Wędrówka dusz: Tajemnica, która połączyła naszą rodzinę
Zanim zdążyłam zdjąć płaszcz, usłyszałam krzyk: „Zostaw ją! To nie twoja sprawa!” – głos pani Ireny, matki mojej podopiecznej, rozdarł ciszę mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam w progu, z kluczami jeszcze w dłoni, a serce waliło mi jak młot. W środku kuchni stała Zosia – drobna, ciemnowłosa dziewczynka o oczach tak głębokich i smutnych, że aż ścisnęło mnie w gardle. Obok niej jej babcia, pani Irena, z twarzą wykrzywioną gniewem. W powietrzu wisiał konflikt, którego nie rozumiałam, ale czułam, że jestem jego częścią od pierwszego dnia.
Mam na imię Alicja. Mam dwadzieścia dwa lata i od kilku miesięcy pracuję jako niania u państwa Nowaków. To miała być tylko praca na rok – planowałam dostać się na psychologię na UW, ale życie pokazało mi, że nie wszystko da się zaplanować. Od śmierci mojej mamy minęły dwa lata. Zawsze była dla mnie kimś więcej niż tylko rodzicem – była moją przyjaciółką, powierniczką i jedyną osobą, która rozumiała moje lęki. Kiedy odeszła nagle na zawał, świat stracił kolory. Praca z dziećmi miała mi pomóc wrócić do ludzi.
Zosia pojawiła się w moim życiu niespodziewanie. Miała wtedy cztery lata i była wyjątkowo cicha jak na dziecko w tym wieku. Pani Irena zatrudniła mnie po krótkiej rozmowie telefonicznej – poleciła mnie sąsiadka z bloku. Już pierwszego dnia zauważyłam coś dziwnego: Zosia patrzyła na mnie tym samym spojrzeniem co moja mama. To niemożliwe – powtarzałam sobie – ale nie mogłam się oprzeć temu wrażeniu.
Pewnego popołudnia, gdy układałyśmy puzzle na dywanie, Zosia nagle powiedziała:
– Alicjo, pamiętasz jak robiłyśmy razem pierogi z truskawkami?
Zamarłam. Moja mama zawsze robiła ze mną pierogi z truskawkami w dzieciństwie. Skąd Zosia mogła to wiedzieć?
– Zosiu, a kiedy to było? – zapytałam ostrożnie.
– Wtedy, kiedy byłam duża… i miałaś długie włosy – odpowiedziała zamyślona.
Przez kolejne dni coraz częściej łapałam się na tym, że Zosia mówi rzeczy, które znała tylko moja mama: „Nie zapomnij podlewać fiołków”, „Nie bój się burzy, to tylko niebo się śmieje”. Nawet jej gesty – sposób poprawiania włosów czy śmiech – były identyczne. Zaczęłam się bać własnych myśli.
W domu Nowaków nie było łatwo. Pani Irena była kobietą surową i zasadniczą. Jej syn, pan Marek – ojciec Zosi – pracował całymi dniami w kancelarii adwokackiej i rzadko bywał w domu. Matka Zosi zmarła przy porodzie, więc dziewczynka wychowywała się pod okiem babci. Między mną a panią Ireną od początku iskrzyło – nie ufała młodym ludziom i uważała mnie za „dziewczynę bez doświadczenia”.
– Proszę pamiętać, że Zosia jest bardzo wrażliwa – mówiła mi każdego ranka. – Nie chcę żadnych eksperymentów wychowawczych.
– Rozumiem, pani Ireno – odpowiadałam grzecznie, choć w środku gotowałam się ze złości.
Z czasem jednak Zosia coraz bardziej się do mnie przywiązywała. Pewnego dnia przyniosła mi stary album ze zdjęciami.
– To ty? – zapytała, wskazując na zdjęcie mojej mamy z młodości.
– Nie… To moja mama – odpowiedziałam cicho.
Zosia uśmiechnęła się szeroko:
– Lubię ją. Jest dobra.
Te słowa sprawiły, że poczułam dreszcz na plecach. Wieczorem zadzwoniłam do taty.
– Tato… Czy ty wierzysz w reinkarnację?
– Co ty wygadujesz? – zaśmiał się gorzko. – Lepiej zajmij się nauką.
Ale ja nie mogłam przestać myśleć o tych wszystkich zbiegach okoliczności.
Konflikt narastał. Pani Irena coraz częściej zarzucała mi brak profesjonalizmu:
– Zosia zaczęła mówić dziwne rzeczy! Pyta o twoją mamę, o jakieś pierogi… Co ty jej opowiadasz?
– Niczego nie wymyślam! – broniłam się. – Może po prostu tęskni za matką?
– Nie mieszaj jej w głowie!
Wtedy wydarzyło się coś jeszcze bardziej niepokojącego. Pewnego wieczoru Zosia zaczęła płakać bez powodu. Przytuliłam ją mocno.
– Czego się boisz?
– Że znowu odejdę i już cię nie zobaczę…
Łzy napłynęły mi do oczu. Przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z mamą przed jej śmiercią: „Nie bój się samotności, zawsze będę przy tobie”.
Wkrótce potem pan Marek wrócił wcześniej z pracy i zastał nas siedzące razem na kanapie.
– Co tu się dzieje? – zapytał surowo.
Pani Irena natychmiast zaczęła skarżyć:
– Ta dziewczyna opowiada Zosi jakieś bzdury o duchach!
Pan Marek spojrzał na mnie ostro:
– Alicjo, jeśli jeszcze raz usłyszę coś takiego…
Nie dokończył zdania. Wstałam i wybiegłam z mieszkania ze łzami w oczach.
Przez kilka dni nie odbierałam telefonu od Nowaków. Myślałam o rzuceniu pracy, ale tęsknota za Zosią była silniejsza niż duma. W końcu zadzwoniła sama dziewczynka:
– Alicjo… wróć proszę. Babcia jest smutna i ja też.
Wróciłam następnego dnia.
Tego wieczoru wydarzyło się coś niezwykłego. Siedziałyśmy z Zosią przy oknie i patrzyłyśmy na padający śnieg.
– Wiesz… czasem myślę, że byłam kiedyś twoją mamą – wyszeptała nagle dziewczynka.
Zamarłam.
– Dlaczego tak myślisz?
– Bo kocham cię tak samo mocno jak ona.
Objęłam ją mocno i po raz pierwszy od śmierci mamy poczułam spokój.
Kilka tygodni później pani Irena zachorowała i musiałam przejąć większość obowiązków domowych. Pan Marek zaczął doceniać moją pracę i coraz częściej prosił mnie o radę w sprawach wychowawczych. Zosia rozkwitła – zaczęła mówić więcej, śmiać się głośniej i nawet zaprzyjaźniła się z innymi dziećmi w przedszkolu.
Pewnego dnia pani Irena poprosiła mnie do kuchni.
– Alicjo… może źle cię oceniłam na początku. Zosia cię potrzebuje bardziej niż myślałam.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
Dziś wiem jedno: czasem los splata nasze drogi w sposób, którego nie da się logicznie wyjaśnić. Może dusze naprawdę wracają do nas pod inną postacią? A może to tylko tęsknota sprawia, że widzimy bliskich tam, gdzie ich już nie ma? Czy wy też mieliście kiedyś poczucie, że ktoś ukochany wrócił do was w nowym życiu?