„Pomogłam synowi spłacić kredyt”: Teraz mówi, że nie mam prawa do zdania, bo „to jego dom”
– Mamo, ale to jest mój dom. – Paweł patrzył na mnie z chłodnym spokojem, którego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. – To ja tu mieszkam z Agnieszką i dziećmi. Ty możesz przyjść w odwiedziny, ale… nie możesz decydować o tym, co tu się dzieje.
Siedziałam na ich nowej kanapie, tej, którą wybrali razem, a którą ja pomogłam kupić. Właściwie nie tylko kanapę – pomogłam im spłacić cały kredyt na to mieszkanie. Oddałam wszystkie oszczędności życia, które miałam po śmierci męża. Zrobiłam to bez wahania, bo przecież Paweł to mój jedyny syn, a ja zawsze powtarzałam: „Jeśli mogę pomóc dzieciom, zrobię to”.
Ale teraz czułam się jak nieproszony gość. Jak ktoś, kto narusza czyjąś prywatność, choć przecież bez mojej pomocy nie byłoby tego domu. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę tak bardzo się zmienił? Czy to ja zrobiłam coś nie tak?
Pamiętam dzień, kiedy Paweł zadzwonił do mnie z rozpaczą w głosie. – Mamo, bank podniósł raty kredytu. Nie damy rady… Agnieszka jest w ciąży, a ja nie chcę jej stresować. Nie wiem, co robić.
Nie zastanawiałam się ani chwili. Przez lata odkładałam pieniądze na „czarną godzinę”, ale przecież dla matki czarna godzina to moment, kiedy dziecko potrzebuje pomocy. Przelałam im wszystko, co miałam. Nawet nie chciałam słyszeć o żadnych umowach czy zwrocie pieniędzy.
Początkowo byli wdzięczni. Agnieszka dziękowała mi łzami w oczach, Paweł przytulał mnie mocno i powtarzał, że nigdy mi tego nie zapomni. Przez kilka miesięcy czułam się potrzebna i kochana jak nigdy wcześniej.
Ale potem coś zaczęło się zmieniać. Coraz rzadziej dzwonili, coraz rzadziej zapraszali mnie na obiad. Kiedy przychodziłam z własnej inicjatywy, Agnieszka była uprzejma, ale chłodna. Paweł zawsze miał coś do załatwienia albo siedział przy komputerze.
Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek ich rozmowę w kuchni:
– Twoja mama znowu przyniosła te swoje ciasta… – westchnęła Agnieszka.
– Daj spokój, przecież chce dobrze – odpowiedział Paweł zmęczonym głosem.
– Ale ja nie chcę jej tu co tydzień! To nasz dom!
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Przecież chciałam tylko pomóc, być częścią ich życia. Czy naprawdę stałam się ciężarem?
Kilka tygodni później poprosiłam Pawła o rozmowę.
– Synku, czy coś się stało? Mam wrażenie, że mnie unikasz.
Paweł spojrzał na mnie z zakłopotaniem.
– Mamo… Agnieszka uważa, że za bardzo się wtrącasz. Że chcesz decydować o wszystkim. A to jest nasz dom. Chcemy mieć trochę prywatności.
Zamurowało mnie. Przecież nigdy nie chciałam im przeszkadzać! Chciałam tylko być blisko nich, pomagać przy wnukach, czasem ugotować obiad czy upiec szarlotkę.
Od tamtej pory zaczęłam rzadziej ich odwiedzać. Czułam się jak intruz. Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę przesadziłam? Czy powinnam była zostawić te pieniądze dla siebie?
W święta Bożego Narodzenia zaprosili mnie na Wigilię. Przy stole panowała napięta atmosfera. Agnieszka była uprzejma, ale chłodna jak zwykle. Paweł rozmawiał głównie z dziećmi. Kiedy zaproponowałam, że mogę pomóc w kuchni, Agnieszka odpowiedziała:
– Dziękuję, poradzimy sobie sami.
Po kolacji Paweł odprowadził mnie do drzwi.
– Mamo… – zaczął niepewnie – …nie obraź się, ale może lepiej będzie, jeśli dasz nam trochę więcej przestrzeni. Jesteśmy już dorośli.
Wróciłam do pustego mieszkania i długo płakałam. Czułam się zdradzona i odrzucona przez własne dziecko. Przecież oddałam mu wszystko! Nawet nie zostawiłam sobie na wakacje czy lepsze życie na emeryturze.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Słyszałam, że twój Paweł kupił nowy samochód! Musi mu się dobrze powodzić.
Zacisnęłam zęby ze złości i żalu. Nowy samochód? A ja liczę każdy grosz na rachunki za prąd i leki!
Zaczęły mnie nachodzić myśli: może powinnam była spisać umowę darowizny? Może powinnam była zostawić sobie chociaż część pieniędzy? Ale przecież ufałam synowi! Wierzyłam, że rodzina jest najważniejsza.
Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i poszłam do nich jeszcze raz.
– Pawle… – powiedziałam cicho – …czy naprawdę uważasz, że nie mam prawa do zdania w sprawach tego domu?
Paweł westchnął ciężko.
– Mamo… To jest nasz dom. Ty nam pomogłaś i jesteśmy ci wdzięczni, ale… to nie znaczy, że możesz decydować o naszym życiu.
Patrzyłam na niego i czułam się coraz mniejsza. Jakby ktoś wymazał całe moje życie matki i sprowadził mnie do roli obcej osoby.
Od tamtej pory widujemy się rzadko. Czasem dzwonią z życzeniami na święta albo zapraszają na urodziny wnuków – ale już bez tej bliskości i ciepła.
Często siedzę wieczorami sama w kuchni i zastanawiam się: czy naprawdę warto było poświęcić wszystko dla dzieci? Czy dobroć i wsparcie matki już nic nie znaczą? Może powinnam była myśleć więcej o sobie?
A może to ja jestem winna temu wszystkiemu? Czy można kochać za bardzo?