Zasadził ranę – historia o rodzinie, zdradzie i przebaczeniu
Wszystko zaczęło się o świcie, kiedy jeszcze nie zdążyłam zaparzyć kawy. Telefon zadzwonił tak natarczywie, że aż podskoczyłam. Spojrzałam na wyświetlacz – numer nieznany. Odebrałam z wahaniem. Po drugiej stronie usłyszałam cichy, roztrzęsiony głos: – Pani Anno? To ja, Zofia. Muszę pani coś powiedzieć…
Zamarłam. Zofia była koleżanką mojego męża z pracy, a raczej – jak się okazało – kimś znacznie więcej. W ciągu kilku minut dowiedziałam się, że mój mąż, Tomasz, od miesięcy prowadzi podwójne życie. Zofia była w ciąży. Z nim.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam tylko: – Przepraszam. Musiałam pani powiedzieć prawdę. I rozłączyła się.
Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W głowie miałam pustkę. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Potem przyszła fala – gniewu, rozpaczy, niedowierzania.
Weszłam do pokoju dzieci. Szymon i Lena jeszcze spali, wtuleni w siebie jak dwa małe kotki. Przez chwilę patrzyłam na nich i czułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Jak mam im powiedzieć, że ich tata już do nas nie wróci? Że nasza rodzina właśnie się rozpadła?
Tomasz wrócił późno tego dnia. Siedziałam przy stole, czekając na niego jak na kata. Gdy tylko przekroczył próg, spojrzał na mnie i od razu wiedział, że wszystko wiem.
– Aniu…
– Nie mów nic – przerwałam mu drżącym głosem. – Wiem o wszystkim. O Zofii. O dziecku.
Zbladł. Przez chwilę wyglądał jakby chciał się rozpłakać.
– To nie tak…
– To dokładnie tak! – krzyknęłam. – Zdradziłeś mnie! Zdradziłeś nasze dzieci! Jak mogłeś?
Nie odpowiedział. Usiadł ciężko na krześle i schował twarz w dłoniach.
– Przepraszam… Nie chciałem… To się po prostu stało…
– Po prostu stało? – powtórzyłam z goryczą. – Tak po prostu się nie zdradza żony po piętnastu latach małżeństwa!
Wybiegłam z kuchni, trzaskając drzwiami. W łazience osunęłam się na podłogę i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Tomasz próbował rozmawiać, tłumaczyć się, ale ja nie chciałam słuchać. Dzieci wyczuwały napięcie i zaczęły zadawać pytania.
– Mamo, dlaczego tata śpi na kanapie?
– Mamo, czemu płaczesz?
Nie umiałam odpowiedzieć. Udawałam przed nimi silną, ale w środku byłam wrakiem człowieka.
Pewnego wieczoru Lena przyszła do mnie z rysunkiem rodziny: mama, tata, ona i Szymon trzymający się za ręce. Spojrzała na mnie wielkimi oczami.
– Mamo, czy my już nie jesteśmy rodziną?
To pytanie złamało mi serce.
W końcu Tomasz spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Patrzyłam przez okno na jego sylwetkę znikającą w deszczu i czułam tylko pustkę.
Zostałam sama z dwójką dzieci i długami po Tomaszu, bo okazało się, że przez ostatnie miesiące nie płacił rachunków. Musiałam sprzedać samochód i część biżuterii po mamie, żeby spłacić zaległości.
Moja matka, Barbara, przyjechała z drugiego końca Polski, żeby mi pomóc.
– Aniu, musisz być silna dla dzieci – powtarzała codziennie.
– Mamo, ja już nie mam siły…
– Masz! Bo nie masz wyboru!
Ale ona nie wiedziała wszystkiego. Nie wiedziała o moich nocnych atakach paniki, o tym jak budziłam się zlana potem i przez godzinę nie mogłam zasnąć ze strachu przed przyszłością.
Zaczęły się plotki w bloku. Sąsiadka z naprzeciwka szepcze do drugiej: „Podobno Tomasz zostawił ją dla młodszej”. W sklepie spożywczym ekspedientka patrzyła na mnie ze współczuciem.
Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Dzieci pytały: „Czy tata przyjdzie?”. Nie przyszedł. Przysłał tylko paczkę z prezentami i kartkę „Kocham was”.
Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwą nienawiść.
Po Nowym Roku dostałam pismo z sądu – pozew o rozwód z orzeczeniem mojej winy! Tomasz twierdził, że byłam „chłodna emocjonalnie” i „nie dbałam o dom”.
Wpadłam w furię. Zadzwoniłam do niego:
– Jak śmiesz?! Po tym wszystkim jeszcze chcesz mnie obwinić?!
– Aniu… Ja… Zofia jest w szpitalu… Ja muszę być przy niej…
– A ja muszę być przy naszych dzieciach! Ale tobie to już nie przeszkadza!
Rozprawa rozwodowa była upokarzająca. Tomasz przyszedł z adwokatem i Zofią u boku. Ja miałam tylko matkę i własne łzy.
Sędzia zapytał:
– Czy jest szansa na pojednanie?
Odpowiedziałam bez wahania:
– Nie ma.
Po rozwodzie zostałam z dziećmi w naszym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Musiałam znaleźć dodatkową pracę – sprzątałam biura wieczorami i szyłam ubrania na zamówienie przez internet.
Dzieci zamknęły się w sobie. Szymon zaczął mieć problemy w szkole – bójki, wagary. Lena przestała mówić do mnie „mamo”, tylko „Ania”.
Pewnej nocy Szymon wrócił do domu pobity.
– Synku! Co się stało?!
– Nic! Zostaw mnie!
Zamknął się w pokoju i płakał.
Czułam się bezradna jak nigdy dotąd.
Wtedy zadzwoniła moja siostra Marta.
– Anka, musisz coś zmienić! Dla siebie! Dla dzieci!
– Ale co mam zrobić? Nie mam siły walczyć…
– Idź do psychologa! Nie możesz być sama z tym wszystkim!
Posłuchałam jej rady. Trafiłam do pani Magdy – terapeutki z poradni rodzinnej na Targówku.
Na pierwszej wizycie rozpłakałam się już w drzwiach.
– Pani Aniu – powiedziała cicho Magda – pani musi sobie wybaczyć to wszystko. To nie pani wina.
To zdanie było jak plaster na ranę.
Zaczęłam powoli odzyskiwać równowagę. Zapisałam dzieci na terapię grupową dla dzieci po rozwodzie rodziców. Sama zaczęłam chodzić na jogę do pobliskiego domu kultury.
Po roku spotkałam Tomasza przypadkiem pod szkołą dzieci.
Wyglądał starzej o dziesięć lat.
– Aniu… Przepraszam… Wszystko zepsułem…
Spojrzałam na niego spokojnie pierwszy raz od dawna.
– Tak, Tomek. Zepsułeś wszystko. Ale ja już nie chcę tego naprawiać.
Odwróciłam się i poszłam po dzieci.
Dziś mija trzy lata od tamtego poranka z telefonem od Zofii. Mam nową pracę jako krawcowa w małym atelier na Żoliborzu. Dzieci powoli wychodzą na prostą – Szymon gra w piłkę nożną, Lena śpiewa w chórze szkolnym.
Czasem jeszcze budzę się w nocy z lękiem o przyszłość. Ale już wiem jedno: jestem silniejsza niż kiedykolwiek myślałam.
Czy można naprawdę wybaczyć komuś taką ranę? Czy lepiej nauczyć się żyć z blizną i iść dalej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?