Suknia ślubna, której nigdy nie założę – historia zdrady i przebaczenia
– Czy masz coś przeciwko, jeśli przymierzę twoją suknię ślubną? Przecież i tak już jej nie potrzebujesz – zaśmiała się Marta, moja przyjaciółka od podstawówki, z tym swoim charakterystycznym błyskiem w oku. Stała w moim pokoju, trzymając w dłoniach białą suknię, którą wybrałam z mamą kilka miesięcy temu. Jeszcze wtedy wierzyłam, że założę ją dla Michała – mojego narzeczonego, miłości mojego życia.
Nie odpowiedziałam od razu. W gardle miałam gulę, a w oczach łzy. Próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko grymas. – Rób, co chcesz – rzuciłam cicho i wyszłam do kuchni. Słyszałam jeszcze, jak Marta śmieje się do siebie i szura po podłodze tiulem.
Nie wiedziała, że dzień wcześniej Michał powiedział mi, że musi „przemyśleć wszystko jeszcze raz”. Nie wiedziała też – a może tylko udawała – że od tygodnia nie śpię po nocach i nie jem. Moja mama próbowała mnie pocieszać: „Jeszcze wszystko się ułoży, zobaczysz”. Ale ja już czułam, że coś się skończyło.
Marta była moją powierniczką przez całe życie. Razem chodziłyśmy na wagary, razem płakałyśmy po pierwszych miłościach. Ale ostatnio coś się zmieniło. Była coraz bardziej złośliwa, coraz częściej wbijała mi szpilki. Kiedyś myślałam, że to taki jej sposób na okazywanie troski. Teraz widziałam w tym coś więcej.
– Wyglądam jak księżniczka! – zawołała z mojego pokoju. – Szkoda, że to nie ja wychodzę za mąż!
Wróciłam do niej i zobaczyłam Martę w mojej sukni. Kręciła się przed lustrem, poprawiała ramiączka i uśmiechała szeroko. – Może powinnam ją kupić od ciebie? – zapytała nagle. – I tak Michał chyba już się rozmyślił…
Zatkało mnie. – Co ty wygadujesz?!
– No przecież sama mówiłaś, że nie odbiera telefonów…
– Wyjdź – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Marta spojrzała na mnie zaskoczona. – No dobra, już się nie obrażaj…
Zebrałam suknię z jej rąk i schowałam do szafy. Poczułam się jak dziecko broniące swojej ulubionej zabawki przed starszą siostrą.
Wieczorem zadzwonił Michał. Odebrałam po trzecim sygnale.
– Musimy porozmawiać – powiedział bez emocji.
Spotkaliśmy się w parku pod blokiem. Był zimny listopadowy wieczór, liście szeleściły pod butami.
– Nie wiem, czy jestem gotowy na ślub – zaczął Michał. – Za dużo się dzieje…
– Co się dzieje? – zapytałam drżącym głosem.
– Po prostu… nie wiem już, czy cię kocham tak jak kiedyś.
Poczułam, jak świat mi się wali. Próbowałam go przekonać, płakałam, prosiłam o jeszcze jedną szansę. On tylko patrzył gdzieś w bok.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Mama zrobiła mi herbatę z malinami i głaskała po głowie jak małą dziewczynkę.
– Może to i lepiej? – powiedziała cicho. – Lepiej teraz niż po ślubie…
Nie spałam całą noc. Nad ranem napisałam do Marty: „Potrzebuję cię”. Odpisała: „Przyjdź do mnie po pracy”.
Po południu poszłam do niej na osiedle. Otworzyła mi drzwi w dresie i z kubkiem kawy w ręku.
– No i co? – zapytała bez współczucia.
Opowiedziałam jej wszystko. Siedziała naprzeciwko mnie i bawiła się włosami.
– Wiesz… może Michał po prostu znalazł sobie kogoś innego? Faceci tacy są.
– Myślisz?
– Pewnie! A może… – zawahała się na chwilę – może to nawet lepiej dla ciebie? Zawsze mówiłam, że on jest trochę za nudny dla ciebie.
Zrobiło mi się słabo. Przez chwilę miałam wrażenie, że Marta cieszy się z mojego nieszczęścia.
Kilka dni później zobaczyłam ich razem na mieście. Michał i Marta siedzieli w kawiarni przy rynku. Śmiali się do siebie, trzymali za ręce. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.
Wróciłam do domu i zamknęłam się w pokoju. Mama pukała do drzwi:
– Co się stało?
Nie odpowiedziałam. Leżałam na łóżku i płakałam do poduszki.
Następnego dnia Marta zadzwoniła:
– Musimy pogadać.
Spotkałyśmy się na ławce pod blokiem.
– Przepraszam… – zaczęła niepewnie. – To wszystko wyszło jakoś tak… przypadkiem. Michał zadzwonił do mnie po waszej rozmowie…
– I co? Od razu wskoczyliście sobie do łóżka?
– Nie! To nie tak! Po prostu… rozmawialiśmy długo… On jest taki zagubiony…
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Wiesz co? Zawsze ci zazdrościłam – powiedziała nagle Marta. – Twojej rodziny, twojego spokoju… Nawet tej głupiej sukni ślubnej! Ja nigdy nie miałam nic swojego!
Zrobiło mi się jej żal i jednocześnie poczułam wściekłość.
– To nie powód, żeby odbierać mi narzeczonego!
Marta spuściła głowę.
Przez kolejne tygodnie unikałam ich obojga. W pracy byłam cieniem samej siebie. Mama próbowała mnie namówić na wyjazd do cioci do Krakowa: „Zmiana otoczenia dobrze ci zrobi”.
W końcu zgodziłam się. Spędziłam tam dwa miesiące. Chodziłam po Plantach, piłam kawę w kawiarniach pełnych studentów i powoli zaczynałam oddychać pełną piersią.
Pewnego dnia dostałam wiadomość od Marty: „Jestem w ciąży”.
Nie odpisałam.
Po powrocie do domu dowiedziałam się od wspólnej znajomej, że Marta i Michał planują ślub. Podobno Marta miała zamiar założyć moją suknię ślubną.
Wpadłam w szał. Poszłam do niej i zażądałam zwrotu sukni.
– Oddaj mi ją! To moje wspomnienie!
Marta patrzyła na mnie z pogardą:
– Tobie już się nie przyda…
Wyrwałam jej suknię z rąk i wybiegłam na klatkę schodową.
W domu mama przytuliła mnie mocno:
– Jesteś silniejsza niż myślisz.
Przez kolejne miesiące próbowałam poukładać swoje życie na nowo. Zaczęłam chodzić na jogę, zapisałam się na kurs języka włoskiego. Poznałam nowych ludzi, powoli odzyskiwałam równowagę.
Któregoś dnia spotkałam Martę na przystanku autobusowym. Była blada i zmęczona.
– Cześć… – powiedziała cicho.
– Cześć.
– Wiesz… Michał mnie zostawił. Powiedział, że nie jest gotowy na dziecko ani na ślub.
Patrzyłyśmy na siebie przez dłuższą chwilę.
– Przepraszam cię za wszystko – wyszeptała Marta ze łzami w oczach.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam ją przytulić i jednocześnie uderzyć.
Dziś moja suknia ślubna wisi w szafie obok innych ubrań z przeszłości. Patrzę na nią czasem i myślę o tym wszystkim, co przeszłam przez ostatni rok: zdradzie przyjaciółki, rozpadzie rodziny, samotności i powolnym odzyskiwaniu siebie.
Czy można naprawdę wybaczyć komuś taką zdradę? Czy warto trzymać w sercu żal czy lepiej nauczyć się odpuszczać? Może wy też mieliście podobne doświadczenia? Jak sobie poradziliście?