Syn chciał mnie wyrzucić z własnego mieszkania: „Będziesz spała w kuchni, mamo” – historia Marii z Wrocławia
Wszystko zaczęło się pewnego listopadowego wieczoru, kiedy wróciłam z zakupów i zastałam w moim salonie obcą kobietę rozkładającą swoje rzeczy na mojej kanapie. – Mamo, poznaj Kasię – powiedział mój syn Tomasz, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu. – Kasia się do nas wprowadza. Zamurowało mnie. Miałam 68 lat, całe życie przepracowane w szpitalu jako pielęgniarka, wdowa od dwudziestu lat, a Tomasz był moim oczkiem w głowie. Zawsze powtarzałam sobie: „Dla dzieci wszystko”. Ale wtedy poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg.
– Przepraszam, ale chyba nie rozumiem… – zaczęłam niepewnie. Kasia spojrzała na mnie z wyższością. – Tomek mówił, że nie będzie problemu. U mnie w domu już nie mam czego szukać, a tu jest miejsce dla wszystkich. – Mówiła to tonem, jakby była właścicielką tego mieszkania. Mieszkania, które sama kupiłam i spłacałam przez trzydzieści lat.
Tomasz od miesięcy nie mógł znaleźć pracy po zwolnieniu z korporacji. Tłumaczył się pandemią, kryzysem, wszystkim i wszystkimi. Ja nie naciskałam – przecież to mój syn. Ale od kiedy pojawiła się Kasia, wszystko zaczęło się zmieniać. Z dnia na dzień czułam się coraz bardziej obca we własnym domu. Kasia przynosiła swoje rzeczy, zmieniała ustawienie mebli, nawet moje ulubione firanki wyrzuciła do śmieci bez pytania.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę przez drzwi kuchni:
– Tomek, twoja matka jest już stara. Powinna się cieszyć, że ktoś się nią zajmuje. Przecież i tak długo tu nie pobędzie.
– Daj spokój, Kasia. Ona zawsze była taka miękka. Sama się zgodzi na wszystko.
Zamarłam. Poczułam się jak intruz w swoim życiu. Następnego dnia Tomasz przyszedł do mnie z poważną miną:
– Mamo, musimy porozmawiać. Kasia jest w ciąży. Potrzebujemy przestrzeni. Ty… mogłabyś spać w kuchni? Tam jest ciepło, a my zajmiemy oba pokoje.
Nie wierzyłam własnym uszom.
– Chcesz mnie wyrzucić z mojego łóżka? – zapytałam drżącym głosem.
– Mamo, nie przesadzaj. Przecież to tylko na chwilę. Dla dobra dziecka.
Wiedziałam już wtedy, że to nie będzie chwilowe. W kuchni stała stara wersalka po mojej mamie – tam miałam spać ja, właścicielka mieszkania. Przez kolejne tygodnie czułam się jak cień. Kasia urządzała mieszkanie po swojemu, Tomasz coraz częściej podnosił głos, a ja… ja po prostu znikałam.
Najgorsze były wieczory. Siedziałam przy kuchennym stole i płakałam w ciszy, żeby nikt nie słyszał. Czasem dzwoniła do mnie córka – Aneta mieszkała w Poznaniu z rodziną i miała własne problemy. Nie chciałam jej martwić.
Ale pewnego dnia nie wytrzymałam.
– Anetko… ja już nie daję rady – wyszeptałam przez łzy do słuchawki.
– Mamo! Co się dzieje? – jej głos był pełen troski.
Opowiedziałam jej wszystko: o Kasi, o kuchni, o tym jak Tomasz traktuje mnie jak służącą.
Aneta przyjechała jeszcze tego samego dnia. Weszła do mieszkania i zobaczyła mnie skuloną na wersalce w kuchni.
– Tomek! Co ty wyprawiasz?!
Tomasz spojrzał na nią z irytacją:
– Nie wtrącaj się! To nasza sprawa.
– To jest mieszkanie mamy! Ty tu tylko mieszkasz!
Kasia weszła do kuchni z miną obrażonej księżniczki:
– Aneta, nie przesadzaj. Twoja matka powinna być wdzięczna, że ma nas przy sobie.
Aneta spojrzała na nią z pogardą:
– Wdzięczna? Za co? Za to upokorzenie?
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak śmietana przed świętami. Tomasz unikał mnie wzrokiem, Kasia trzaskała drzwiami. Aneta próbowała rozmawiać z bratem:
– Tomek, ogarnij się! Mama cię wychowała sama! Oddała ci wszystko! A ty ją wyrzucasz do kuchni?
Tomasz milczał uparcie.
W końcu Aneta postawiła sprawę jasno:
– Albo zaczynacie płacić za rachunki i szanować mamę, albo wyprowadzacie się stąd natychmiast!
Kasia wybuchła płaczem:
– Tomek! Nie pozwól jej!
Ale Tomasz wiedział już, że córka nie żartuje.
Po tygodniu oznajmili mi, że znaleźli kawalerkę na obrzeżach miasta i wyprowadzają się za dwa tygodnie. Kasia rzucała mi spojrzenia pełne nienawiści do samego końca.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam na środku salonu i rozpłakałam się jak dziecko – tym razem z ulgi.
Dziś mieszkam sama. Czasem odwiedza mnie Aneta z wnukami. Z Tomaszem kontakt mam sporadyczny – dzwoni raz na miesiąc, czasem przychodzi po pieniądze. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będziemy rodziną jak dawniej.
Czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie? Czy miłość matki powinna być zawsze bezwarunkowa – nawet wtedy, gdy dziecko zamienia ją w służącą? Co wy byście zrobili na moim miejscu?