Miłość, która boli: Opowieść o opiece nad dziadkiem

— Znowu zapomniałeś, gdzie jest pilot do telewizora? — zapytałem, starając się ukryć irytację, choć w środku już czułem, jak narasta we mnie frustracja. Dziadek spojrzał na mnie z niepewnością, lekko drżącą ręką poprawiając koc na kolanach. — Przepraszam, Michałku. Chyba znowu go gdzieś odłożyłem… — wyszeptał cicho, a w jego oczach zobaczyłem coś, co ścisnęło mi serce: bezradność i wstyd.

Mam na imię Michał. Mam trzydzieści cztery lata i od dwóch lat opiekuję się moim dziadkiem, Stanisławem. Dziadek ma dziewięćdziesiąt cztery lata. Kiedyś był silnym, dumnym człowiekiem — inżynierem, który budował mosty w całej Polsce. Teraz większość czasu spędza na kanapie w naszym małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Dwa lata temu przewrócił się w łazience i złamał biodro. Przez kilka miesięcy był przykuty do łóżka. Lekarze mówili, że w tym wieku to wyrok. Ale dziadek się nie poddał — powoli, z moją pomocą i przy wsparciu rehabilitantki, zaczął znowu chodzić.

Nie jestem bohaterem. Często czuję się słaby i zmęczony. Praca zdalna daje mi pewną elastyczność, ale też sprawia, że jestem cały czas w domu — a dom stał się miejscem ciągłego napięcia. Każdy dzień to walka: o cierpliwość, o godność dziadka, o własne zdrowie psychiczne. Mama mieszka w Gdańsku i odwiedza nas raz na kilka miesięcy. Mój ojciec odszedł dawno temu. Moja siostra Kasia wyjechała do Londynu i kontaktuje się tylko przez WhatsAppa. Wszystko spadło na mnie.

Czasami mam wrażenie, że jestem niewidzialny dla świata. Znajomi przestali dzwonić — „Michał, rozumiemy, masz teraz ciężko” — mówili na początku. Teraz już nawet nie pytają. Dziewczyna odeszła pół roku temu. „Nie mogę żyć w cieniu twojego poświęcenia” — powiedziała mi na pożegnanie. Nie miałem siły jej zatrzymać.

Najgorsze są noce. Dziadek często budzi się zdezorientowany, woła mnie przez sen albo próbuje wstać samodzielnie do łazienki. Boję się, że znowu się przewróci. Czasami krzyczę przez sen, czasami płaczę po cichu w kuchni, żeby nie słyszał.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Dziadek patrzył przez okno na ciemniejące niebo nad Warszawą. — Wiesz, Michałku… Czasami myślę, że lepiej by było, gdybym wtedy nie przeżył tego upadku — powiedział nagle. Zamarłem. — Nie mów tak — odpowiedziałem cicho, choć w środku poczułem ukłucie winy. Czy naprawdę robię wszystko, żeby dziadek czuł się potrzebny? Czy tylko wykonuję obowiązek?

W domu narastały napięcia. Mama dzwoniła i pytała: „Czy nie możesz zatrudnić opiekunki?” Ale dziadek nie chciał obcej osoby w domu. „To mój dom!” — powtarzał uparcie. Czasami miałam ochotę wyjść i już nie wrócić.

Pewnego dnia Kasia zadzwoniła z Londynu. — Michał, musisz pomyśleć też o sobie! — krzyczała przez telefon. — Nie możesz całego życia poświęcić dziadkowi! — Ale jak mam go zostawić? — odpowiedziałem bezradnie.

Były też chwile jasności. Kiedy dziadek opowiadał mi historie z młodości: o tym, jak budował most na Wiśle podczas powodzi w 1960 roku; jak poznał babcię na potańcówce w Pruszkowie; jak pierwszy raz zobaczył morze jako chłopiec z biednej rodziny spod Radomia. Wtedy widziałem w nim tego samego człowieka co kiedyś — silnego i pełnego życia.

Jednak codzienność była brutalna: zmiana pampersów, podawanie leków, gotowanie lekkostrawnych posiłków, sprzątanie po nocnych „wypadkach”. Czasami miałem ochotę krzyczeć ze zmęczenia i bezsilności.

Pewnego popołudnia przyszła sąsiadka pani Zofia z ciastem drożdżowym. Usiadła ze mną w kuchni i powiedziała: — Michałku, pamiętaj, że nikt nie jest niezniszczalny. Musisz czasem pomyśleć o sobie.

Zacząłem chodzić na krótkie spacery wieczorami, kiedy dziadek spał. Pozwalałem sobie na chwilę oddechu — patrzyłem na światła miasta i czułem się przez chwilę wolny.

Dziadek coraz częściej mówił o śmierci. Bałem się tych rozmów, ale wiedziałem, że muszę je prowadzić. Pewnej nocy powiedział mi: — Michałku, dziękuję ci za wszystko… Wiem, że to dla ciebie ciężar.

Poczułem wtedy coś dziwnego: ulgę i smutek jednocześnie. Ulgę, że ktoś zauważył mój wysiłek; smutek, że być może niedługo zostanę sam.

Dziś rano dziadek poprosił mnie, żebym usiadł obok niego na kanapie. — Wiesz… Chciałbym jeszcze raz zobaczyć Wisłę — powiedział cicho.

Obiecałem mu to.

Czasami zastanawiam się: czy można kochać kogoś tak bardzo, że zapomina się o sobie? Czy poświęcenie zawsze musi boleć? Może właśnie w tych najtrudniejszych chwilach rodzi się prawdziwa bliskość? Co wy o tym myślicie?