Poszedł po chleb i nigdy nie wrócił: tajemnica mojego męża, która rozdarła naszą rodzinę

— Mamo, kiedy tata wróci? — zapytała Zosia, trzymając mnie za rękę tak mocno, jakby mogła mnie w ten sposób zatrzymać przy sobie na zawsze. Stałyśmy przy oknie, patrząc na szarą ulicę, gdzie jeszcze godzinę temu widziałam Michała, jak poprawiał szalik i uśmiechał się do mnie przez szybę. To miał być zwykły poranek. Michał wyszedł po chleb do piekarni na rogu, a ja zostałam w kuchni z kubkiem zimnej już kawy i głową pełną codziennych spraw.

Minęła godzina. Potem dwie. Zosia zaczęła płakać, a ja próbowałam ją uspokoić, choć sama czułam narastający niepokój. W końcu zadzwoniłam do piekarni. — Nie widzieliśmy dziś pana Michała — usłyszałam w słuchawce. Serce mi zamarło.

Przez następne dni dom był pełen ludzi — sąsiadów, policjantów, rodziny. Każdy zadawał te same pytania: „Czy miał jakieś problemy? Czy był ostatnio przygnębiony? Może ktoś mu groził?” Odpowiadałam mechanicznie, choć w środku czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce. Moja teściowa, pani Halina, patrzyła na mnie z wyrzutem. — Może gdybyś była dla niego lepsza… — zaczynała, ale nie miałam siły słuchać.

Mijały tygodnie. Potem miesiące. Policja rozkładała ręce. — Zdarza się, że ludzie po prostu znikają — powiedział jeden z funkcjonariuszy. — Może miał dość? Może chciał zacząć od nowa?

Nie mogłam w to uwierzyć. Michał był dobrym ojcem, kochał Zosię. Mieliśmy swoje problemy — jak każdy. Ostatnio częściej się kłóciliśmy o pieniądze, o jego pracę w firmie budowlanej, o to, że wracał późno i był zamyślony. Ale przecież nie zostawia się rodziny z powodu kilku sprzeczek!

Zosia przestała pytać o tatę. Zaczęła moczyć się w nocy, zamknęła się w sobie. Ja chodziłam jak cień — do pracy w urzędzie gminy, potem do domu, gdzie czekała na mnie cisza i sterta nieumytych naczyń. Rodzina Michała coraz rzadziej dzwoniła. Znajomi przestali zapraszać nas na urodziny dzieci. Były tylko plotki: „Podobno miał romans”, „Może uciekł za granicę”, „Może coś mu się stało?”.

Najgorsze były święta. Puste miejsce przy stole, łamiący się głos Zosi podczas dzielenia się opłatkiem: — Chciałabym, żeby tata wrócił.

Po dwóch latach od zaginięcia Michała dostałam list polecony z sądu — prośba o stawienie się na rozprawie dotyczącej uznania go za zmarłego. Siedziałam na ławce przed salą sądową i czułam się jak oszustka. Jak mogłam pogodzić się z tym, że już nigdy go nie zobaczę?

Wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Pewnego wieczoru zadzwonił telefon. Numer był nieznany.

— Pani Anna Nowak? — zapytał męski głos.
— Tak…
— Tu komisarz Tomasz Wójcik z Komendy Stołecznej Policji. Musi pani przyjechać do Warszawy.

Serce mi waliło jak oszalałe. Pojechałam następnego dnia pierwszym pociągiem. W komisariacie pokazano mi zdjęcie Michała — starszego o kilka lat, z brodą i smutnymi oczami. Stał przed jakimś blokiem na Pradze.

— Znaleźliśmy go przypadkiem podczas rutynowej kontroli dokumentów — powiedział komisarz Wójcik. — Przedstawił się jako Marek Kowalczyk.

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.

— On… żyje? Dlaczego…? — głos mi się załamał.

Komisarz spojrzał na mnie współczująco.
— Pani mąż od kilku lat prowadzi nowe życie. Ma partnerkę i małe dziecko.

Świat zawirował mi przed oczami. Czułam się jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

Po powrocie do domu długo nie mogłam dojść do siebie. Zosia była już nastolatką i domyśliła się, że coś jest nie tak.
— Mamo, co się stało?
— Tata… żyje. Ma nową rodzinę.

Zosia rozpłakała się tak głośno, że sąsiedzi pewnie słyszeli jej krzyk przez ścianę.

Przez kolejne tygodnie próbowałam zrozumieć, dlaczego Michał to zrobił. Czy byłam złą żoną? Czy czegoś mu brakowało? Czy naprawdę można tak po prostu wymazać swoje dotychczasowe życie?

W końcu napisałam do niego list:
„Michału,
Nie wiem, co cię skłoniło do tej decyzji. Chciałam tylko wiedzieć: dlaczego? Czy choć przez chwilę pomyślałeś o nas? O Zosi?”

Odpowiedź przyszła po miesiącu:
„Anno,
Przepraszam za wszystko. Nie potrafiłem już dłużej żyć w kłamstwie i udawać kogoś, kim nie jestem. Kochałem was, ale czułem się uwięziony w naszym życiu. Bałem się powiedzieć prawdę.”

Nie było tam słowa o miłości do nowej kobiety ani o dziecku. Tylko strach i ucieczka.

Minęły lata. Zosia wyjechała na studia do Krakowa i długo nie chciała mieć kontaktu z ojcem. Ja nauczyłam się żyć sama — choć czasem nocą budzę się z pytaniem: czy mogłam coś zrobić inaczej?

Czasem patrzę na stare zdjęcia i zastanawiam się: czy można naprawdę znać drugiego człowieka? Czy można wybaczyć zdradę tak głęboką, że rozdziera rodzinę na zawsze?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?