Oddaliśmy córce mieszkanie po dziadkach. Teraz czujemy się jak niechciani goście we własnej rodzinie…

— Mamo, naprawdę nie musisz przychodzić co tydzień — usłyszałam w słuchawce głos mojej córki, Magdy. Był chłodny, jakby rozmawiała z urzędnikiem, a nie z matką. Stałam wtedy w przedpokoju naszego starego mieszkania, z torbą pełną domowych pierogów i słoików z kompotem. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież jeszcze niedawno to ona prosiła mnie, żebym wpadała częściej, żeby pomóc przy małej Zosi, naszej wnuczce.

Oddaliśmy Magdzie mieszkanie po moich rodzicach dwa lata temu. To był dla nas ogromny gest — dom pełen wspomnień, zapachów dzieciństwa, miejsce, gdzie uczyłam się czytać przy kuchennym stole. Z mężem, Andrzejem, długo rozważaliśmy tę decyzję. Chcieliśmy pomóc Magdzie i jej mężowi, Piotrowi, bo wiedzieliśmy, jak ciężko jest młodym rodzinom w dzisiejszych czasach. Kredyty, ceny mieszkań… My mieliśmy już swoje lata i niewielkie potrzeby. Wydawało się to naturalne.

— To dla was — powiedziałam wtedy Magdzie, wręczając jej klucze. — Chcemy, żebyście mieli łatwiej niż my.

Pamiętam jej łzy wzruszenia i uścisk, który wtedy wydawał się szczery. Przez pierwsze miesiące wszystko układało się dobrze. Pomagałam im urządzać mieszkanie, wybierać zasłony, nawet malowałam ściany w pokoju Zosi. Czułam się potrzebna. Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać.

Najpierw Magda coraz rzadziej dzwoniła. Potem zaczęła odwoływać nasze spotkania. „Zosia chora”, „Piotr ma nadgodziny”, „Nie mamy siły na gości” — słyszałam wymówki jedna po drugiej. Kiedy już wpadałam z obiadem czy ciastem, czułam się jak intruz. Piotr patrzył na mnie z dystansem, a Magda była spięta, jakby czekała tylko aż wyjdę.

Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek rozmowę Magdy z Piotrem:

— Twoja mama znowu przyjdzie? — zapytał zirytowany.
— No tak… Ale może powiem jej, żeby nie przychodziła tak często? Czuję się przez nią kontrolowana…

Serce mi ścisnęło. Przecież chciałam tylko pomóc! Czy naprawdę stałam się ciężarem?

Zaczęłam się wycofywać. Przestałam dzwonić codziennie. Przestałam przynosić jedzenie. Czekałam na znak od Magdy — telefon, wiadomość, zaproszenie na kawę. Nic takiego nie przyszło.

Andrzej próbował mnie pocieszać:
— Daj im czas. Może muszą nauczyć się żyć po swojemu?
Ale ja czułam się coraz bardziej samotna. Nasze mieszkanie wydawało się puste i zimne. Brakowało mi śmiechu Zosi, rozmów z Magdą.

W święta zaprosili nas do siebie — pierwszy raz od miesięcy. Przy stole panowała niezręczna atmosfera. Piotr był uprzejmy, ale chłodny. Magda cały czas zerkała na telefon. Zosia bawiła się sama w kącie.

Po obiedzie Magda odprowadziła mnie do kuchni.
— Mamo… Wiem, że chciałaś dobrze — powiedziała cicho. — Ale my musimy mieć trochę przestrzeni. Ja już nie jestem dzieckiem.

Patrzyłam na nią i nie poznawałam własnej córki. Gdzie podziała się ta bliskość? Czy naprawdę oddając jej mieszkanie, oddałam też część siebie?

Wieczorem długo rozmawiałam z Andrzejem.
— Może przesadziliśmy? Może powinniśmy byli zostawić to mieszkanie na czarną godzinę?
— Nie żałuj — odpowiedział cicho. — Zrobiliśmy to z miłości.

Ale miłość czasem boli bardziej niż cokolwiek innego.

Zaczęliśmy coraz rzadziej widywać się z Magdą i Zosią. Czułam się jak niechciany gość we własnej rodzinie. Próbowałam znaleźć sobie zajęcia — zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów, zaczęłam czytać książki, których nigdy wcześniej nie miałam czasu przeczytać. Ale pustka w sercu pozostała.

Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę z dawnego bloku moich rodziców.
— Pani Magdo! Jak tam wnuczka? Pewnie często ją pani odwiedza w tym pięknym mieszkaniu?
Uśmiechnęłam się smutno.
— Rzadziej niż bym chciała…

Wróciłam do domu i długo płakałam. Czy można kochać za bardzo? Czy dobro naprawdę zawsze wraca?

Kilka tygodni później dostałam wiadomość od Magdy: „Mamo, możesz przyjść jutro? Zosia chce ci coś pokazać”.
Serce mi zabiło mocniej. Może jeszcze nie wszystko stracone?

Czasem zastanawiam się: czy powinniśmy byli postąpić inaczej? Czy można wymagać wdzięczności za coś, co robi się z serca? A może po prostu musimy nauczyć się żyć na nowo — bez oczekiwań?

Czy naprawdę można kochać za bardzo? I czy dobro zawsze wraca… tylko nie wtedy i nie tak, jak byśmy tego chcieli?