Pozwólcie mu odejść! Zgodziłam się tylko… – Historia Anny i Pawła

– Pozwólcie mu odejść! – krzyknęłam przez łzy, stojąc na środku kuchni, a echo mojego głosu odbiło się od zimnych kafelków. Mama patrzyła na mnie z niedowierzaniem, a tata tylko pokręcił głową i wyszedł na balkon zapalić. Był listopadowy wieczór, deszcz bębnił o parapet, a ja czułam, że świat właśnie się kończy.

Nazywam się Anna Majewska. Mam 38 lat i przez ostatnie piętnaście lat byłam żoną Pawła. Zawsze byłam tą odpowiedzialną – córką, która nie sprawiała problemów, studentką z czerwonym paskiem, żoną, która dbała o dom i rodzinę. Paweł był moją pierwszą miłością. Poznaliśmy się na studiach w Warszawie – on studiował informatykę, ja polonistykę. Był zabawny, przystojny, miał w sobie coś z chłopca z sąsiedztwa. Moja mama od początku go nie lubiła. „On jest za bardzo pewny siebie, Aniu. Tacy faceci ranią” – powtarzała. Ale ja byłam zakochana po uszy.

Ślub był skromny, ale szczęśliwy. Wynajęliśmy małe mieszkanie na Ochocie. Paweł szybko znalazł pracę w dużej firmie IT, ja zaczęłam uczyć w liceum. Było nam dobrze – przynajmniej tak mi się wydawało. Po dwóch latach urodziła się nasza córka, Zosia. Paweł był dumny jak paw, chodził po szpitalu i wszystkim pokazywał zdjęcia małej.

Pierwsze rysy pojawiły się po kilku latach. Paweł coraz częściej zostawał dłużej w pracy. Tłumaczył się projektami, wyjazdami służbowymi. Zosia rosła, ja wróciłam do pracy i próbowałam pogodzić wszystko – dom, dziecko, szkołę. Czułam się coraz bardziej samotna.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie koleżanka z pracy Pawła.
– Aniu… widziałam Pawła w kawiarni na Nowym Świecie. Był z jakąś kobietą…
Zamarłam. W głowie miałam tylko jedno: „Nie, to niemożliwe”.

Kiedy Paweł wrócił do domu, zapytałam:
– Byłeś dziś na kawie?
– Tak, z kolegą z pracy – odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
– Z kolegą? Bo ktoś widział cię z kobietą.
Wzruszył ramionami:
– Może koleżanka dołączyła na chwilę. Przesadzasz.

Chciałam wierzyć. Naprawdę chciałam. Ale potem znalazłam w jego kurtce paragon z hotelu pod Warszawą. I wtedy wszystko się posypało.

Zaczęły się kłótnie. Ciche dni. Przeprosiny i obietnice poprawy. Za każdym razem dawałam mu kolejną szansę – dla Zosi, dla rodziny, dla siebie samej. Mama mówiła:
– Aniu, nie pozwól mu sobą pomiatać! On cię nie szanuje!
Ale tata był inny:
– Daj mu czas. Każdy facet czasem błądzi.

Przez lata żyłam jak na huśtawce emocji. Raz było dobrze – kwiaty, kolacje, wyjazdy nad morze. Potem znów zdrada, podejrzenia, łzy w poduszkę nocą.

Najgorzej było wtedy, gdy Zosia zaczęła to zauważać.
– Mamo, dlaczego tata krzyczy?
– Bo jest zmęczony, kochanie.
Kłamałam jej prosto w oczy.

W końcu przyszedł ten dzień. Paweł spakował walizkę i powiedział:
– Anka… zakochałem się w kimś innym. Przepraszam.
Stałam jak sparaliżowana.
– W kim? – zapytałam cicho.
– W Magdzie… Ona jest młodsza… Rozumie mnie…

Mama była wściekła:
– Nie pozwolę mu tak po prostu odejść! To twoje małżeństwo!
Ale ja już nie miałam siły walczyć.
– Pozwólcie mu odejść! – powtórzyłam przez łzy.

Paweł wyprowadził się do Magdy. Zosia płakała nocami. Ja próbowałam być silna – dla niej i dla siebie. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Ale wieczorami siadałam na podłodze w łazience i płakałam tak cicho, żeby nikt nie słyszał.

Rodzina podzieliła się na dwa obozy. Mama codziennie dzwoniła:
– Aniu, musisz go odzyskać! Dla Zosi!
Tata milczał albo rzucał gorzkie uwagi pod adresem Pawła:
– Tchórz! Nie zasłużył na was!
Brat przestał przyjeżdżać na obiady rodzinne – nie chciał słuchać awantur.

Najgorsze były święta. Siedzieliśmy przy stole jak obcy ludzie. Mama nakładała mi dokładki pierogów i szeptała:
– Gdybyś była bardziej wyrozumiała…
A ja miałam ochotę krzyczeć: „To nie moja wina!” Ale milczałam.

Zosia zamknęła się w sobie. Przestała rozmawiać ze mną o szkole, zamykała się w pokoju i słuchała muzyki na słuchawkach.
Pewnego dnia usiadłam obok niej na łóżku:
– Córeczko… wiem, że jest ci ciężko…
Spojrzała na mnie smutnymi oczami:
– Mamo… czy tata już nas nie kocha?
Serce mi pękło.
– Tata zawsze będzie cię kochał… Ale czasem dorośli robią głupie rzeczy.
Przytuliła się do mnie i płakałyśmy razem.

Minęły miesiące. Paweł coraz rzadziej dzwonił do Zosi. Magda zaszła w ciążę i nagle miał nową rodzinę. Zosia zaczęła mieć problemy w szkole – wagary, złe oceny. Wezwano mnie do pedagoga:
– Pani Anno, córka bardzo cierpi po rozstaniu rodziców…
Czułam się winna wszystkiemu.

W końcu postanowiłam pójść na terapię – sama i z Zosią. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu, bo musiałam przyznać przed sobą samą: nie dam rady sama tego udźwignąć.

Na terapii usłyszałam coś ważnego:
– Pani Anno, nie jest pani odpowiedzialna za wybory męża ani za szczęście wszystkich wokół. Ma pani prawo być szczęśliwa.
Poczułam ulgę… i strach jednocześnie.

Zaczęłyśmy z Zosią jeździć na wycieczki rowerowe za miasto, gotować razem obiady, oglądać stare polskie komedie w piątki wieczorem. Powoli wracałyśmy do życia.

Pewnego dnia spotkałam Pawła przypadkiem pod sklepem spożywczym. Był zmęczony, poszarzały na twarzy.
– Anka… możemy pogadać?
Wzruszyłam ramionami:
– O czym?
– O nas… O Zosi…
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Już nie ma „nas”. Jestem tylko ja i nasza córka.
Zobaczyłam łzy w jego oczach pierwszy raz od lat.

Wieczorem zadzwoniła mama:
– I co? Pogodziliście się?
Westchnęłam ciężko:
– Mamo… pozwól mi żyć po swojemu.
Po raz pierwszy poczułam się dorosła naprawdę.

Dziś mija dwa lata od tamtej nocy w kuchni. Mam własne mieszkanie na Bielanach – niewielkie, ale moje własne. Zosia zdała maturę i dostała się na psychologię na UW. Ja zaczynam powoli wierzyć, że zasługuję na szczęście – nawet jeśli to szczęście wygląda inaczej niż sobie wymarzyłam jako młoda dziewczyna.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można nauczyć się kochać siebie na nowo po tylu ranach? Czy wy też kiedyś musieliście pozwolić komuś odejść dla własnego dobra?