Sąsiedzka tajemnica Bartka: Im więcej błędów, tym większy gniew!
Zanim jeszcze zdążyłem zamknąć drzwi za Magdą, jej krzyk rozdarł ciszę naszego domu. – Bartek! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiał narzędzi na schodach?! – wrzasnęła z kuchni, a ja poczułem, jak w gardle rośnie mi gula. Znowu. Znowu coś zawaliłem. Znowu jestem tym nieudacznikiem, którego wszyscy mają za nic. Przez chwilę miałem ochotę rzucić wszystko i wyjść, ale zamiast tego tylko westchnąłem i zacząłem zbierać rozrzucone klucze.
Tak wyglądało moje życie od kilku lat. Każdy dzień był jak pole minowe – nigdy nie wiedziałem, kiedy nadepnę na kolejną. Magda była kobietą z temperamentem, zawsze wiedziała, czego chce i nie wahała się tego wykrzyczeć. Ja… ja byłem raczej cichy, spokojny, trochę niezdarny. Pracowałem jako elektryk w lokalnej firmie, a po pracy próbowałem ogarniać dom, choć wychodziło mi to raczej średnio. Magda powtarzała, że jestem jak jej ojciec – dobry człowiek, ale życiowo nieporadny.
– Gdybyś chociaż raz zrobił coś od początku do końca bez przypominania! – rzuciła pewnego wieczoru, kiedy próbowałem naprawić cieknący kran. – Wiesz, co mówiła moja mama? Że z ciebie nigdy nie będzie prawdziwego faceta.
Zabolało. Bardziej niż powinno. Ale nie odpowiedziałem. Zamiast tego wsłuchałem się w odgłosy zza ściany – sąsiedzi znowu się śmiali. Odkąd wprowadził się do nas Paweł z rodziną, wszystko się zmieniło. Paweł był złotą rączką, zawsze uśmiechnięty, zawsze pomocny. Jego żona, Anka, była cicha i pogodna, dzieci grzeczne jak z obrazka. Magda nie mogła się nachwalić ich ogrodu, ich czystości, ich porządku.
– Widziałeś, jak Paweł sam zrobił altanę? – pytała mnie co tydzień. – A ty? Nawet trawy nie skosisz bez przypomnienia!
Czułem się coraz mniejszy. Każde porównanie wbijało mnie głębiej w ziemię. Zacząłem unikać spotkań z sąsiadami, przemykałem do pracy wcześnie rano i wracałem późno, żeby tylko nie musieć słuchać kolejnych wyrzutów. Ale to nie pomagało. Magda była coraz bardziej sfrustrowana, a ja coraz bardziej zamknięty w sobie.
Pewnego dnia, kiedy wróciłem do domu po wyjątkowo ciężkim dniu, zastałem Magdę siedzącą przy stole z Anką. Obie milczały, a atmosfera była gęsta jak śmietana.
– Bartek, musimy porozmawiać – zaczęła Magda, a ja poczułem, że serce mi zamiera.
– Co się stało? – zapytałem cicho.
– Anka mówiła, że Paweł też nie zawsze był taki idealny. Że kiedyś wszystko robił na odwal się i dopiero po latach się zmienił. Może… może powinniśmy spróbować inaczej ze sobą rozmawiać?
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Po raz pierwszy od dawna nie widziałem w jej oczach gniewu, tylko zmęczenie i… smutek?
– Magda… ja się staram. Naprawdę. Ale czasem mam wrażenie, że cokolwiek zrobię, to i tak będzie źle.
Anka wstała i wyszła bez słowa, zostawiając nas samych.
– Wiem – powiedziała Magda po chwili ciszy. – Ale ja też jestem zmęczona. Chciałam mieć dom jak z katalogu, rodzinę jak z reklamy. A wyszło…
– Jak wyszło – dokończyłem za nią.
Przez kilka dni chodziliśmy obok siebie jak cienie. Magda przestała krzyczeć, ja przestałem się tłumaczyć. Ale napięcie nie znikało. W końcu wybuchło przy niedzielnym obiedzie, kiedy moja mama zadzwoniła z pretensjami, że nie odwiedzamy jej tak często jak kiedyś.
– Boże, Bartek, nawet własnej matki nie potrafisz zadowolić! – krzyknęła Magda i wybiegła z kuchni.
Zostałem sam przy stole, z zimną zupą i jeszcze zimniejszym sercem. Zadzwoniłem do mamy.
– Synku, co się dzieje? – zapytała z troską.
– Nie wiem, mamo. Chyba wszystko się sypie.
– Może czasem trzeba po prostu przestać się starać być kimś innym i zacząć być sobą? – odpowiedziała.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, myśląc o wszystkich błędach, które popełniłem. O wszystkich słowach, których nie powiedziałem. O wszystkich chwilach, kiedy mogłem być lepszy… ale nie byłem.
Następnego dnia postanowiłem porozmawiać z Pawłem. Spotkałem go przy płocie.
– Słuchaj, Paweł… jak ty to robisz? Jak ogarniasz dom, rodzinę, wszystko?
Paweł uśmiechnął się smutno.
– Bartek, nikt nie jest idealny. Ja też popełniam błędy. Ale Anka nauczyła mnie jednego – żeby nie porównywać się do innych. Każdy ma swoje tempo. Każdy ma swoje życie.
Wróciłem do domu z dziwnym uczuciem ulgi. Wieczorem usiedliśmy z Magdą na tarasie.
– Przepraszam – powiedziałem pierwszy raz od dawna. – Za to, że nie jestem taki, jakiego chciałaś. Ale ja… ja już chyba nie potrafię być kimś innym.
Magda spojrzała na mnie długo.
– Może ja też powinnam przeprosić? Za to, że próbowałam cię zmienić na siłę. Może powinniśmy spróbować jeszcze raz… ale tym razem bez udawania?
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, patrząc na zachodzące słońce. Po raz pierwszy od dawna poczułem spokój.
Nie wiem, co będzie dalej. Może dalej będę popełniał błędy. Może Magda znów będzie krzyczeć. Ale może… może nauczymy się kochać siebie takimi, jakimi jesteśmy?
Czy naprawdę trzeba być idealnym, żeby zasłużyć na miłość? A może wystarczy być po prostu sobą? Co o tym myślicie?