Wybiorę cię na zawsze – opowieść o miłości, zdradzie i przebaczeniu w polskiej rodzinie
Zimny deszcz bębnił o parapet, kiedy usłyszałam trzask drzwi. Bartek wrócił późno, znowu. W powietrzu czuć było zapach damskich perfum, których nie używałam. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce.
– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho, nie odwracając się.
– U Michała. Oglądaliśmy mecz – odpowiedział zbyt szybko, zbyt pewnie.
Nie musiałam patrzeć, by wiedzieć, że kłamie. Od miesięcy czułam, jak coś się między nami psuje. Jeszcze niedawno śmialiśmy się razem do łez, planowaliśmy przyszłość, marzyliśmy o dziecku. Teraz rozmowy były krótkie, spojrzenia chłodne.
Bartek był moją pierwszą wielką miłością. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on studiował informatykę, ja pedagogikę. Pamiętam naszą pierwszą randkę na Plantach, kiedy śnieg skrzypiał pod nogami, a on nieśmiało chwycił mnie za rękę. Był inny niż wszyscy – czuły, opiekuńczy, potrafił słuchać. Wierzyłam, że razem pokonamy wszystko.
Po ślubie zamieszkaliśmy w niewielkim mieszkaniu na Prądniku Czerwonym. Nie było luksusów, ale byliśmy szczęśliwi. Przynajmniej przez pierwsze dwa lata. Potem zaczęły się problemy – Bartek coraz częściej zostawał po godzinach w pracy, a ja coraz częściej płakałam w poduszkę.
Najgorsze przyszło wtedy, gdy zaczęliśmy starać się o dziecko. Kolejne wizyty u lekarzy, testy, nadzieje i rozczarowania. Słowa lekarza: „Pani Martyno, będzie trudno” dźwięczały mi w uszach tygodniami. Bartek początkowo wspierał mnie, ale z czasem zaczął się wycofywać.
Pewnego wieczoru usłyszałam jego rozmowę przez telefon:
– Nie mogę tak dłużej… Ona ciągle płacze… Tak, wiem… Spotkamy się jutro.
Serce mi zamarło. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Rano postanowiłam działać – musiałam wiedzieć prawdę. Zaczęłam przeglądać jego wiadomości na Messengerze. Znalazłam rozmowy z jakąś „Kasią”. Słowa „tęsknię”, „nie mogę bez ciebie” wbijały się we mnie jak szpilki.
Kiedy mu to pokazałam, nie zaprzeczał.
– Martyna… Przepraszam. To nie tak miało być…
– To jak miało być? – krzyknęłam przez łzy. – Mieliśmy być rodziną!
Bartek spakował się i wyszedł. Zostałam sama w pustym mieszkaniu, z rozdartym sercem i poczuciem klęski.
Moja mama przyjechała następnego dnia z Nowego Sącza.
– Dziecko, wracaj do domu – prosiła. – Tu cię wszyscy kochają.
Ale ja nie chciałam wracać jak przegrana. Chciałam walczyć o siebie. Zaczęłam chodzić na terapię, wróciłam do pracy w przedszkolu. Dzieci dawały mi radość i sens każdego dnia.
Po kilku miesiącach Bartek zadzwonił:
– Musimy porozmawiać.
Spotkaliśmy się w kawiarni na Rynku. Wyglądał na starszego o dziesięć lat.
– Kasia… to był błąd. Ona zostawiła mnie dla kogoś innego. Zrozumiałem, co straciłem…
– A ja? – zapytałam gorzko. – Myślisz, że możesz wrócić i wszystko będzie jak dawniej?
– Nie wiem… Ale chcę spróbować. Wybacz mi.
Nie odpowiedziałam od razu. Wróciłam do pustego mieszkania i całą noc myślałam o tym, co zrobić. Mama mówiła: „Nie wybaczaj mu! Zasłużył na samotność!”. Siostra była innego zdania: „Każdy popełnia błędy… Może warto dać mu szansę?”
W pracy koleżanki szeptały za moimi plecami:
– Wróci do niego? Głupia czy co?
Czułam się rozdarta między własnym bólem a pragnieniem bliskości. Przez kilka tygodni spotykaliśmy się z Bartkiem na neutralnym gruncie – spacerowaliśmy po Błoniach, rozmawialiśmy godzinami o wszystkim i o niczym. On starał się jak nigdy wcześniej – przynosił kwiaty, pisał listy, gotował dla mnie obiad.
W końcu zgodziłam się spróbować jeszcze raz. Ale postawiłam warunek:
– Jeśli chcesz wrócić, musimy iść razem na terapię par.
Zgodził się bez wahania.
Terapia była trudna – wyciągnęła na światło dzienne wszystkie nasze lęki i żale. Bartek przyznał się do swoich słabości:
– Bałem się odpowiedzialności… Bałem się twojego smutku…
Ja też musiałam spojrzeć prawdzie w oczy:
– Uzależniłam swoje szczęście od ciebie… Zapomniałam o sobie.
Powoli zaczynaliśmy budować wszystko od nowa. Zaufanie wracało powoli – czasem wystarczyło jedno spóźnienie Bartka, bym znów wpadała w panikę. Ale rozmawialiśmy szczerze jak nigdy dotąd.
Po roku terapii wydarzył się cud – zaszłam w ciążę. Pamiętam dzień, kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Zadzwoniłam do Bartka z płaczem:
– Kochanie… będziemy mieli dziecko!
Przyjechał do domu szybciej niż kiedykolwiek wcześniej i długo mnie przytulał.
Ciąża nie była łatwa – miałam komplikacje, musiałam leżeć przez kilka tygodni w szpitalu na Ujastku. Bartek był przy mnie codziennie – przynosił mi ulubione drożdżówki z jagodami i czytał książki na głos.
Kiedy urodziła się nasza córeczka Zosia, płakał razem ze mną ze szczęścia.
Myślałam wtedy: „Wybiorę cię na zawsze”. Ale życie nie jest czarno-białe.
Po narodzinach Zosi pojawiły się nowe problemy – zmęczenie, brak snu, kłótnie o drobiazgi. Moja teściowa zaczęła się wtrącać:
– Martyna nie umie gotować! Dziecko płacze przez nią!
Bartek próbował mnie bronić:
– Mamo, daj nam spokój!
Ale ona nie odpuszczała:
– Gdybyś był ze mną bliżej, wiedziałbyś lepiej!
Czułam się osaczona we własnym domu. Pewnego dnia wybuchłam:
– Jeśli jeszcze raz powiesz coś złego o mnie przy moim dziecku, więcej tu nie wejdziesz!
Bartek był rozdarty między mną a matką. Przez kilka tygodni żyliśmy jak na polu minowym – każde słowo mogło wywołać wybuch.
W końcu postawił sprawę jasno:
– Martyna jest moją żoną i matką mojego dziecka. Albo to zaakceptujesz, albo przestaniemy się widywać.
Teściowa obraziła się na kilka miesięcy, ale potem powoli zaczęła akceptować nową sytuację.
Dziś mija pięć lat od tamtych wydarzeń. Nasze małżeństwo nie jest idealne – czasem kłócimy się o głupoty, czasem milczymy przez kilka dni. Ale nauczyliśmy się rozmawiać i słuchać siebie nawzajem.
Często myślę: czy dobrze zrobiłam, wybaczając Bartkowi? Czy można naprawdę zacząć od nowa po zdradzie? A może są rzeczy niewybaczalne?
Patrzę na Zosię bawiącą się w ogrodzie i wiem jedno: każda decyzja niesie konsekwencje. Ale to my wybieramy swoją drogę – każdego dnia od nowa.
A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć taką zdradę? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę?