Wybrałam życie kochanki: Historia, która rozdarła moją rodzinę

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż echo odbiło się od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam w przedpokoju z walizką w ręku, a mój mąż, Paweł, patrzył na mnie z niedowierzaniem i wściekłością. – Naprawdę to robisz? – zapytał cicho, jakby nie chciał, by dzieci usłyszały. – Naprawdę zostawiasz nas dla niego?

Nie odpowiedziałam. W gardle miałam gulę, a łzy paliły pod powiekami. Słyszałam za sobą cichy szloch naszej córki, Zosi. Miała wtedy trzynaście lat. Syn, Michał, zamknął się w swoim pokoju i nie wychodził od godziny. Wiedziałam, że to koniec. Że nie ma już odwrotu.

Mam na imię Marta. Mam czterdzieści dwa lata i przez większość życia byłam przykładną żoną i matką. Pracowałam jako nauczycielka polskiego w liceum, prowadziłam dom, gotowałam obiady, chodziłam na wywiadówki. Paweł był inżynierem – dobrym ojcem, ale coraz bardziej obcym mężem. Z czasem przestaliśmy ze sobą rozmawiać o czymkolwiek poza rachunkami i dziećmi. Seks? Ostatni raz pamiętam sprzed dwóch lat, w sylwestra. Potem już tylko cisza i rutyna.

Wszystko zmieniło się pewnego wrześniowego popołudnia. Byłam wtedy na szkoleniu w Krakowie. Po wykładzie poszliśmy z grupą do kawiarni na Kazimierzu. Tam poznałam Jarka – wykładowcę z Poznania, rozwodnika, ojca dorosłej córki. Miał w sobie coś magnetycznego: błysk w oku, inteligencję, poczucie humoru. Rozmawialiśmy do późna o literaturze i życiu. Kiedy wróciłam do hotelu, czułam się jak nastolatka po pierwszej randce.

Przez kilka tygodni pisaliśmy do siebie codziennie. Najpierw niewinnie – o książkach, pracy, pogodzie. Potem coraz śmielej: o samotności, niespełnieniu, tęsknocie za bliskością. W końcu Jarek napisał: „Chciałbym cię zobaczyć jeszcze raz. Tylko ciebie”.

Zgodziłam się bez wahania.

Spotkaliśmy się w Warszawie, w małej kawiarni przy Placu Zbawiciela. Kiedy mnie objął na powitanie, poczułam się po raz pierwszy od lat… kobietą. Nie matką, nie żoną – po prostu sobą. Tego dnia pierwszy raz mnie pocałował. A ja nie protestowałam.

Wróciłam do domu późno. Paweł czekał w kuchni. – Gdzie byłaś? – zapytał chłodno.
– Na spotkaniu z koleżankami – skłamałam.
– Marta…
– Co?
– Ty mnie zdradzasz?
Zamarłam. Przez chwilę chciałam zaprzeczyć, ale spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam: – Tak.

Wybuchła awantura. Krzyki, płacz dzieci, trzaskanie drzwiami. Paweł kazał mi się wynosić jeszcze tej nocy. Zosia błagała: – Mamo, nie zostawiaj nas! Michał rzucił mi tylko pełne pogardy spojrzenie.

Przez tydzień mieszkałam u przyjaciółki, Magdy. Dzwoniłam do dzieci codziennie – Michał nie odbierał telefonu, Zosia płakała do słuchawki: – Mamo, dlaczego to zrobiłaś? Próbowałam tłumaczyć: – Bo byłam nieszczęśliwa… Bo potrzebowałam miłości… Ale jak to wyjaśnić trzynastolatce?

Jarek wynajął dla nas mieszkanie na Ochocie. Było skromne, ale pełne światła i książek. Przez pierwsze tygodnie żyliśmy jak zakochani nastolatkowie: wspólne śniadania, spacery po Łazienkach, wieczory z winem i rozmowami do rana. Czułam się wolna i szczęśliwa jak nigdy wcześniej.

Ale rzeczywistość szybko upomniała się o swoje.

Paweł złożył pozew o rozwód z orzeczeniem mojej winy. Rodzina przestała się do mnie odzywać – mama powiedziała przez telefon: – Wstyd mi za ciebie! Jak mogłaś zostawić dzieci dla jakiegoś obcego faceta?! Siostra przestała zapraszać mnie na rodzinne spotkania.

W pracy zaczęły krążyć plotki. Koleżanka z pokoju rzuciła mi kiedyś pod nosem: – No proszę, pani profesor od moralności… Aż przykro patrzeć.

Najgorsze były jednak spotkania z dziećmi.

Michał zamknął się w sobie zupełnie. Na widzeniach patrzył na mnie jak na powietrze. Zosia była rozdarta między mną a ojcem – raz tuliła się do mnie i płakała, innym razem krzyczała: – Nienawidzę cię! Zniszczyłaś naszą rodzinę!

Jarek próbował być wsparciem:
– Dasz radę, Marta. Dzieci kiedyś zrozumieją.
Ale ja widziałam w jego oczach niepewność.

Po kilku miesiącach zaczęły się pierwsze kłótnie.
– Nie możesz ciągle myśleć o nich! – wyrzucał mi Jarek.
– To moje dzieci!
– Ale ja też mam swoje życie! Nie chcę być wiecznie na drugim planie!

Czułam się rozdarta na pół.

Pewnego dnia zadzwoniła mama:
– Twój ojciec miał zawał. Nawet nie pytaj o niego…
Pojechałam do szpitala mimo wszystko. Ojciec spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Po co przyszłaś? Już nas nie masz.

Wróciłam do pustego mieszkania i rozpłakałam się jak dziecko.

Jarek coraz częściej wyjeżdżał służbowo do Poznania. Zaczęły pojawiać się podejrzenia:
– Może masz tam kogoś? – zapytałam kiedyś przez łzy.
– Przestań! To ty zostawiłaś rodzinę dla mnie!

Czułam się coraz bardziej samotna.

Po roku od rozwodu Paweł znalazł sobie nową partnerkę – młodszą ode mnie o dziesięć lat Annę. Dzieci ją polubiły. Michał zaczął mówić do niej „ciociu”, Zosia spędzała z nią weekendy na zakupach.

Pewnego dnia Zosia zadzwoniła:
– Mamo… czy mogę zostać u taty na święta?
Serce mi pękło.
– Oczywiście…

W Wigilię siedziałam sama przy stole z opłatkiem w ręku i łzami w oczach.
Jarek był wtedy u swojej córki w Poznaniu.

Z czasem nasze relacje zaczęły gasnąć. Jarek coraz częściej milczał przy kolacji, coraz rzadziej dotykał mojej dłoni pod stołem.
– Co się z nami dzieje? – zapytałam któregoś wieczoru.
– Nie wiem… Może to wszystko było tylko ucieczką?

Zrozumiałam wtedy coś bolesnego: czasem wybieramy namiętność zamiast stabilności, bo wydaje nam się ona ratunkiem przed pustką. Ale pustka wraca szybciej niż myślimy.

Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na Ursynowie. Dzieci odwiedzają mnie rzadko – Michał wyjechał na studia do Gdańska, Zosia ma chłopaka i własne życie. Paweł jest szczęśliwy z Anną.

A ja?
Czasem pytam siebie: czy było warto? Czy prawo do szczęścia usprawiedliwia ból zadany innym?

Może Wy mi odpowiecie: czy kobieta taka jak ja zasłużyła na drugą szansę? Czy zdrada zawsze musi oznaczać koniec wszystkiego?