List, który podzielił moje serce: między obowiązkiem wobec rodziców a prawem do własnego szczęścia
„Nie spodziewałam się, że to przyjdzie właśnie dziś” – pomyślałam, patrząc na kopertę z charakterystycznym, pochyłym pismem mamy. Siedziałam przy kuchennym stole w moim małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, popijając zimną już kawę. Dzień był szary, a światło sączyło się przez brudne szyby, jakby nie chciało rozświetlić mojego świata. Drżącymi palcami otworzyłam list.
„Kochana Aniu, wiem, że nie rozmawiałyśmy od dawna, ale jestem w trudnej sytuacji. Potrzebuję Twojej pomocy. Proszę Cię o alimenty. Nie mam już siły walczyć sama.”
Zamarłam. Słowa mamy uderzyły mnie jak zimny prysznic. Alimenty? Dla niej? Przecież to ona zostawiła mnie z ojcem, kiedy miałam dziesięć lat. To ona wyjechała do Niemiec, zostawiając po sobie tylko zapach perfum i pustkę w szafie. Przez lata próbowałam zrozumieć, dlaczego wybrała nowe życie zamiast mnie. Teraz, po tylu latach milczenia, prosi mnie o pieniądze. Czy to sprawiedliwe?
Telefon zadzwonił, wyrywając mnie z zamyślenia. To była Magda, moja przyjaciółka.
– Anka, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.
– Dostałam list od mamy. Prosi o alimenty. – powiedziałam cicho.
– O matko… – Magda westchnęła. – I co zamierzasz?
Nie wiedziałam. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: samotne wieczory, kiedy tata wracał pijany i krzyczał, że wszystko przez mamę; moje pierwsze świadectwo z czerwonym paskiem, którego nikt nie powiesił na lodówce; święta spędzone u sąsiadów, bo w domu było za zimno i za smutno. Czy teraz powinnam jej pomagać?
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając szumu tramwajów za oknem. W końcu sięgnęłam po telefon i napisałam do mamy: „Mamo, dostałam Twój list. Muszę to przemyśleć.”
Następnego dnia w pracy byłam jak cień samej siebie. Szefowa zwróciła mi uwagę, że jestem rozkojarzona. Koleżanki z działu pytały, czy wszystko w porządku. Uśmiechałam się sztucznie, ale w środku czułam się rozdarta. Po południu zadzwonił tata.
– Aniu, słyszałem, że matka się odezwała. Czego chce?
– Alimentów – odpowiedziałam bez ogródek.
– Nie waż się jej nic dać! – krzyknął. – Po tym wszystkim, co ci zrobiła…
– Tato, to nie takie proste – próbowałam tłumaczyć, ale już się rozłączył.
Zostałam sama ze swoimi myślami. Z jednej strony czułam gniew i żal do mamy, z drugiej – poczucie obowiązku. Przecież to moja matka, choćby nie wiem co. Ale czy jestem jej coś winna poza tym, co nakazuje prawo? Czy pieniądze mogą naprawić lata bólu?
W sobotę pojechałam do rodzinnego miasta, do małego mieszkania babci, gdzie mama zatrzymała się po powrocie z Niemiec. Drzwi otworzyła mi kobieta, którą ledwo poznałam – postarzała, zmęczona życiem.
– Aniu… – wyszeptała mama, a w jej oczach zobaczyłam łzy.
– Dlaczego teraz? – zapytałam bez wstępów. – Dlaczego po tylu latach prosisz mnie o pomoc?
Usiadłyśmy przy stole. Mama opowiedziała mi o tym, jak straciła pracę, jak zachorowała i nie miała do kogo się zwrócić. Mówiła o samotności, o tym, że żałuje swoich decyzji. Słuchałam jej, ale w środku czułam mur.
– Wiesz, że przez lata czekałam na Twój telefon? – powiedziałam cicho. – Że byłam sama, kiedy najbardziej Cię potrzebowałam?
Mama spuściła wzrok.
– Przepraszam, Aniu. Wiem, że zawiodłam. Ale jesteś moją córką…
Wróciłam do Warszawy jeszcze bardziej rozdarta. Przez kolejne dni nie mogłam się skupić na niczym innym. Zaczęłam czytać fora internetowe, pytać znajomych o podobne sytuacje. Jedni mówili: „To Twoja matka, pomóż jej”, inni: „Nie jesteś jej nic winna”.
Wieczorem zadzwoniła Magda.
– Anka, musisz pomyśleć o sobie. Nie możesz całe życie żyć dla innych.
– Ale jeśli jej nie pomogę, będę miała wyrzuty sumienia do końca życia…
– A jeśli pomożesz, a ona znów cię zrani? – zapytała Magda.
To pytanie nie dawało mi spokoju. Próbowałam sobie wyobrazić przyszłość: czy będę mogła patrzeć w lustro, jeśli odmówię? Czy będę szczęśliwa, jeśli znów pozwolę mamie wejść w moje życie?
W końcu podjęłam decyzję. Napisałam do mamy: „Mogę Ci pomóc finansowo, ale potrzebuję czasu i jasnych zasad. Nie chcę wracać do przeszłości.”
Mama odpisała krótko: „Dziękuję. To dla mnie bardzo dużo.”
Czy poczułam ulgę? Nie wiem. Może trochę. Może to początek nowego rozdziału albo tylko kolejny etap naszej trudnej relacji. Czasem zastanawiam się, czy można naprawdę wybaczyć i zacząć od nowa. Czy obowiązek wobec rodziców zawsze musi być ważniejszy niż prawo do własnego szczęścia? Co byście zrobili na moim miejscu?