Różowy szalik – historia o tym, jak jeden dzień może zmienić wszystko

Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego – mojego syna, Antka. Był środek nocy, a ja zerwałam się z łóżka, czując jak serce wali mi w piersi. Wbiegłam do jego pokoju, a on siedział na łóżku, zapłakany, trzymając w rękach różowy szalik. Ten sam, który dostałam od męża na pierwszą rocznicę ślubu. Tylko że męża już nie było – zniknął pół roku temu, zostawiając mnie bez słowa wyjaśnienia.

– Mamo, czy tata wróci? – zapytał Antek przez łzy.

Zamarłam. Jak odpowiedzieć dziecku na pytanie, na które sama nie znam odpowiedzi? Usiadłam obok niego i przytuliłam go mocno.

– Nie wiem, kochanie. Ale jestem tutaj z tobą. Zawsze będę.

To była pierwsza z wielu nocy, kiedy nie spałam do rana. W dzień musiałam być silna – dla Antka, dla siebie. Ale nocami roztrząsałam wszystko od nowa: co zrobiłam źle? Dlaczego Michał odszedł? Czy to przeze mnie?

Moja matka, pani Teresa, nie ułatwiała mi życia. Od początku powtarzała:

– A nie mówiłam? Za młodego go brałaś. Zawsze miał głowę w chmurach. Trzeba było słuchać matki!

– Mamo, proszę cię…

– Nie proś mnie! Ty sobie nie radzisz! Dziecko ci płacze, w domu bałagan, a ty siedzisz i patrzysz w okno!

Czułam się jak w potrzasku. Próbowałam wrócić do pracy w bibliotece, ale dyrektorka powiedziała mi wprost:

– Pani Marto, rozumiem sytuację, ale nie mogę pani zatrudnić na pół etatu. Albo wraca pani na cały etat, albo muszę znaleźć kogoś innego.

Nie miałam wyjścia – zostałam w domu. Żyliśmy z alimentów (których Michał nie płacił) i z pensji matki. Każdy dzień był walką o przetrwanie.

Pewnego popołudnia przyszła do nas moja siostra, Justyna. Zawsze była tą lepszą – mąż informatyk, dwójka dzieci, dom pod Warszawą.

– Marta, musisz się ogarnąć – powiedziała bez ogródek. – Antek potrzebuje matki, a nie wraku człowieka.

– Myślisz, że tego nie wiem? – syknęłam przez zaciśnięte zęby.

– To zrób coś ze sobą! Idź do fryzjera, kup sobie coś nowego! Wyjdź do ludzi!

Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem. Jak mam wyjść do ludzi, kiedy ledwo wiążę koniec z końcem?

Wieczorem siedziałam przy oknie i patrzyłam na różowy szalik leżący na fotelu. Przypomniałam sobie dzień, kiedy Michał mi go wręczył:

– Wiem, że nie lubisz różowego – powiedział wtedy z uśmiechem – ale ten szalik jest jak ty: delikatny i ciepły.

Wtedy byłam szczęśliwa. Teraz czułam tylko pustkę.

Następnego dnia matka znów zaczęła swoje:

– Idź do pracy! Nie będziesz całe życie siedzieć na moim garnuszku!

– Próbuję! Ale nikt mnie nie chce!

– Bo jesteś za miękka! Zawsze byłaś! Nawet Michał tobą pomiatał!

Wybiegłam z domu i poszłam przed siebie. Szalik zarzuciłam na szyję – pierwszy raz od miesięcy. Było mi wszystko jedno.

Na przystanku autobusowym spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.

– Ojej, Martusia! Jak ty wyglądasz! Ale ten szalik… Piękny kolor! Od razu weselej!

Uśmiechnęłam się blado.

– Dziękuję…

W autobusie usiadłam obok młodego chłopaka w dresie. Przez chwilę patrzył na mnie ukradkiem.

– Fajny szalik – rzucił nagle.

– Dziękuję…

– Moja mama miała taki sam. Zmarła dwa lata temu…

Zrobiło mi się głupio. Chciałam coś powiedzieć, ale on już wysiadał.

Wysiadłam kilka przystanków dalej i poszłam do urzędu pracy. Kolejka była długa jak zwykle. Przede mną starsza pani narzekała na wszystko: na rząd, na młodzież, na pogodę.

– Pani też szuka pracy? – zapytała nagle.

– Tak…

– A co pani umie?

– Pracowałam w bibliotece…

– Ooo! To ja mam dla pani robotę! Moja wnuczka otwiera kawiarnię z książkami! Szuka kogoś do pomocy!

Zostawiła mi numer telefonu wnuczki. Wieczorem zadzwoniłam – pierwszy raz od dawna poczułam cień nadziei.

Następnego dnia poszłam na rozmowę. Kawiarnia była jeszcze w remoncie. Właścicielka – młoda dziewczyna o imieniu Ola – przyjęła mnie od razu.

– Potrzebuję kogoś odpowiedzialnego i ciepłego. Widzę po pani oczach, że pani taka jest.

Zaczęłam pracę od poniedziałku. Matka oczywiście miała swoje zdanie:

– Za grosze będziesz tam siedzieć! Po co ci to?

Ale ja wiedziałam swoje. Każdego dnia czułam się coraz silniejsza. Antek znów zaczął się uśmiechać. Wieczorami czytaliśmy razem książki w kawiarni.

Pewnego dnia do kawiarni wszedł Michał. Stał w drzwiach niepewnie, jakby bał się wejść.

– Marta… Musimy porozmawiać.

Serce mi stanęło.

– O czym tu rozmawiać? Zostawiłeś nas bez słowa!

– Wiem… Przepraszam… Nie potrafiłem sobie poradzić… Straciłem pracę… Bałem się ci powiedzieć…

Patrzyłam na niego długo. W końcu powiedziałam:

– Już nie jestem tą samą Martą co kiedyś. Teraz potrafię żyć bez ciebie.

Odszedł bez słowa. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.

Wieczorem Antek zapytał:

– Mamo, czy tata wróci?

Uklękłam przed nim i spojrzałam mu w oczy:

– Może kiedyś… Ale nawet jeśli nie wróci, damy sobie radę.

Przez następne tygodnie życie zaczęło układać się na nowo. Matka powoli przestała narzekać – widziała, że daję sobie radę. Siostra zaczęła mnie podziwiać zamiast krytykować.

A ja? Ja noszę różowy szalik codziennie – nie dlatego, że przypomina mi o Michale, ale dlatego, że przypomina mi o mnie samej: tej silnej Marcie, która potrafi zacząć wszystko od nowa.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile jeszcze razy będę musiała się podnieść? Ale może właśnie o to chodzi w życiu – żeby nigdy nie przestawać próbować?