Zaginiona dusza mojego syna: Opowieść o tajemnicach, miłości i bólu

Drzwi zadzwoniły gwałtownie, jakby ktoś chciał je wyrwać z zawiasów. Była sobota rano, a ja właśnie kończyłam parzyć kawę. Otworzyłam, nie spodziewając się nikogo. Przede mną stała młoda kobieta, cała roztrzęsiona, z czerwonymi od płaczu oczami. „Pani jest matką Michała?” – zapytała drżącym głosem. Skinęłam głową, czując jak serce zaczyna mi walić w piersi. „Jestem Zuzanna… narzeczona Michała. On… on zaginął dwa tygodnie temu.”

Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Michał? Narzeczona? Przecież mój syn nigdy nie wspominał o żadnej dziewczynie, a tym bardziej o zaręczynach. „Proszę wejść” – powiedziałam cicho, robiąc miejsce w korytarzu. Zuzanna weszła niepewnie, ściskając w rękach telefon. Usiadłyśmy w salonie. „Policja nic nie robi! Mówią, że dorosły chłopak może wyjechać bez słowa… Ale on by mnie nie zostawił!” – wybuchnęła płaczem.

Patrzyłam na nią i czułam narastający lęk. Michał był moim jedynym dzieckiem. Po śmierci męża wszystko poświęciłam, by miał dobre życie. Był spokojny, zamknięty w sobie, ale nigdy nie sprawiał problemów. Ostatnio widywaliśmy się rzadziej – praca w Warszawie, nowe życie… Ale przecież dzwonił co tydzień! Czy naprawdę mogłam nie zauważyć, że coś jest nie tak?

Zuzanna opowiadała o ich wspólnych planach, o tym jak Michał był ostatnio przygaszony, jak mówił o problemach w pracy i o kimś, kto go szantażuje. Każde jej słowo wbijało się we mnie jak szpilka. „Czy pani wie, że Michał miał długi?” – zapytała nagle. Zamarłam. „Jakie długi?” – wyszeptałam. „Hazard… Pożyczki… Nie mówił pani?” Pokręciłam głową. Mój Michał? Hazard? Przecież to niemożliwe!

Zaczęłyśmy razem szukać tropów. Przeglądałyśmy jego rzeczy, wiadomości na Messengerze, stare zdjęcia. Znalazłam list od komornika ukryty w szufladzie biurka – 37 tysięcy złotych długu. Poczułam się zdradzona i bezradna. Czy naprawdę tak mało znałam własnego syna? Czy byłam aż tak ślepa?

Wieczorem zadzwoniła moja siostra Anna. „Coś się stało? Słyszałam od sąsiadki, że była u ciebie jakaś dziewczyna.” Opowiedziałam jej wszystko, a ona tylko westchnęła ciężko. „Może Michał po prostu uciekł przed problemami? Wiesz, jak to jest… Mężczyźni w naszej rodzinie nigdy nie potrafili rozmawiać o uczuciach.” Poczułam złość – łatwo jej mówić, jej dzieci są zawsze blisko.

Następne dni były koszmarem. Zuzanna zamieszkała u mnie – nie mogłam jej zostawić samej z bólem i strachem. Razem chodziłyśmy na policję, do znajomych Michała, do jego pracy. Wszędzie ta sama odpowiedź: „Nie wiemy, co się z nim stało.” W końcu jeden z kolegów powiedział coś dziwnego: „Ostatnio widziałem go z jakimś facetem spod ciemnej gwiazdy… Wyglądało na to, że się kłócili.” Policja wzruszyła ramionami – bez dowodów nic nie zrobią.

W nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o wszystkich momentach, kiedy mogłam coś zauważyć: jego milczenie przy stole, nerwowe ruchy ręką, unikanie wzroku… Czy to wtedy zaczęły się jego kłopoty? Czy mogłam go uratować?

Pewnego dnia Zuzanna znalazła w jego rzeczach klucz do skrytki bankowej. Pojechałyśmy razem do banku – serce waliło mi jak młotem. W środku była tylko kartka: „Przepraszam za wszystko. Kocham was.” Rozpłakałyśmy się obie.

Wieczorem przyszła do mnie matka Michała kolegi – pani Teresa. Usiadła ciężko na kanapie i spojrzała mi prosto w oczy: „Twój syn miał dobre serce, ale był bardzo samotny. Może za bardzo chciał udowodnić światu, że sobie poradzi.” Poczułam ukłucie winy – czy ja też go zawiodłam?

Minął tydzień za tygodniem. Policja znalazła jego samochód na obrzeżach miasta – pusty, bez śladów walki. Zuzanna coraz częściej płakała nocami, ja coraz częściej patrzyłam w lustro i widziałam w oczach strach i zmęczenie.

Pewnej nocy usiadłam przy stole i napisałam do Michała list: „Synku, jeśli to czytasz – wróć do domu. Nieważne co zrobiłeś, nieważne ile masz problemów – kocham cię i zawsze będę czekać.” Położyłam list na jego biurku i poczułam ulgę.

Dziś mija trzeci miesiąc od zaginięcia Michała. Zuzanna wróciła do rodziców na wieś – nie miała już siły walczyć z niewiedzą i rozpaczą. Ja codziennie patrzę na drzwi i czekam na cud.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można znać własne dziecko? Ile tajemnic kryje serce drugiego człowieka? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Może gdybyśmy więcej rozmawiali… Może gdybym była bardziej uważna…

A wy? Czy znacie swoich bliskich naprawdę? Co byście zrobili na moim miejscu?