List, który rozdarł moje życie: Jak pozew o alimenty od matki zmienił wszystko

– Marta, przyszła do ciebie jakaś urzędowa koperta – głos mojego męża, Pawła, zabrzmiał z przedpokoju, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania. Był piątkowy wieczór, a ja wróciłam z pracy w szkole podstawowej, zmęczona po całym tygodniu. Wzięłam kopertę do ręki – ciężką, sztywną, z pieczątką sądu. Nadawcą była moja matka, Teresa Zielińska. Od miesięcy nie rozmawiałyśmy, odkąd po śmierci taty nasze relacje zaczęły się sypać jak domek z kart.

Otworzyłam list, a kiedy przeczytałam pierwsze zdania, poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.

„W związku z moją trudną sytuacją materialną oraz brakiem wsparcia ze strony córki, wnoszę o zasądzenie alimentów…”

Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Paweł wszedł do pokoju, widząc moją bladą twarz.
– Co się stało?
– Moja matka… pozwała mnie o alimenty – wyszeptałam, a łzy napłynęły mi do oczu.

Nie mogłam uwierzyć. Przecież zawsze starałam się jej pomagać – choćby drobnymi zakupami czy opłaceniem rachunku za gaz. Ale odkąd tata zmarł dwa lata temu, mama coraz częściej wypominała mi, że nie mam dla niej czasu, że „wybrałam własną rodzinę”. Ja naprawdę próbowałam pogodzić pracę, dom i opiekę nad dwójką dzieci. Ale dla niej to było za mało.

Przez kolejne dni żyłam jak w amoku. W pracy nie mogłam się skupić, w domu byłam rozdrażniona. Paweł próbował mnie pocieszać:
– Może to tylko impuls? Może mama się wycofa?
Ale wiedziałam, że to nie jest w jej stylu. Mama zawsze była uparta. Gdy coś sobie postanowiła, nie było odwrotu.

Wieczorem zadzwoniłam do brata, Tomka.
– Słyszałeś o tym pozwie?
– Tak… Mama dzwoniła do mnie kilka dni temu. Mówiła, że nie ma za co żyć. Ale myślałem, że żartuje.
– Tomek, przecież ona wie, że mamy kredyt na mieszkanie! Ty też ledwo wiążesz koniec z końcem…
– Wiem Marta. Ale ona uważa, że to nasz obowiązek.

Przez chwilę milczeliśmy.
– Może powinniśmy z nią porozmawiać? – zaproponował brat.
– Spróbuję jutro – odpowiedziałam niepewnie.

Następnego dnia pojechałam do mamy. Mieszkała sama w starej kamienicy na Grochowie. Otworzyła mi drzwi bez słowa powitania.
– Przyszłaś w końcu? – zapytała chłodno.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. W powietrzu wisiała cisza pełna napięcia.
– Mamo… dlaczego?
Spojrzała na mnie twardo.
– Bo mam dość bycia nikim. Całe życie poświęciłam dla was. A teraz nawet nie masz czasu zadzwonić.
– Przecież pomagam ci! – wybuchłam. – Ale mam też własne życie!
– Własne życie… – prychnęła. – A ja co? Jestem już nikomu niepotrzebna?

Wtedy zobaczyłam łzy w jej oczach. Po raz pierwszy od dawna poczułam współczucie zamiast złości.
– Mamo… ja naprawdę cię kocham. Ale nie mogę wszystkiego rzucić.
– Nie chcę twojej litości. Chcę tylko sprawiedliwości.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Paweł czekał na mnie z herbatą.
– I co?
– Nic się nie zmieniło… Ona jest zraniona. Ale ja też jestem zmęczona tym wszystkim.

Zaczęły się sądowe pisma, wezwania na rozprawy. W pracy dyrektorka patrzyła na mnie coraz bardziej krzywo – „Marta, musisz się ogarnąć”. Dzieci pytały, czemu jestem smutna. Nie spałam po nocach, analizując każdy szczegół naszego życia: czy naprawdę mogłam zrobić więcej? Czy byłam złą córką?

Na pierwszej rozprawie mama siedziała naprzeciwko mnie i Tomka jak obca osoba. Sędzia zadawał pytania o nasze zarobki, wydatki, kredyty. Mama mówiła o samotności i biedzie. Ja tłumaczyłam się ze wszystkiego: „Staram się jak mogę…”.

Po rozprawie podeszła do mnie sąsiadka mamy, pani Jadwiga.
– Pani Marto, Teresa bardzo cierpi… Ale pani też ma swoje życie. Niech pani nie daje się zwariować.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a rodzicami? Czy lojalność wobec rodziny oznacza rezygnację z siebie?

Wyrok zapadł po kilku miesiącach: ja i Tomek mieliśmy płacić mamie alimenty po 400 zł miesięcznie każdy. Dla nas to była spora kwota – musieliśmy zacisnąć pasa jeszcze bardziej. Mama przestała odbierać moje telefony. Czułam się zdradzona i winna jednocześnie.

Minął rok. Nasze relacje są chłodne jak nigdy dotąd. Dzieci pytają: „Czemu babcia już do nas nie przychodzi?”. Nie wiem, co im odpowiedzieć.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę jestem złą córką? A może to system zmusza nas do walki zamiast rozmowy? Co wy byście zrobili na moim miejscu?