Z popiołów: Historia Joanny, która musiała wybrać między rodziną a własnym życiem
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Stałam na klatce schodowej z dwójką dzieci – pięcioletnią Zosią i ośmioletnim Michałem – a za mną rozbrzmiewały jeszcze echa krzyku mojego męża: „Nie wracaj! Masz wszystko, czego chciałaś!”
Nie miałam nic. Ani mieszkania, ani pieniędzy, ani nawet ciepłego swetra dla Zosi, bo w pośpiechu zapomniałam go zabrać. Był listopad, mokry i zimny, a ja czułam się jak ktoś, kto właśnie stracił grunt pod nogami. Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami. Michał ścisnął moją dłoń tak mocno, że aż zabolało.
– Mamo, gdzie teraz pójdziemy? – zapytał cicho.
Nie wiedziałam. Mój świat rozpadł się w ciągu kilku minut. Jeszcze rano szykowałam śniadanie dla wszystkich, a wieczorem byłam już nikim – przynajmniej według Pawła, mojego męża.
Paweł był kiedyś innym człowiekiem. Poznaliśmy się na studiach w Poznaniu – ja studiowałam polonistykę, on informatykę. Był ambitny, dowcipny, miał plany na przyszłość. Zakochałam się w nim bez pamięci. Po ślubie zamieszkaliśmy w jego rodzinnym domu na Jeżycach. Jego matka, pani Halina, od początku patrzyła na mnie z góry.
– Joanna, ty nawet nie umiesz dobrze ugotować rosołu – powtarzała przy każdej okazji. – Mój Paweł zawsze był wybredny.
Starałam się. Naprawdę. Pracowałam na pół etatu w bibliotece, zajmowałam się dziećmi, gotowałam, sprzątałam. Paweł coraz częściej wracał późno do domu. Tłumaczył się pracą, ale czułam, że coś jest nie tak.
Wszystko wyszło na jaw pewnego wieczoru. Znalazłam w jego telefonie wiadomości do jakiejś „Kasi”. Serduszka, plany na wspólne wakacje. Zrobiłam awanturę. Paweł nie zaprzeczał.
– Mam dość tego życia! – krzyknął. – Ty jesteś wiecznie zmęczona i zaniedbana! Kasia mnie rozumie!
Pani Halina tylko przyklasnęła synowi:
– Widzisz? Ostrzegałam cię przed nią! Joanna nigdy nie była dla ciebie odpowiednia.
Tego wieczoru Paweł kazał mi się wynosić. Bez pieniędzy, bez rzeczy. Zadzwoniłam do mojej matki do Wrześni.
– Mamo… Paweł mnie wyrzucił…
– Joasiu… – westchnęła ciężko. – Wiesz, że nie mam miejsca… Twój ojciec jest po udarze… Ale możesz przyjechać na kilka dni.
Spakowałam dzieci do starego opla i pojechałam do rodzinnego domu. Tam jednak nie było lepiej. Ojciec leżał w łóżku, matka chodziła na palcach wokół niego.
– Nie możesz tu zostać na długo – powiedziała mi po tygodniu. – Sąsiedzi już gadają…
Czułam się jak intruz we własnym domu. Michał zaczął moczyć się w nocy ze stresu, Zosia płakała za tatą.
Zaczęłam szukać pracy. Wysyłałam CV wszędzie – do szkół, przedszkoli, nawet do supermarketu na kasę. Nikt nie chciał zatrudnić samotnej matki z dwójką dzieci i przerwą w pracy.
Pewnego dnia spotkałam na rynku starą koleżankę ze szkoły – Magdę.
– Asia? Co ty tu robisz?
Opowiedziałam jej wszystko. Magda zaproponowała mi nocleg u siebie przez kilka tygodni.
– Mam małe mieszkanie na Wildzie w Poznaniu – powiedziała. – Ale dasz radę się tam zmieścić z dzieciakami.
Było ciasno i biednie, ale przynajmniej nikt mnie nie oceniał. Magda pracowała jako księgowa i podsunęła mi pomysł:
– A może spróbujesz korepetycji? Teraz wszyscy szukają nauczycieli polskiego do matury.
Zaczęłam ogłaszać się na OLX i Facebooku. Pierwsze lekcje dawałam za grosze, ale szybko miałam już kilku stałych uczniów. Dzieci chodziły do pobliskiej szkoły podstawowej. Często płakały wieczorami:
– Mamo, kiedy wrócimy do naszego domu?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Tymczasem Paweł przestał płacić alimenty. Twierdził, że nie ma pieniędzy.
– Przecież masz już nowego faceta! – napisał mi w SMS-ie.
Nie miałam nikogo poza dziećmi i Magdą.
Pewnego dnia pani Halina zadzwoniła do mnie:
– Joanna, Paweł jest w szpitalu. Kasia go zostawiła, a on miał wypadek samochodowy.
Nie wiedziałam, co czuję – litość? Złość? Strach?
Pojechałam z dziećmi do szpitala. Paweł leżał z nogą w gipsie i spojrzał na mnie błagalnie:
– Asia… Pomóż mi…
Zosia rzuciła mu się na szyję ze łzami w oczach:
– Tatusiu!
A ja poczułam tylko pustkę.
Po wyjściu ze szpitala Paweł próbował wrócić do naszego życia:
– Wróćmy do siebie… Dzieci za mną tęsknią…
Ale ja już nie byłam tą samą Joanną co kiedyś.
– Paweł… Nie mogę wrócić do kogoś, kto mnie upokorzył i zostawił bez niczego.
Wtedy pani Halina zadzwoniła z pretensjami:
– Jesteś egoistką! Myślisz tylko o sobie! Mój syn cię potrzebuje!
Odpowiedziałam spokojnie:
– Przez lata myślałam tylko o was. Teraz muszę pomyśleć o sobie i dzieciach.
To był przełomowy moment. Znalazłam odwagę, by zawalczyć o siebie.
Z czasem korepetycje zaczęły przynosić coraz większe dochody. Założyłam własną działalność gospodarczą – „Polonistka z sercem”. Po roku wynajęłam małe mieszkanie na Piątkowie i mogłam pozwolić sobie na wakacje nad morzem z dziećmi.
Paweł próbował jeszcze wracać do naszego życia:
– Asia… Może spróbujemy jeszcze raz?
Ale ja już wiedziałam, że nie chcę być tłem dla czyjegoś życia.
Dziś jestem dumna z tego, co osiągnęłam sama – bez wsparcia rodziny, bez pieniędzy od byłego męża. Michał zdał maturę z polskiego na 90%, Zosia gra w szkolnym teatrze.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy musiałam przejść przez piekło upokorzenia i samotności, żeby odnaleźć własną wartość? Czy każda kobieta musi najpierw stracić wszystko, by zacząć żyć naprawdę?
A wy? Czy wierzycie, że można podnieść się po największym upadku? Co was trzymało przy życiu w najtrudniejszych chwilach?