„Spakuj się i zamieszkaj z nami”: Rozkaz mojej teściowej, gdy dowiedziała się, że jestem w ciąży

– Spakuj się i zamieszkaj z nami. Nie będziesz sama w tym stanie – powiedziała teściowa, patrząc mi prosto w oczy, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Stałam wtedy w kuchni, z kubkiem herbaty w ręku, a jej słowa rozbiły się o mnie jak zimny prysznic. Czułam, jak serce zaczyna mi walić, a dłonie lekko drżą. To nie był prośba. To był rozkaz.

Nie tak wyobrażałam sobie ten moment. Zawsze myślałam, że kiedy powiem rodzinie o ciąży, będzie radość, łzy szczęścia, może nawet śmiech. Tymczasem czułam się jak bohaterka kiepskiego serialu, w którym ktoś inny pisze scenariusz mojego życia.

Mam na imię Marta. Mam 29 lat i do niedawna byłam przekonana, że potrafię stawiać granice. Poznałam Pawła przypadkiem – w przychodni na Pradze, gdzie przyszłam na rutynowe badania. On czekał na swoją mamę, ja na wyniki krwi. Zaczęliśmy rozmawiać o pogodzie, potem o książkach, a zanim się obejrzałam, wymieniliśmy numery telefonów. Wszystko potoczyło się szybko – randki, wspólne mieszkanie, ślub po roku. Paweł był czuły, opiekuńczy i zawsze powtarzał, że rodzina jest najważniejsza.

Jego mama, pani Teresa, od początku była obecna w naszym życiu. Zawsze z ciastem, zawsze z radą – czasem dobrą, czasem nieproszoną. Nigdy nie pozwalałam jej przekraczać moich granic. Gdy próbowała decydować o kolorze zasłon w naszym mieszkaniu albo sugerowała, co powinnam gotować na obiad, grzecznie mówiłam „dziękuję za radę” i robiłam po swojemu. Paweł to szanował. Myślałam, że tak już zostanie.

Wszystko zmieniło się pewnego popołudnia, gdy wróciłam z pracy z testem ciążowym w torebce. Dwie kreski. Radość mieszała się ze strachem. Paweł był zachwycony – przytulił mnie mocno i powiedział: „Będziemy rodziną”. Zadzwoniliśmy do jego mamy.

Pani Teresa przyjechała natychmiast. Nawet nie zdjęła płaszcza.
– Musicie się przeprowadzić do nas – powiedziała bez ogródek. – Marta nie może być sama w ciąży. Ja wszystko ogarnę: obiady, pranie, zakupy. Ty, Pawle, będziesz miał bliżej do pracy.

Patrzyłam na Pawła z nadzieją, że powie coś w mojej obronie. On jednak spuścił wzrok.
– Mamo… może Marta nie chce…
– Nie przesadzaj! – przerwała mu ostro. – To dla waszego dobra.

Czułam się jak dziecko, które ktoś właśnie postanowił oddać pod opiekę surowej ciotki. Próbowałam tłumaczyć:
– Dziękuję za troskę, ale dobrze nam tu…
– Tu jest ciasno! – weszła mi w słowo. – U nas masz własny pokój, spokój i opiekę.

Przez kolejne dni temat powracał jak bumerang. Paweł coraz częściej mówił: „Może spróbujemy? To tylko na czas ciąży”. Ja wiedziałam jedno: jeśli raz się zgodzę, już nigdy nie odzyskam swojej przestrzeni.

W końcu uległam presji. Spakowaliśmy walizki i pojechaliśmy do domu pani Teresy na Bielanach. Od pierwszego dnia czułam się tam jak gość we własnym życiu. Pani Teresa ustalała godziny posiłków („W ciąży musisz jeść regularnie!”), decydowała o tym, co mam na siebie wkładać („Nie chodź boso po domu!”), a nawet komentowała moje rozmowy telefoniczne z mamą („Twoja matka nie wie nic o wychowywaniu dzieci!”).

Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi rozmowę Pawła z matką:
– Mamo, Marta jest zmęczona…
– Ona nie wie, co dla niej dobre! – syknęła pani Teresa. – Ty musisz być mężczyzną i zadbać o rodzinę!

Leżałam wtedy na łóżku i płakałam w poduszkę. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.

Zaczęły się kłótnie z Pawłem. On próbował mnie pocieszać:
– Mama chce dobrze…
– Ale ja nie chcę jej pomocy! Chcę naszego życia!

Coraz częściej wychodziłam na długie spacery po parku Kępa Potocka tylko po to, żeby przez chwilę pobyć sama ze swoimi myślami. Zastanawiałam się: czy naprawdę jestem taka niewdzięczna? Czy może po prostu bronię siebie?

Kiedy byłam w piątym miesiącu ciąży, wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Pani Teresa bez pytania przejrzała moją pocztę – znalazła list od mojej mamy i przeczytała go cały.
– Twoja matka źle ci doradza – powiedziała potem zimno. – Lepiej słuchaj mnie.

Wybuchłam:
– To moje życie! Proszę nie czytać mojej korespondencji!
– Nie bądź dziecinna! – odparła z pogardą.

Spakowałam rzeczy i wróciłam do naszego starego mieszkania. Paweł został z matką jeszcze kilka dni – nie potrafił wybrać między mną a nią.

Dziś jestem już mamą małego Antosia. Paweł wrócił do mnie po kilku tygodniach rozłąki. Uczyliśmy się od nowa być rodziną – tym razem na własnych warunkach.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę trzeba aż tak walczyć o swoje granice? A może każda rodzina musi przejść przez taki kryzys? Co wy byście zrobili na moim miejscu?