Przyjechałam do Roberta i Eli, żeby odpocząć, a zostałam ich sprzątaczką. Czy naprawdę tak wygląda wdzięczność dzieci?

— Mamo, zostaw to, naprawdę nie musisz! — usłyszałam głos Eli, kiedy już trzeci raz tego dnia szorowałam kuchenny blat. Ale jej ton był bardziej zniecierpliwiony niż wdzięczny. Zatrzymałam się na chwilę, ściskając w dłoni mokrą szmatkę. Przez okno wpadało blade światło warszawskiego poranka, a ja czułam się jak cień samej siebie.

Przyjechałam do Roberta i Eli z nadzieją na kilka dni odpoczynku. Mój mały dom w Sieradzu był już pusty, odkąd Robert wyprowadził się do stolicy. Od ich ślubu minął rok, a ja nie miałam okazji ich odwiedzić. W końcu zebrałam się na odwagę, kupiłam bilet na pociąg i przyjechałam z walizką pełną domowych przetworów i serca pełnego tęsknoty.

Już od progu poczułam, że coś jest nie tak. W mieszkaniu panował chaos: brudne talerze piętrzyły się w zlewie, na stole leżały resztki pizzy, a podłoga lepiła się od rozlanego soku. Ela przywitała mnie uśmiechem, ale jej oczy były zmęczone. Robert rzucił tylko: — Cześć, mamo — i wrócił do laptopa.

Pierwszego wieczoru próbowałam nie zwracać uwagi na bałagan. Usiadłam w fotelu, popijając herbatę i słuchając, jak Ela opowiada o pracy w agencji reklamowej. Robert co chwilę zerkał na telefon. — Przepraszam, mam ważnego maila — rzucił i wyszedł do drugiego pokoju.

Następnego ranka obudził mnie hałas z kuchni. Ela szukała czystego kubka. — Mamo, widziałaś gdzieś moje klucze? — zapytała nerwowo. Wstałam i zaczęłam pomagać jej szukać. Znalazłyśmy je pod stertą gazet na stole.

Zamiast śniadania była kawa na szybko i wyjście do pracy. Zostałam sama w mieszkaniu. Próbowałam czytać książkę, ale nie mogłam skupić się przez ten bałagan. W końcu wstałam i zaczęłam sprzątać. Najpierw kuchnia: naczynia, blaty, podłoga. Potem łazienka — włosy w odpływie, puste opakowania po kosmetykach. Wreszcie salon: kurz na półkach, okruchy na kanapie.

Kiedy wrócili wieczorem, Ela rzuciła tylko: — O, czysto! — i poszła pod prysznic. Robert nawet nie zauważył różnicy.

Kolejne dni wyglądały podobnie. Każdego ranka zostawałam sama z mieszkaniem pełnym śladów ich pośpiechu i zmęczenia. Gotowałam obiad, prałam ich rzeczy, układałam książki na półkach. Czekałam na chwilę rozmowy, wspólny spacer albo chociaż kawę we troje. Ale Robert wiecznie pracował, a Ela narzekała na stres w pracy.

— Mamo, nie musisz tego robić — powtarzała Ela, ale nigdy nie powiedziała „dziękuję”. Zaczęłam czuć się jak niewidzialna pomoc domowa. Wieczorami zamykałam się w pokoju gościnnym i płakałam w poduszkę.

Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez drzwi:
— Twoja mama chyba się nudzi na emeryturze — powiedziała Ela szeptem.
— Daj spokój, niech robi co chce — odpowiedział Robert bez emocji.

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Czy naprawdę myślą, że sprzątam z nudów? Że nie mam własnych uczuć?

W piątek postanowiłam porozmawiać z Robertem. Usiadłam naprzeciwko niego przy stole.
— Synku, chciałam tylko spędzić z wami trochę czasu… Czuję się tu trochę zbędna.
Robert spojrzał na mnie zdziwiony:
— Ale mamo, przecież jesteś u siebie! Możesz robić co chcesz.
— Chciałabym po prostu… żebyście zauważyli mój wysiłek. Żebyśmy porozmawiali jak dawniej.
Robert wzruszył ramionami:
— Mamo, jesteśmy dorośli, mamy swoje życie. Nie musisz się tak starać.

Te słowa rozbiły mnie na kawałki. Przypomniałam sobie wszystkie lata samotnego wychowywania Roberta po śmierci jego ojca. Wszystkie noce spędzone przy jego łóżku, kiedy miał gorączkę. Wszystkie rozmowy o marzeniach i planach.

Teraz byłam tylko dodatkiem do ich życia — niewidzialną matką-sprzątaczką.

W sobotę rano spakowałam walizkę. Zostawiłam im słoik ogórków i kartkę: „Dziękuję za gościnę”.

W pociągu do Sieradza patrzyłam przez okno na mijające pola i czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.

Czy naprawdę tak wygląda dorosłość naszych dzieci? Czy matka zawsze będzie tylko tłem dla ich życia? A może to ja powinnam nauczyć się żyć dla siebie?