Emerytura w ciszy: Gdzie popełniłam błąd jako matka?
– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, mam spotkanie – głos Magdy w słuchawce był napięty, a ja już wiedziałam, że zaraz się rozłączymy.
– Dobrze, kochanie. Zadzwonisz później? – zapytałam z nadzieją, choć znałam odpowiedź.
– Postaram się. Pa! – i już słyszałam sygnał zakończonego połączenia.
Oparłam głowę o zimną szybę kuchennego okna. Za oknem szarzał listopadowy wieczór, a ja czułam się jakby ktoś wyciągnął ze mnie powietrze. W domu panowała cisza, którą kiedyś uważałam za luksus – po latach hałasu, śmiechu i kłótni dzieci. Teraz ta cisza była jak ciężka kołdra, przygniatająca mnie do ziemi.
Mój mąż, Andrzej, odszedł trzy lata temu. Zawsze był filarem naszej rodziny – poważny, odpowiedzialny, czasem zbyt surowy. Pracował jako inżynier w dużej firmie budowlanej, a ja byłam nauczycielką polskiego w liceum. Nasze życie było poukładane: dom na przedmieściach Warszawy, wakacje nad morzem, lekcje pianina dla Magdy i korepetycje z matematyki dla Pawła. Chcieliśmy dać dzieciom wszystko to, czego sami nie mieliśmy.
Teraz Magda mieszka w Krakowie, jest prawniczką i matką dwójki dzieci. Paweł wyjechał do Gdańska – informatyk, wiecznie zajęty projektami. Kiedyś dzwonili co tydzień. Potem co dwa tygodnie. Teraz czasem mijają całe miesiące.
Wczoraj próbowałam zadzwonić do Pawła. Odebrała jego żona:
– Dzień dobry, pani Zofio. Paweł jest na spotkaniu online. Może oddzwoni później?
– Oczywiście, nie ma problemu – odpowiedziałam grzecznie, choć serce ścisnęło mi się z żalu.
Wieczorem usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i zaczęłam przeglądać stare zdjęcia. Magda na szkolnym przedstawieniu jako Kopciuszek. Paweł z medalem za olimpiadę matematyczną. Andrzej z dumą obejmujący nas wszystkich podczas świąt Bożego Narodzenia.
Pamiętam, jak kiedyś Magda płakała po powrocie ze szkoły:
– Mamo, dlaczego muszę chodzić na te lekcje pianina? Koleżanki się ze mnie śmieją!
– Bo jesteś utalentowana i kiedyś mi za to podziękujesz – odpowiedziałam stanowczo.
Teraz zastanawiam się, czy nie byłam zbyt wymagająca. Czy nie narzucałam dzieciom własnych ambicji? Czy nie zagubiłam gdzieś ich potrzeb w pogoni za tym, co uważałam za najlepsze?
Często słyszę od znajomych: „Dzieci mają swoje życie, musisz to zaakceptować”. Ale jak zaakceptować pustkę? Jak pogodzić się z tym, że telefon milczy tygodniami?
W zeszłym tygodniu spotkałam się z sąsiadką, panią Haliną. Jej syn mieszka za granicą i dzwoni do niej codziennie przez Skype’a.
– Może powinnaś im powiedzieć, że ci smutno? – zaproponowała Halina.
Ale jak powiedzieć dorosłym dzieciom: „Tęsknię za wami”? Przecież nie chcę być ciężarem.
W niedzielę postanowiłam upiec szarlotkę według przepisu mojej mamy. Zapach cynamonu rozszedł się po domu i na chwilę poczułam się jak dawniej – kiedy dzieci biegały po kuchni i wyjadały jabłka prosto z miski.
Nagle zadzwonił telefon. Serce mi zabiło mocniej.
– Cześć mamo! – głos Magdy był zmęczony, ale ciepły. – Przepraszam, że tak rzadko dzwonię… U nas taki chaos… Dzieci chore, Tomek w delegacji…
– Rozumiem, kochanie – odpowiedziałam łagodnie. – Chciałam tylko usłyszeć twój głos.
Przez chwilę rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. O pogodzie, o dzieciach Magdy, o nowym serialu w telewizji. Potem znów zostałam sama.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy byłam dobrą matką? Czy moje dzieci czują się kochane? Czy mogłam zrobić coś inaczej?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie wnuczka Magdy:
– Babciu, mama mówiła, że jesteś smutna. Przyjedziemy do ciebie w przyszły weekend!
Łzy napłynęły mi do oczu. Może jednak nie wszystko stracone?
Ale potem znów wróciła cisza i samotność. Zaczęłam chodzić na spacery do parku, żeby nie zwariować w czterech ścianach. Czasem przysiadam na ławce obok innych starszych pań i słucham ich rozmów o dzieciach i wnukach.
– Moja córka dzwoni codziennie – chwali się jedna.
– A mój syn zapomniał o moich urodzinach – wzdycha druga.
Każda z nas niesie swój ból i swoje nadzieje.
Często wracam myślami do czasów, gdy dom tętnił życiem. Do świąt Bożego Narodzenia, kiedy wszyscy byliśmy razem przy stole. Do letnich wyjazdów nad jezioro. Do wieczorów spędzonych na wspólnym czytaniu książek.
Dziś zostały mi tylko wspomnienia i pytania bez odpowiedzi.
Czy naprawdę tak wygląda starość? Czy to normalne, że dzieci odchodzą coraz dalej? A może powinnam nauczyć się żyć dla siebie?
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: „Zosiu, czy zrobiłaś wszystko, co mogłaś?”
A wy? Jak radzicie sobie z samotnością? Czy też macie wrażenie, że rodzina oddala się z każdym rokiem?