Przybrane Siostry: Historia o Zazdrości, Stracie i Przebaczeniu
Wszystko zaczęło się w ten jeden, przeklęty wieczór, kiedy wróciłam do domu i zobaczyłam, że mój pokój jest pusty. Szafa otwarta, ubrania rzucone na podłogę, a na łóżku siedziała ona – Zuzanna. Moja przybrana siostra. Miała wtedy czternaście lat, ja osiemnaście. Trzymała w rękach moją ulubioną bluzę i patrzyła na mnie z wyzwaniem.
– Oddaj to – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
– Przecież masz ich więcej – odparła bezczelnie. – Mama mówiła, że powinnam się dzielić.
Zacisnęłam pięści. Mama nie żyła od dwóch miesięcy. Zuzanna była córką mojego ojczyma, który wprowadził się do nas jeszcze zanim mama zachorowała. Po jej śmierci wszystko się zmieniło. Ojczym, pan Marek, zaczął traktować mnie jak powietrze. Zuzanna natomiast uznała, że wszystko, co było moje, należy teraz do niej.
– To nie twoje rzeczy! – krzyknęłam i wyrwałam jej bluzę z rąk.
Zuzanna rzuciła się na mnie z pazurami. Szarpałyśmy się, aż wbiegł Marek.
– Co tu się dzieje?! – wrzasnął. – Znowu się kłócicie? Ty, Martyna, nie możesz być choć raz miła dla Zuzi?
– To ona zabiera moje rzeczy!
– Przestań być egoistką! Twoja matka by się za ciebie wstydziła.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Wybiegłam z domu i długo siedziałam na ławce pod blokiem, płacząc w ciszy. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Następne miesiące były jeszcze gorsze. Marek coraz częściej znikał na całe noce, a kiedy wracał, śmierdział alkoholem. Zuzanna robiła imprezy, zapraszała koleżanki, a ja musiałam sprzątać po nich bałagan. Gdy próbowałam się postawić, słyszałam tylko:
– Jak ci się nie podoba, to się wyprowadź!
Ale dokąd miałam pójść? Nie miałam nikogo poza nimi. Ojciec odszedł dawno temu, babcia mieszkała na drugim końcu Polski i była już schorowana.
Pewnego dnia wróciłam ze szkoły i zobaczyłam, że z mojego pokoju zniknął laptop – jedyna rzecz, którą dostałam od mamy na osiemnastkę.
– Gdzie jest mój komputer?!
Zuzanna wzruszyła ramionami.
– Potrzebowałam na lekcje. Pożyczyłam koleżance.
– Oddaj mi go natychmiast!
Wtedy Marek uderzył pięścią w stół.
– Przestań robić sceny! To tylko rzecz. Zuzia też ma prawo korzystać!
Wybiegłam z mieszkania i przez godzinę chodziłam bez celu po osiedlu. W końcu zadzwoniłam do babci. Płakałam tak bardzo, że ledwo mogła mnie zrozumieć.
– Martynko, przyjedź do mnie – powiedziała cicho. – Tu zawsze będziesz miała miejsce.
Spakowałam się tej samej nocy. Marek nawet nie próbował mnie zatrzymać. Zuzanna patrzyła na mnie z pogardą.
– I tak nikt za tobą nie będzie tęsknił – rzuciła na odchodne.
U babci było inaczej – cicho, spokojnie, ale też samotnie. Brakowało mi mamy każdego dnia. Tęskniłam nawet za tym chaosem w domu. Babcia starała się jak mogła, ale była już bardzo słaba. Po roku zachorowała poważnie i musiałam ją pielęgnować sama.
Wtedy zadzwonił Marek.
– Martyna… babcia dzwoniła do mnie. Mówiła, że jest ci ciężko. Może wrócisz do nas?
Poczułam wściekłość.
– Po co? Żebym sprzątała po was? Żebym patrzyła jak Zuzanna zabiera mi wszystko?
– Zuzia dorosła… Wyprowadziła się do chłopaka. Ja… sam nie daję sobie rady.
Nie odpowiedziałam nic. Położyłam słuchawkę i płakałam całą noc.
Babcia zmarła kilka miesięcy później. Zostałam sama w jej mieszkaniu – małym M2 na obrzeżach Lublina. Pracowałam w sklepie spożywczym i ledwo wiązałam koniec z końcem.
Pewnego dnia spotkałam Zuzannę na przystanku autobusowym. Była ubrana modnie, miała drogi telefon i markową torebkę.
– O! Martyna! – uśmiechnęła się szeroko. – Dawno cię nie widziałam.
Nie wiedziałam co powiedzieć.
– Słuchaj… tata jest w szpitalu. Ma raka trzustki. Lekarze nie dają mu szans…
Poczułam zimno w żołądku.
– Dlaczego mi to mówisz?
– Bo… nie mam nikogo poza tobą. Tata… przepraszam za wszystko co było kiedyś. Byliśmy głupi…
Patrzyłam na nią długo. W jej oczach pierwszy raz zobaczyłam strach i żal.
– Nie wiem czy potrafię wybaczyć – wyszeptałam.
Zuzanna spuściła głowę.
– Chciałabym żebyśmy spróbowały być rodziną… choć trochę.
Nie odpowiedziałam od razu. Przez kolejne tygodnie odwiedzałyśmy Marka razem – ja bardziej z poczucia obowiązku niż z potrzeby serca. On przeprosił mnie na łożu śmierci:
– Martyna… byłem złym ojcem… Przepraszam cię…
Nie umiałam mu odpowiedzieć nic poza łzami.
Po jego pogrzebie zostałyśmy z Zuzanną same w pustym mieszkaniu ojczyma. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Myślisz, że mama byłaby ze mnie dumna? – spytałam cicho.
Zuzanna pokręciła głową:
– Myślę, że byłaby dumna z tego, że mimo wszystko jesteś tu ze mną.
Dziś minęło już kilka lat od tamtych wydarzeń. Każda z nas żyje swoim życiem – ja mam własną rodzinę, Zuzanna wyjechała do Niemiec za pracą. Czasem piszemy do siebie krótkie wiadomości na Messengerze: „Jak tam?”, „Wszystko dobrze?”.
Ale czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć rodzinie, która nigdy nie była rodziną? Czy przeszłość da się zostawić za sobą? Co wy o tym myślicie?