Wyjeżdżasz, pamiętaj o mnie… – Historia o rodzinnych ranach, które nigdy się nie goją
Zatrzymałem się gwałtownie na poboczu, tuż przed starym domem moich rodziców w podwarszawskiej wsi. Silnik jeszcze pracował, ale ja już nie słyszałem jego jednostajnego pomruku – w głowie miałem tylko jedno: czy matka mi wybaczy? Czy siostra w ogóle otworzy drzwi? Po tylu latach nieobecności, po tylu kłamstwach i ucieczkach…
Wysiadłem, czując jak drżą mi ręce. Zimny listopadowy wiatr szarpał moją kurtką. W oknie kuchni mignęła znajoma sylwetka – to musiała być Anka, młodsza o trzy lata siostra. Zawsze była tą silniejszą, tą która zostawała, kiedy ja wyjeżdżałem. Przełknąłem ślinę i ruszyłem przez zarośnięty ogród, gdzie kiedyś z ojcem sadziłem jabłonie. Teraz drzewa były dzikie, nieprzycinane od lat.
Zanim zdążyłem zapukać, drzwi otworzyły się z trzaskiem.
– Co ty tu robisz? – głos Anki był ostry jak brzytwa.
– Przyszedłem… pogadać. Z mamą. Z tobą. – Zawahałem się. – Z wami wszystkimi.
– Po pięciu latach? Po tym, jak nawet na pogrzeb ojca nie przyjechałeś? – Jej oczy płonęły gniewem.
Nie miałem słów. Wtedy byłem za granicą, w Niemczech, pracowałem na budowie. Bałem się wrócić. Bałem się spojrzeć matce w oczy.
– Anka…
– Mama jest w kuchni. Ale nie wiem, czy będzie chciała z tobą rozmawiać. – Odsunęła się niechętnie.
Wszedłem do środka. Zapach starego domu uderzył mnie jak fala: cebula smażona na oleju, wilgoć, kurz i coś jeszcze – zapach dzieciństwa. W kuchni przy stole siedziała mama. Bardzo się postarzała. Jej dłonie były pomarszczone, paznokcie krótkie, spracowane.
– Cześć, mamo…
Nie podniosła wzroku znad kubka herbaty.
– Wróciłeś? Na jak długo tym razem? – spytała cicho.
Usiadłem naprzeciwko niej. Przez chwilę milczeliśmy.
– Na stałe – powiedziałem w końcu. – Straciłem pracę w Monachium. Nie mam już tam czego szukać.
– A tu masz? – Jej głos był gorzki.
Anka stała w drzwiach, ręce skrzyżowane na piersi.
– Próbuję… zacząć od nowa. Chciałem was przeprosić. Za wszystko.
Mama spojrzała na mnie po raz pierwszy. W jej oczach zobaczyłem łzy i zmęczenie.
– Twój ojciec do końca na ciebie czekał. Codziennie patrzył przez okno, czy nie wracasz. Umarł z żalem do ciebie…
Zacisnąłem pięści pod stołem.
– Wiem… Wiem, że zawiodłem was wszystkich.
Anka prychnęła.
– A pamiętasz, jak obiecywałeś mi, że wrócisz na moje wesele? Że będziesz świadkiem? Musiałam prosić kuzyna Tomka! Nawet nie zadzwoniłeś!
– Było mi wstyd… Nie miałem pieniędzy na bilet…
– Ale na piwo w Monachium miałeś! – krzyknęła.
Mama podniosła rękę.
– Dość! Anka! Twój brat wrócił. Może dajmy mu szansę?
Siostra odwróciła się na pięcie i wyszła trzaskając drzwiami do swojego pokoju.
Zostaliśmy sami z mamą. Siedziała cicho, bawiąc się łyżeczką.
– Synku… Ja już nie mam siły się gniewać. Ale nie wiem, czy potrafię ci zaufać jeszcze raz.
Poczułem łzy pod powiekami.
– Spróbuję to naprawić. Obiecuję.
Przez kolejne dni próbowałem odnaleźć się w domu rodzinnym. Pomagałem w ogrodzie, robiłem zakupy, naprawiałem cieknący kran. Ale Anka traktowała mnie jak powietrze. Mama była uprzejma, ale chłodna.
Pewnego wieczoru usłyszałem rozmowę przez cienką ścianę:
– Mamo, on znowu wyjedzie! Znowu nas zostawi! – szeptała Anka.
– Daj mu szansę…
– On zawsze wszystko psuł! Przez niego ojciec miał zawał! Przez niego musiałam rzucić studia i zostać tu z tobą!
– Aniu…
– Ja go nienawidzę!
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.
W sobotę rano przyszedł do nas sąsiad – pan Marian.
– O! Michał! Ty żyjesz! – zaśmiał się głośno i poklepał mnie po plecach. – Słyszałem, że wróciłeś na stare śmieci!
Mama uśmiechnęła się blado.
– Tak, panie Marianie. Chcę pomóc mamie i Ani.
Sąsiad spojrzał na mnie uważnie.
– Dobrze robisz. Ale pamiętaj: tu ludzie mają długą pamięć…
Wieczorem zadzwonił mój dawny przyjaciel z liceum – Bartek.
– Michał! Słyszałem od matki, że wróciłeś! Wpadnij jutro do mnie na grilla! Będzie też Magda…
Zamarłem. Magda – moja pierwsza miłość. Ta, którą zostawiłem bez słowa wyjaśnienia przed maturą, bo bałem się odpowiedzialności i uczuć silniejszych niż rozsądek.
– Nie wiem…
– No weź! Ona już dawno wyszła za mąż! Ma dwójkę dzieci! Nie bój się!
Zgodziłem się po długim namyśle.
Na grillu atmosfera była napięta. Bartek próbował żartować, ale Magda patrzyła na mnie z dystansem.
W końcu podeszła do mnie z kieliszkiem wina:
– Michał… Po co wróciłeś?
– Nie miałem już dokąd pójść…
– A myślisz, że tu ktoś na ciebie czekał?
– Nie… Ale chciałbym to wszystko naprawić.
– Za późno na przeprosiny. Ludzie tu pamiętają więcej niż ci się wydaje.
– Magda… Przepraszam za to wszystko wtedy…
– Nie przepraszaj mnie. Przeproś siebie samego. I swoją rodzinę.
Odeszła zostawiając mnie z poczuciem pustki większej niż kiedykolwiek wcześniej.
Kolejne tygodnie były walką o każdy gest życzliwości ze strony matki i siostry. Pomagałem przy remoncie dachu, jeździłem z Anką do lekarza z jej synkiem Kubusiem (bo tak, była już matką samotnie wychowującą dziecko po rozwodzie). Ale ona wciąż była chłodna.
Pewnego dnia wieczorem usiadła naprzeciwko mnie przy stole:
– Michał… Powiedz mi szczerze: czemu uciekłeś wtedy do Niemiec?
Zamilkłem na chwilę.
– Bałem się życia tutaj. Bałem się odpowiedzialności za was wszystkich po śmierci taty… Bałem się być taki jak on: zmęczony życiem, rozczarowany synem…
Anka popatrzyła na mnie długo:
– Myślisz, że tylko ty się bałeś? Ja też chciałam uciec! Ale ktoś musiał zostać przy mamie!
Zacisnąłem powieki:
– Przepraszam…
Anka westchnęła:
– Może kiedyś ci wybaczę. Ale nie dziś.
Wstała i wyszła do swojego pokoju.
Minęły miesiące zanim mama zaczęła traktować mnie jak syna a nie gościa. Anka powoli łagodniała – szczególnie gdy pomagałem jej z Kubusiem i gdy zobaczyła, że naprawdę zostałem: znalazłem pracę w pobliskim sklepie budowlanym, przestałem pić i zacząłem oszczędzać na remont domu.
Ale nigdy nie zapomnę tej pierwszej zimy po powrocie: samotności przy rodzinnym stole wigilijnym; łez matki; milczenia siostry; pustego miejsca po ojcu; i własnego poczucia winy tak ciężkiego jak śnieg zalegający na starych jabłoniach za oknem.
Czasem myślę: czy gdybym został wtedy w Polsce, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy można naprawić rodzinne rany latami nieobecności i jednym powrotem?
A wy – czy wierzycie w drugą szansę dla takich jak ja?