Ostatni List do Siostry: Historia Małego Bartka i Rodzinnej Tajemnicy

— Bartek, chodź tu natychmiast! — głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Stałem w korytarzu, ściskając w dłoni kawałek papieru, który znalazłem pod poduszką Zosi. Moja młodsza siostra zawsze zostawiała mi małe liściki, ale ten był inny. Był ostatni.

Miałem wtedy jedenaście lat. Zosia była ode mnie młodsza o trzy lata, a mimo to wydawała się czasem mądrzejsza ode mnie. Była światłem w naszym domu, który od miesięcy pogrążał się w coraz głębszym cieniu. Tata coraz częściej znikał na całe noce, a mama zamykała się w sypialni i płakała tak cicho, że tylko ja to słyszałem. Zosia próbowała nas wszystkich rozśmieszać, rysowała śmieszne obrazki i przyklejała je na lodówce. Ale tego ranka nie było żadnego rysunku. Był tylko ten list.

— Bartek, co tam masz? — Mama podeszła do mnie szybkim krokiem. Jej oczy były czerwone od płaczu. — To od Zosi — wyszeptałem, nie mogąc oderwać wzroku od drobnych liter. — Daj mi to — powiedziała ostro. Ale nie mogłem. Czułem, że muszę go przeczytać pierwszy.

„Bartku, nie martw się o mnie. Wiem, że czasem jest smutno, ale ja zawsze będę przy Tobie. Kocham Cię najbardziej na świecie. Zosia.”

Serce mi zamarło. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to pożegnanie. Myślałem, że może poszła do koleżanki albo schowała się gdzieś w ogrodzie. Ale mama już wiedziała. W jej oczach zobaczyłem strach i coś jeszcze — winę.

Tego dnia wszystko się zmieniło. Policja przyjechała do naszego domu, sąsiedzi szeptali za oknami, a ja siedziałem na schodach i ściskałem list Zosi tak mocno, że prawie go podarłem. Tata wrócił późno w nocy, pijany i zły. Krzyczał na mamę, że to jej wina, że nie upilnowała Zosi. Mama płakała jeszcze głośniej niż zwykle.

Przez kolejne dni dom był pełen ludzi — policjantów, sąsiadów, nawet księdza z naszej parafii. Każdy pytał o Zosię, ale nikt nie pytał mnie, jak się czuję. Czułem się niewidzialny, jakby razem z Zosią zniknęła część mnie.

Kilka dni później znaleziono ją nad rzeką. Leżała cicho, jakby spała. Mama zemdlała na wieść o tym, a tata rozbił szklankę o ścianę i wyszedł z domu na zawsze.

Pogrzeb był cichy i krótki. Nie rozumiałem wtedy jeszcze wszystkiego, ale pamiętam słowa księdza: „Niech Bóg przyjmie ją do siebie.” Chciałem krzyczeć, że Bóg nie miał prawa jej zabierać. Że to niesprawiedliwe.

Po pogrzebie mama zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Przestała gotować obiady, przestała rozmawiać ze mną i z nikim innym. Ja chodziłem do szkoły jak cień samego siebie. Koledzy unikali mnie, jakbym był zarażony smutkiem.

Pewnego wieczoru znalazłem mamę siedzącą przy stole z butelką wódki i starym albumem ze zdjęciami. — Bartek… — zaczęła cicho — muszę ci coś powiedzieć.

Usiadłem naprzeciwko niej, czując jak serce bije mi szybciej niż zwykle.

— To nie była twoja wina… ani moja… — łzy spływały jej po policzkach — Ale musisz wiedzieć prawdę o Zosi.

Zamarłem. Mama zaczęła opowiadać historię sprzed lat — o tym, jak tata miał romans z inną kobietą i jak Zosia była owocem tej zdrady. Przez lata udawali przed światem szczęśliwą rodzinę, ale tata nigdy nie potrafił pokochać Zosi tak jak mnie. Często ją ignorował albo karcił za drobiazgi.

— Ona wiedziała… — szepnęła mama — Wiedziała, że jest inna…

Wtedy wszystko zrozumiałem. Zosia czuła się samotna nawet wtedy, gdy wszyscy byliśmy obok niej. Jej rysunki były wołaniem o uwagę i miłość, której nie dostawała od ojca.

Przez wiele miesięcy nie potrafiłem wybaczyć tacie ani mamie. Obwiniałem ich za wszystko — za tajemnice, za kłamstwa, za to, że nie potrafili być rodziną dla Zosi.

Minęły lata. Mama powoli wracała do życia, zaczęła pracować w bibliotece i czasem nawet się uśmiechała. Ja dorosłem szybciej niż moi rówieśnicy. Nauczyłem się ukrywać ból pod maską obojętności.

Ale każdego roku w rocznicę śmierci Zosi idę nad rzekę i czytam jej ostatni list. Czasem mam wrażenie, że słyszę jej śmiech wśród szumu drzew.

Dziś wiem jedno: tajemnice niszczą rodziny bardziej niż najgorsza prawda. Może gdybyśmy wtedy potrafili rozmawiać ze sobą szczerze… Może Zosia byłaby dziś z nami?

Czy warto milczeć w imię spokoju? Czy lepiej powiedzieć prawdę i ryzykować burzę? Czasem myślę, że każdy z nas nosi swój własny list do kogoś bliskiego — tylko boimy się go wysłać.