„Za każdym razem, gdy zięć wraca do domu, muszę uciekać lub się chować – czy naprawdę jestem problemem?”

— Mamo, musisz wyjść. Paweł zaraz wróci — szepcze do mnie Ania, moja córka, z niepokojem w oczach. Słyszę już dźwięk windy na klatce schodowej. Serce wali mi jak młot. Zbieram szybko swoje rzeczy: torbę z zakupami, sweter, który zostawiłam na krześle, i cicho zamykam za sobą drzwi. Stoję na korytarzu, słysząc zza ściany głos Pawła: — Znowu tu była? Ile razy mam powtarzać, że nie chcę jej w tym domu?!

Czuję się jak złodziejka we własnej rodzinie. Jakby moja obecność była czymś wstydliwym, czymś, co trzeba ukrywać. A przecież przychodzę tylko po to, by pomóc Ani i mojej wnuczce, Zosi. Odkąd Ania wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, staram się być codziennie — gotuję obiady, sprzątam, odbieram Zosię z przedszkola. Ale dla Pawła jestem tylko problemem.

Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz dał mi jasno do zrozumienia, że nie jestem mile widziana. Było to dwa lata temu, tuż po narodzinach Zosi. Przyniosłam im domowy rosół i świeże bułki. Paweł spojrzał na mnie chłodno i powiedział: — Dziękujemy, ale nie potrzebujemy pomocy. Proszę już nie przychodzić bez zapowiedzi.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Ania zawsze dzwoni do mnie rano: „Mamo, możesz przyjść dziś do Zosi? Ale musisz wyjść przed siedemnastą”. Zawsze muszę być czujna, jakbyśmy razem popełniały jakiś grzech. Czasem chowam się w łazience, kiedy Paweł wraca wcześniej z pracy. Siedzę tam cicho, słysząc ich rozmowy przez drzwi.

— Dlaczego ona tu znowu była? — pyta Paweł podniesionym głosem.
— Bo mi pomaga! — odpowiada Ania cicho.
— Nie chcę jej tu widzieć! To mój dom!

Zosia czasem pyta: — Babciu, dlaczego musisz iść do domu, kiedy tata wraca?
Co mam jej odpowiedzieć? Że jej tata nie chce mnie widzieć? Że jestem dla niego niewygodna?

Nie rozumiem tego. Nigdy nie wtrącałam się w ich sprawy. Nie komentowałam wychowania Zosi ani ich decyzji. Zawsze starałam się być wsparciem dla Ani. Po śmierci mojego męża to ona była moją jedyną rodziną. Myślałam, że będziemy sobie bliskie na dobre i złe.

Czasem zastanawiam się, czy to ja zrobiłam coś złego. Może jestem zbyt nachalna? Może powinnam rzadziej przychodzić? Ale wtedy Ania byłaby sama ze wszystkim. Wiem, jak bardzo jest zmęczona po pracy. Wiem też, że Paweł nie pomaga jej w domu — wraca późno, zamyka się w swoim gabinecie albo wychodzi z kolegami.

Ostatnio zauważyłam coś dziwnego. Kiedy Paweł wraca do domu wcześniej niż zwykle, Ania robi się nerwowa. Często płacze w łazience, myśląc, że nikt jej nie słyszy. Zosia mówiła mi kiedyś: — Mama mówiła tacie, żeby nie krzyczał.

Zaczynam się bać o moją córkę. Czy Paweł ją krzywdzi? Czy to dlatego nie chce mnie w domu — bo boi się, że zobaczę za dużo?

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i postanowiłam porozmawiać z Anią otwarcie.

— Aniu, powiedz mi prawdę. Czy Paweł cię krzywdzi?

Ania spuściła wzrok i długo milczała.

— Mamo… On jest po prostu zmęczony… Ma dużo stresu w pracy… Nie chcę o tym rozmawiać.

Ale widziałam jej podkrążone oczy i drżące ręce. Widziałam siniak na ramieniu, którego próbowała ukryć pod swetrem.

Nie spałam całą noc. Myśli kłębiły mi się w głowie: co zrobić? Jak pomóc córce i wnuczce? Czy powinnam zadzwonić na policję? Porozmawiać z Pawłem?

Następnego dnia przyszłam wcześniej niż zwykle. Ania otworzyła mi drzwi zapuchniętymi oczami.

— Mamo… On powiedział, że jeśli jeszcze raz cię zobaczy w naszym domu, to zabierze Zosię i odejdzie…

Poczułam narastającą wściekłość i bezsilność jednocześnie.

— Aniu! Nie możesz mu pozwolić tak tobą rządzić! To twój dom tak samo jak jego!

Ania rozpłakała się jeszcze bardziej.

— Boję się go… Ale boję się też być sama…

Przytuliłam ją mocno. Wtedy usłyszałyśmy dźwięk klucza w zamku. Paweł wrócił wcześniej.

— Co tu robisz?! — wrzasnął na mój widok.
— Przyszłam porozmawiać z moją córką — odpowiedziałam spokojnie.
— Wynoś się! To nie jest twój dom!

Ania stała obok mnie jak sparaliżowana.

— Paweł… Proszę cię… — szepnęła.
— Albo ona wychodzi na zawsze, albo ja!

Spojrzałam na córkę i wnuczkę. Wiedziałam już wtedy, że nie mogę zostawić ich samych z tym człowiekiem.

Tego wieczoru zadzwoniłam do fundacji pomagającej kobietom w trudnych sytuacjach rodzinnych. Poprosiłam o poradę i wsparcie psychologa dla Ani.

Minęły tygodnie pełne napięcia i strachu. Ania coraz częściej mówiła o rozwodzie. Zosia zaczęła rysować smutne obrazki — domy bez okien i drzwi.

Dziś wiem jedno: nie jestem problemem tej rodziny. Problemem jest strach i przemoc ukrywana za zamkniętymi drzwiami.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś więcej? Czy każda matka powinna walczyć o swoje dziecko do końca — nawet jeśli ono samo jeszcze nie potrafi poprosić o pomoc?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?