Wspieram byłą synową, a mój syn nazywa to zdradą – historia matki, która nie potrafi przejść obojętnie

– Anka, po co ty się w to mieszasz? – usłyszałam od siostry, kiedy wróciłam z zakupami dla byłej synowej. – Przecież to już nie twoja sprawa. Twój syn sobie życie układa, a ty ciągle z tą Martą…

Zatrzymałam się w progu kuchni, ściskając w dłoni reklamówkę z mlekiem i kaszką dla wnuczki. W oczach miałam łzy, których nie chciałam pokazać nawet własnej siostrze. Bo jak wytłumaczyć komuś, kto nigdy nie był matką samotnego dziecka, że serce nie zna rozwodów?

Mój syn, Paweł, był moją dumą i przekleństwem. Wychowałam go sama, po tym jak jego ojciec odszedł do innej kobiety, zostawiając mnie z kredytem na mieszkanie i dzieckiem na rękach. Przysięgłam sobie wtedy, że Paweł nigdy nie poczuje się opuszczony. Może dlatego tak bardzo bolało mnie to, co zrobił swojej żonie i córce.

Paweł poznał Martę na studiach w Warszawie. Była cicha, trochę nieśmiała, ale miała w sobie coś, co przyciągało ludzi – może to jej uśmiech albo sposób, w jaki patrzyła na świat. Kiedy przyprowadził ją do naszego mieszkania na Bródnie, od razu poczułam dystans. Nie była typem dziewczyny, którą sobie wyobrażałam dla Pawła – za delikatna, za bardzo „z miasta”, jak mawiała moja mama. Ale widziałam, że syn ją kocha.

Pobrali się szybko, może za szybko. Marta zaszła w ciążę tuż po ślubie. Urodziła się Zosia – moja pierwsza wnuczka. Byłam szczęśliwa, choć życie ich nie rozpieszczało: wynajmowali kawalerkę na Targówku, ledwo wiązali koniec z końcem. Paweł pracował w korporacji po dwanaście godzin dziennie, Marta próbowała dorabiać korepetycjami z angielskiego.

Z czasem coś zaczęło się psuć. Najpierw były ciche dni, potem coraz częstsze kłótnie o pieniądze i zmęczenie. Paweł coraz częściej wracał późno do domu – tłumaczył się nadgodzinami, ale ja wiedziałam swoje. Kiedyś przez przypadek zobaczyłam wiadomość na jego telefonie od jakiejś „Kasi z HR”. Zrobiłam mu awanturę.

– Mamo, nie wtrącaj się! – krzyknął wtedy. – To moje życie!

Nie odzywałam się przez tydzień. Ale potem Marta zadzwoniła do mnie zapłakana:

– Pani Aniu… Paweł powiedział, że chce rozwodu. Ja nie mam dokąd pójść…

Serce mi pękło. Pojechałam do nich natychmiast. Zosia spała w łóżeczku, Marta siedziała na podłodze w kuchni i płakała cicho w rękaw swetra.

– Nie zostawię cię samej – powiedziałam wtedy. – Nawet jeśli Paweł tego nie rozumie.

Rozwód był szybki i bolesny. Paweł zamieszkał z nową dziewczyną – tą Kasią z HR – w nowym apartamencie na Wilanowie. Zosię widywał raz na dwa tygodnie, czasem rzadziej. Alimenty płacił regularnie, ale to było wszystko.

Marta została sama z dzieckiem i kredytem na kawalerkę. Jej rodzice mieszkali pod Radomiem i nie mieli jak jej pomóc. Próbowała znaleźć lepszą pracę, ale z małym dzieckiem nikt nie chciał jej zatrudnić na pełen etat.

Zaczęłam jej pomagać – najpierw drobiazgami: zakupy, ubranka dla Zosi, czasem parę złotych na czynsz. Potem coraz częściej zostawałam z wnuczką na noc, żeby Marta mogła dorobić wieczorami jako tłumaczka online.

Paweł dowiedział się o tym przypadkiem. Przyszedł do mnie po świętach wielkanocnych – pierwszy raz od miesięcy.

– Mamo, co ty wyprawiasz? – rzucił od progu.
– Co masz na myśli?
– Pomagasz Marcie! Dajesz jej pieniądze! Zosi kupujesz zabawki! A ja? Ja jestem twoim synem!
– Jesteś moim synem – odpowiedziałam spokojnie. – Ale Zosia jest moją wnuczką. A Marta… Marta jest matką mojego wnuka i człowiekiem w potrzebie.
– To zdrada! – krzyknął Paweł. – Wybierasz ją zamiast mnie!

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na niego długo – widziałam w nim siebie sprzed lat: zagubionego chłopca, który boi się zostać sam.

– Synu… Ty masz wszystko: nową rodzinę, pieniądze, mieszkanie. Marta ma tylko mnie i Zosię. Czy naprawdę uważasz, że powinnam ją zostawić?
– Tak! To już nie twoja sprawa! – wysyczał przez zaciśnięte zęby.

Od tamtej pory nasze relacje się ochłodziły. Paweł przestał do mnie dzwonić, przestał przyjeżdżać na obiady niedzielne. Na urodziny Zosi przysłał tylko kartkę i przelew na sto złotych.

Marta coraz częściej płakała wieczorami ze zmęczenia i bezsilności.

– Pani Aniu… ja już nie daję rady…
– Dasz radę – mówiłam jej cicho, głaszcząc ją po włosach jak własną córkę.

Zosia zaczęła mieć problemy w przedszkolu – była zamknięta w sobie, bała się nowych dzieci. Psycholog powiedziała Marcie:

– Dziecko czuje napięcia między rodzicami i babcią…

Poczułam się winna wszystkiemu: rozwodowi Pawła, samotności Marty, lękom Zosi.

W pracy zaczęły szeptać za moimi plecami:

– Ta Anka to chyba oszalała… Pomaga byłej synowej! Pewnie liczy na wdzięczność albo spadek…

Nie mogłam już patrzeć ludziom w oczy. Nawet własna siostra zaczęła mnie unikać.

Któregoś dnia Paweł przyszedł do mnie niespodziewanie.

– Mamo… Kasia jest w ciąży. Będziesz miała drugiego wnuka.
Poczułam ukłucie zazdrości i żalu jednocześnie.
– Gratuluję – powiedziałam chłodno.
– Ale jeśli dalej będziesz pomagać Marcie… możesz zapomnieć o moim dziecku.

To był szantaż emocjonalny najgorszego sortu. Przez kilka dni nie spałam po nocach – rozważałam każdą opcję: czy powinnam zerwać kontakt z Martą? Czy powinnam udawać obojętność wobec Zosi?

Ale kiedy zobaczyłam wnuczkę śpiącą przytuloną do starego misia (tego samego, którego Paweł dostał ode mnie trzydzieści lat temu), wiedziałam już wszystko.

Nie potrafię być inną matką ani inną babcią niż jestem.

Dziś żyję pomiędzy dwoma światami: jednym pełnym wyrzutów sumienia i oskarżeń ze strony syna; drugim – pełnym wdzięczności Marty i uśmiechu Zosi.

Czasem pytam siebie: czy naprawdę można zdradzić własne dziecko pomagając drugiemu człowiekowi? Czy lojalność wobec rodziny oznacza ślepotę na cudze cierpienie?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?