiem, ważyłam ledwie kilogram i wyglądałam jak ptaszek, który wypadł z gniazda. Moja matka, Kinga, patrzyła na mnie przez szybę inkubatora, a jej dłonie drżały tak, że pielęgniarka musiała ją odprowadzić na krzesło.
Ojciec, Tomasz, nie przyszedł do szpitala. Został w domu z babcią Ireną, która od początku powtarzała: „To kara za twoje grzechy, Kinga. Po co ci było to dziecko? Nie widzisz, że to znak?” W naszym bloku na warszawskim Bródnie wszyscy wiedzieli, że jestem „tą chorą”, „tą, co nie przeżyje”. Sąsiadki szeptały pod drzwiami: „Biedna Kinga, taka młoda, a już taka tragedia.”
Mama wracała do domu codziennie zapuchnięta od płaczu. Ojciec milczał. Babcia Irena tylko kręciła głową i głośno wzdychała przy stole. Pewnej nocy usłyszałam później od mamy, że ojciec powiedział: „Może lepiej by było, gdyby Lena nie wróciła do domu. Nie damy rady.”
Ale mama nie słuchała nikogo. Codziennie przynosiła mi do szpitala maleńkie czapeczki i śpioszki, które szyła po nocach. Lekarze patrzyli na nią z politowaniem. „Pani Kingo, proszę się przygotować na najgorsze.”
Po miesiącu walki wypisali mnie do domu. Byłam tak słaba, że każdy kaszel mógł mnie zabić. Babcia Irena nie chciała mnie nawet dotknąć. „Nie będę niańczyć kaleki!” – powiedziała i zamknęła się w swoim pokoju.
Mama spała przy mnie na podłodze, bo bała się, że przestanę oddychać. Ojciec coraz częściej znikał z domu pod pretekstem pracy. W rzeczywistości pił w barze pod blokiem i żalił się kolegom: „Nie tak miało być. Chciałem syna, zdrowego… a mam to.”
Pewnego dnia mama wróciła ze sklepu i zastała babcię Irenę stojącą nad moim łóżeczkiem z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
– Po co ją tu trzymasz? – syknęła babcia. – Tylko się męczycie.
– To moja córka! – krzyknęła mama. – Jeśli ci się nie podoba, możesz się wyprowadzić!
Babcia trzepnęła drzwiami i przez tydzień nie wychodziła z pokoju.
Z czasem zaczęłam rosnąć. Każdy postęp był cudem: pierwszy uśmiech, pierwszy obrót na brzuch. Mama płakała ze szczęścia za każdym razem. Ojciec patrzył na mnie z dystansem. Kiedy miałam dwa lata i zaczęłam mówić „tata”, odwrócił głowę.
W przedszkolu dzieci wytykały mnie palcami: byłam drobna, często chorowałam i miałam blizny po operacjach. Pamiętam dzień, kiedy wróciłam do domu z rozbitym kolanem i łzami w oczach.
– Mamo, dlaczego jestem inna?
Mama przytuliła mnie mocno.
– Bo jesteś wyjątkowa, Lenko. I silniejsza niż wszyscy razem wzięci.
Ale świat nie był łaskawy dla wyjątkowych dzieci. W podstawówce nauczycielka matematyki powiedziała przy całej klasie:
– Lena nigdy nie dogoni reszty. Nie ma sensu jej męczyć.
Wróciłam do domu i zamknęłam się w łazience. Słyszałam przez drzwi kłótnię rodziców:
– Przenieśmy ją do szkoły specjalnej! – krzyczał ojciec.
– Nie! – broniła mnie mama. – Moja córka będzie chodzić do normalnej szkoły!
W końcu ojciec spakował walizkę i wyszedł na zawsze. Babcia Irena triumfowała:
– Mówiłam ci! Zniszczyłaś rodzinę przez to dziecko!
Mama płakała całą noc, ale rano wstała i zrobiła mi kanapki do szkoły.
Przez lata żyłyśmy we dwie – ja i mama. Było biednie: czasem jadłyśmy tylko chleb z masłem i herbatą z cukrem. Mama pracowała jako sprzątaczka w szkole, żebym mogła mieć podręczniki i nowe buty na zimę.
Kiedy miałam trzynaście lat, zachorowałam poważnie na zapalenie płuc. Lekarz powiedział mamie:
– Pani Kingo, Lena może tego nie przeżyć.
Mama usiadła przy moim łóżku w szpitalu i trzymała mnie za rękę całą noc.
– Nie zostawiaj mnie… – szeptałam przez gorączkę.
– Nigdy cię nie zostawię – odpowiedziała.
Wyszłam ze szpitala słaba jak liść na wietrze, ale żywa. Wtedy postanowiłam: będę walczyć o siebie tak, jak mama walczy o mnie.
W liceum zaczęłam pisać wiersze o samotności i strachu przed śmiercią. Nauczycielka polskiego przeczytała jeden z nich na forum klasy:
„Jestem cieniem wśród ludzi,
Ale cień też ma serce.”
Klasa milczała. Po lekcji podeszła do mnie dziewczyna z równoległej klasy:
– Masz talent… Chcesz się zaprzyjaźnić?
To była pierwsza prawdziwa przyjaciółka w moim życiu – Kasia.
Z czasem zaczęłam wierzyć w siebie. Zdałam maturę lepiej niż większość klasy. Mama płakała ze szczęścia:
– Wiedziałam! Wiedziałam, że dasz radę!
Dostałam się na studia psychologiczne na Uniwersytecie Warszawskim. Babcia Irena już wtedy nie żyła – odeszła samotnie w swoim pokoju, nigdy nie prosząc o przebaczenie.
Na studiach poznałam chłopaka – Michała. Bałam się mu powiedzieć o swojej przeszłości i bliznach po operacjach.
Pewnego wieczoru zapytał:
– Dlaczego zawsze nosisz długie rękawy?
Zebrałam się na odwagę i pokazałam mu blizny.
Michał ujął moją dłoń:
– To są ślady twojej siły. Nie musisz ich ukrywać przede mną.
Po raz pierwszy poczułam się kochana nie za to, kim mogłabym być, ale za to, kim jestem naprawdę.
Dziś mam trzydzieści lat i sama jestem mamą małego Antosia. Kiedy patrzę na niego śpiącego w łóżeczku, myślę o mojej mamie i o tym wszystkim, co dla mnie zrobiła.
Czasem pytam siebie: czy gdyby nie jej upór i miłość, byłabym dziś tutaj? Czy jedno życie może być warte tylu łez i poświęceń?
A Wy? Czy wierzycie w cud uporu i matczynej miłości? Czy jedno dziecko może zmienić cały świat dorosłych wokół siebie?