Ostatni List z Gdańska: Historia o winie, przebaczeniu i rodzinnych sekretach

Zanim jeszcze zadzwonił telefon, czułam, że coś się wydarzy. Była środa, połowa listopada, a ja siedziałam w kuchni naszego starego mieszkania na Przymorzu, patrząc przez okno na szare bloki i rozmazane światła tramwajów. Woda na herbatę już dawno wystygła, a ja nie miałam siły wstać. Gdy usłyszałam dźwięk komórki, serce zamarło mi w piersi. Odebrałam.

– Pani Aleksandro? – głos był obcy, urzędowy. – Tu policja. Musi pani przyjechać do szpitala Copernicus. To pilne.

Nie pamiętam drogi. Pamiętam tylko światła karetek i zapach środków dezynfekujących. Mama nie żyła. Ojciec zniknął. Zostałam sama z babcią, która już wtedy nie poznawała mnie za każdym razem, gdy wchodziłam do pokoju.

Miałam dwadzieścia trzy lata i poczucie, że wszystko, co znałam, właśnie się skończyło.

Przez kolejne miesiące żyłam jak automat. Praca w bibliotece na Morenie – cicha, spokojna, pozwalała mi nie myśleć. Wracałam do mieszkania babci i słuchałam jej opowieści o wojnie, o tym, jak uciekali z Wilna do Gdańska. Czasem mówiła do mnie „Haniu”, czasem „Marysiu”. Nigdy „Olu”.

Pewnego wieczoru znalazłam w jej szufladzie listy. Stare koperty przewiązane wstążką. Zaczęłam czytać. Im głębiej wchodziłam w te historie, tym bardziej czułam, że moja rodzina to nie tylko ja i babcia. Były tam sekrety – o dziadku, który miał drugą rodzinę pod Warszawą; o mojej mamie, która przez lata ukrywała przed ojcem swoje choroby; o ojcu…

Ojciec wrócił po roku. Wysoki, siwy, wychudzony. Stał pod drzwiami z plastikową torbą z Biedronki.

– Ola… – powiedział tylko tyle.

Nie potrafiłam go przytulić. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie jak obcy ludzie.

– Dlaczego uciekłeś? – zapytałam cicho.

– Nie mogłem… – głos mu się załamał. – Nie mogłem patrzeć na to wszystko. Na twoją matkę… na siebie…

Wtedy pierwszy raz zobaczyłam go płaczącego.

Przez kolejne tygodnie mieszkaliśmy razem jak współlokatorzy. Babcia umierała powoli – coraz rzadziej poznawała świat, coraz częściej mówiła do ściany. Ojciec próbował naprawić to, co się dało: robił zakupy, gotował rosół według przepisu mamy (zawsze za tłusty), przynosił mi kwiaty z bazarku.

Ale ja nie potrafiłam mu wybaczyć.

Któregoś dnia wróciłam do domu wcześniej i usłyszałam rozmowę przez telefon.

– Wiem, że nie jestem dobrym ojcem… Tak, wiem… Nie wiem, czy Ola mi wybaczy…

Nie podsłuchiwałam dalej. Zamknęłam się w łazience i płakałam długo – pierwszy raz od śmierci mamy.

Babcia zmarła w lutym. Pogrzeb był skromny – kilka osób z sąsiedztwa, stara przyjaciółka z kościoła i my: ja i ojciec. Po wszystkim wróciliśmy do pustego mieszkania.

– Ola… – zaczął ojciec niepewnie. – Chciałem ci coś pokazać.

Wyjął z szafy pudełko po butach. W środku były zdjęcia: mama jako młoda dziewczyna na molo w Sopocie; ja jako niemowlę; on – uśmiechnięty, z gęstymi włosami.

– To wszystko, co mi zostało – powiedział cicho. – Chciałem ci to oddać.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Tato… – zaczęłam niepewnie. – Czy ty ją kochałeś?

Spojrzał na mnie ze łzami w oczach.

– Bardziej niż siebie samego. Ale czasem miłość nie wystarcza…

Wtedy pierwszy raz od śmierci mamy przytuliłam go mocno.

Przez kolejne lata uczyliśmy się siebie od nowa. Były kłótnie o drobiazgi: o to, że nie zamyka okna w kuchni; o to, że zostawia skarpetki pod łóżkiem; o to, że nie rozumie mojej pracy („Co ty tam właściwie robisz w tej bibliotece?”). Ale były też wspólne spacery po Oliwie, kawa w „Sztuce Wyboru”, śmiech przy starych filmach Barei.

Wszystko zmieniło się znów, gdy poznałam Michała.

Michał był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam: spokojny, cierpliwy, czuły wobec moich lęków i nieufności. Kiedy powiedziałam mu o rodzinnych sekretach, tylko mnie przytulił.

– Każdy ma swoje demony – szepnął. – Ważne, żeby ich nie karmić.

Pobraliśmy się po dwóch latach. Ojciec płakał na ślubie jak dziecko.

Urodziła się Zosia – nasza córka. I wtedy wróciły wszystkie lęki: czy będę lepszą matką niż moja? Czy nie powtórzę błędów rodziców?

Któregoś wieczoru Zosia zapytała:

– Mamo, dlaczego dziadek czasem płacze?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Dziś mam trzydzieści sześć lat i patrzę na swoje życie jak na popękane lustro: są kawałki piękne i są takie, których wolałabym nie widzieć. Ale wiem jedno: rodzina to nie tylko krew i nazwisko. To wybór każdego dnia – żeby zostać mimo wszystko.

Czasem myślę: czy można naprawić to, co zostało złamane przez pokolenia? Czy wy też nosicie w sobie rodzinne tajemnice? Jak sobie z nimi radzicie?