Rodzina, której nigdy nie miałam – historia Magdy z Gdańska
Gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania, poczułam, że coś jest nie tak. W powietrzu unosił się zapach pieczonego kurczaka, a z salonu dobiegały podniesione głosy. Zamarłam w korytarzu, słysząc swoje imię wypowiedziane z pogardą. – Magda znowu się spóźnia. Michał, nie rozumiem, co ty w niej widzisz – syknęła teściowa, pani Barbara. Mój mąż milczał. Zawsze milczał, gdy jego matka wbijała mi szpilki. Stałam tam, z kluczem w dłoni, i czułam, jak narasta we mnie wstyd i złość.
Weszłam do salonu z wymuszonym uśmiechem. – Dobry wieczór – rzuciłam cicho. Barbara nawet nie spojrzała w moją stronę. Michał zerknął na mnie przepraszająco i wrócił do rozmowy o pracy. Usiadłam na skraju kanapy, czując się jak piąte koło u wozu.
Moja własna rodzina nigdy nie była inna. W domu rodzinnym w Gdańsku panowała wieczna wojna podjazdowa – matka z ojcem kłócili się o wszystko: pieniądze, sprzątanie, nawet o to, kto kupił gorszy chleb. Siostra, starsza o trzy lata, zawsze była tą lepszą: ładniejsza, zdolniejsza, bardziej przebojowa. Ja byłam tą „drugą”, tą „co sobie nie poradzi”.
Pamiętam Wigilię sprzed lat. Siedzieliśmy przy stole, a matka rzuciła: – Magda, może ty byś w końcu znalazła jakąś normalną pracę? Przecież nie będziesz całe życie siedzieć na kasie w Biedronce! Ojciec tylko chrząknął i nalał sobie kolejnego kieliszka. Siostra przewróciła oczami i zaczęła opowiadać o swoim nowym chłopaku z Warszawy.
Kiedy poznałam Michała na studiach, wydawało mi się, że jego rodzina to inny świat. Ojciec – pan Andrzej – zawsze pytał mnie o zdanie przy stole. Siostra Michała – Ania – zapraszała mnie na kawę i plotki. Nawet Barbara na początku była uprzejma. Ale to wszystko było tylko pozorem.
Pierwszy raz poczułam się naprawdę obca podczas świąt Wielkanocnych. Siedzieliśmy przy stole, a Barbara zaczęła opowiadać o „prawdziwych gospodyniach”, które pieką mazurki i robią własny majonez. – A Magda? Ty chyba nawet nie wiesz, jak się gotuje żurek? – rzuciła z uśmiechem pełnym jadu.
Michał spojrzał na mnie bezradnie. – Mamo…
– Co? Przecież mówię prawdę! – odparła Barbara.
Wróciłam do domu i płakałam całą noc. Michał próbował mnie pocieszać, ale czułam się coraz bardziej samotna. Moja matka tylko wzruszyła ramionami: – Trzeba było sobie znaleźć chłopa bez matki.
Z czasem zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Ale Michał nalegał: – Magda, to moja rodzina. Musimy być razem.
– Ale ja nie chcę być z nimi! – wybuchłam pewnego wieczoru.
– A ze mną? – zapytał cicho.
Zamilkłam.
Wkrótce potem zaszłam w ciążę. Myślałam, że coś się zmieni – że Barbara zobaczy we mnie matkę swojego wnuka i odpuści. Nic bardziej mylnego.
– Dziecko? W tym wynajmowanym mieszkaniu? Michał, ty chyba zwariowałeś! – krzyczała przez telefon.
– Poradzimy sobie – mówił spokojnie mój mąż.
– Poradzicie… Ty zawsze wszystko bierzesz na siebie! A ona? Co ona potrafi?!
Czułam się coraz gorzej. W pracy ledwo dawałam radę, mdłości nie ustępowały nawet na chwilę. Pewnego dnia zasłabłam przy kasie i trafiłam do szpitala. Michał był przy mnie cały czas. Barbara zadzwoniła raz:
– No i co? Już po wszystkim?
– Mamo, Magda potrzebuje wsparcia…
– Ja też kiedyś rodziłam i nikt mi nie pomagał!
Po porodzie było jeszcze gorzej. Barbara przyjeżdżała codziennie „pomagać”, ale tak naprawdę tylko krytykowała wszystko: pieluchy źle założone, mleko za zimne, dziecko za lekko ubrane.
Pewnego dnia wybuchłam:
– Proszę pani, ja naprawdę się staram!
Barbara spojrzała na mnie z pogardą:
– Starasz się… Ale to za mało.
Michał próbował interweniować:
– Mamo, zostaw Magdę w spokoju!
– Ty zawsze ją bronisz! A ja chcę tylko dobrze!
Wróciłam do łazienki i rozpłakałam się jak dziecko. Zadzwoniłam do swojej matki:
– Mamo…
– Co znowu? – westchnęła ciężko.
– Ja już nie daję rady…
– To po co się pchałaś do tej rodziny? Myślisz, że u nas było lepiej?
Zrozumiałam wtedy jedno: nigdy nie miałam prawdziwej rodziny. Ani tamtej biologicznej, ani tej nowej.
Minęły miesiące. Michał coraz częściej stawał po mojej stronie. Zaczął odmawiać matce wizyt bez zapowiedzi. Kiedy Ania poprosiła nas o pomoc finansową po rozwodzie, Barbara oczekiwała, że oddamy jej nasze oszczędności na remont mieszkania.
– Nie możemy – powiedziałam stanowczo.
Barbara wybuchła:
– Ty zawsze wszystko psujesz! Gdyby Michał był sam…
Michał przerwał jej:
– Mamo, to moja żona i moje dziecko są najważniejsze.
Po tej rozmowie Barbara przestała nas odwiedzać na kilka miesięcy. Było ciężko – Michał tęsknił za rodziną, ja czułam się winna.
W tym czasie moja matka zachorowała na raka. Pojechałam do Gdańska ją odwiedzić. Leżała w szpitalu blada i słaba.
– Magda… przepraszam cię za wszystko – wyszeptała pewnego wieczoru.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Mamo…
– Nie umiałam być dobrą matką… Ale ty możesz być lepsza dla swojego syna.
Wróciłam do Warszawy odmieniona. Postanowiłam zawalczyć o siebie i swoją rodzinę.
Zaczęliśmy budować własne tradycje: wspólne śniadania w niedzielę, wyjazdy nad morze, spacery po lesie z synkiem Antosiem na barana. Michał coraz rzadziej dzwonił do matki; ja nauczyłam się mówić „nie” bez poczucia winy.
Po roku Barbara zadzwoniła:
– Chciałabym zobaczyć wnuka…
Zgodziłam się pod jednym warunkiem: żadnych krytyk ani uwag.
Przyszła ze świeżymi bułkami i zabawką dla Antosia. Było sztywno, ale spokojnie.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko krew czy nazwisko. To wybór każdego dnia – czy będziesz wspierać czy ranić; czy dasz komuś poczucie bezpieczeństwa czy sprawisz, że poczuje się obcy we własnym domu.
Czasem patrzę na Antosia i pytam siebie: czy uda mi się być dla niego taką matką, jakiej sama nigdy nie miałam? Czy można przerwać łańcuch rodzinnych ran?
A wy? Czy też musieliście kiedyś wybierać między lojalnością wobec rodziny a własnym szczęściem?