To nie jest ten człowiek, którego poślubiłam: Moja walka o rodzinę, której nie poznaję

– Magda, nie przesadzaj, przecież dzieci płaczą, bo są dziećmi! – Piotr rzucił przez ramię, nawet na mnie nie patrząc. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć resztki kaszki z talerzyków Zosi i Antka. W tle rozlegał się ich płacz – ten sam, który od miesięcy rozdzierał mi serce i nerwy.

– Nie przesadzam! – odpowiedziałam zbyt głośno. – Prosiłam cię tylko o pięć minut ciszy, żebym mogła się skupić.

Piotr westchnął ciężko i wyszedł z kuchni. Usłyszałam trzask drzwi do salonu. Znowu zostałam sama z krzykiem dzieci i własnymi myślami.

Kiedyś byliśmy zespołem. Piotr był moim najlepszym przyjacielem, śmialiśmy się z głupot, planowaliśmy podróże, marzyliśmy o domu z ogrodem. Pamiętam nasz ślub w małym kościele pod Warszawą – jego spojrzenie pełne czułości i obietnic. Przysięgał miłość na dobre i złe. Ale teraz… Teraz patrzył na mnie jak na obcą osobę.

Narodziny bliźniaków miały być spełnieniem naszych marzeń. Zosia i Antek przyszli na świat przedwcześnie, a ja przez pierwsze tygodnie żyłam w ciągłym lęku o ich zdrowie. Piotr początkowo był dzielny – nosił mnie na rękach, gotował obiady, rozmawiał ze mną po nocach. Ale potem coś się zmieniło. Może to zmęczenie? Może presja? A może… po prostu przestaliśmy być dla siebie ważni?

Zaczęło się od drobiazgów: Piotr coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami. Przestał pytać, jak się czuję. Zamiast tego narzekał na hałas w domu i bałagan. Ja byłam wiecznie niewyspana, rozdrażniona, a każde jego słowo bolało jak ukłucie szpilki.

Pewnego wieczoru, kiedy dzieci wreszcie zasnęły, usiadłam przy stole z kubkiem zimnej herbaty. Piotr siedział naprzeciwko mnie, przeglądając coś w telefonie.

– Piotrze… – zaczęłam niepewnie. – Czy ty mnie jeszcze kochasz?

Nie podniósł wzroku.

– Magda, nie mam teraz siły na takie rozmowy.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wstałam i wyszłam do łazienki, zamykając się na klucz. Tam pozwoliłam sobie na cichy płacz – taki, żeby nikt nie słyszał.

Z czasem do naszych kłótni zaczęła wtrącać się jego matka. Pani Teresa zawsze była chłodna wobec mnie, ale teraz otwarcie dawała mi do zrozumienia, że nie radzę sobie jako matka.

– Magdo, może powinnaś wrócić do pracy? Dzieci potrzebują szczęśliwej mamy, a ty… wyglądasz na wykończoną – mówiła z udawaną troską.

– Dziękuję za radę, pani Tereso – odpowiadałam przez zaciśnięte zęby.

Piotr nigdy mnie nie bronił. Wręcz przeciwnie – coraz częściej stawał po stronie matki.

– Mama ma rację. Może powinnaś pomyśleć o czymś innym niż tylko dzieciach i domu.

Czułam się zdradzona. Nie miałam już nikogo – nawet własny mąż był przeciwko mnie.

Zaczęłam szukać wsparcia u przyjaciółek, ale one miały swoje życie. Jedna z nich, Kasia, próbowała mnie pocieszać:

– Magda, to minie. Dzieci podrosną, będzie lepiej.

Ale ja wiedziałam, że to nie tylko kwestia dzieci. Coś pękło między mną a Piotrem – coś, czego nie potrafiłam już posklejać.

Pewnej nocy obudziłam się i zobaczyłam Piotra siedzącego w salonie z laptopem na kolanach. Przez uchylone drzwi słyszałam jego cichy śmiech i rozmowy przez komunikator. Kiedy weszłam do pokoju, szybko zamknął okno przeglądarki.

– Z kim rozmawiasz? – zapytałam cicho.

– Z kolegą z pracy – odpowiedział bez mrugnięcia okiem.

Nie wierzyłam mu. Od tamtej pory zaczęłam podejrzewać najgorsze. Przeglądałam jego wiadomości, szukałam śladów zdrady. Nic nie znalazłam – tylko suche rozmowy o projektach i spotkaniach służbowych. Ale intuicja podpowiadała mi, że Piotr już dawno odszedł ode mnie emocjonalnie.

W końcu zebrałam się na odwagę i zaproponowałam terapię małżeńską.

– Nie mam czasu na takie bzdury – skwitował krótko.

Zostałam sama ze swoim bólem i poczuciem porażki. Każdego dnia walczyłam o normalność dla dzieci – uśmiechałam się przez łzy, czytałam im bajki, tuliłam do snu. Ale nocami leżałam bezsennie i zastanawiałam się: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej?

Wkrótce potem Piotr zaczął znikać na całe weekendy pod pretekstem delegacji. Zosia i Antek pytali o tatę, a ja nie umiałam im odpowiedzieć. Czułam się jak cień samej siebie.

Któregoś dnia pani Teresa przyszła bez zapowiedzi i zaczęła sprzątać w mojej kuchni.

– Widzisz? Tak to powinno wyglądać – rzuciła z wyższością.

Nie wytrzymałam:

– Proszę wyjść z mojego domu!

Odpowiedziała mi cisza i jej lodowate spojrzenie.

Wieczorem Piotr wrócił wcześniej niż zwykle.

– Mama mówiła mi o twoim zachowaniu – zaczął oskarżycielsko.

– A ty? Co ty o tym myślisz? – zapytałam drżącym głosem.

Nie odpowiedział. Wyszedł do sypialni i zamknął drzwi.

Tego wieczoru podjęłam decyzję: muszę zawalczyć o siebie. Zaczęłam szukać pracy – choćby dorywczej – by odzyskać choć odrobinę niezależności. Zapisałam się na terapię indywidualną. Powoli zaczynałam rozumieć, że nie jestem winna wszystkiemu złu tego świata.

Dziś patrzę na Piotra i widzę człowieka, którego nie poznaję. Ale patrzę też na siebie – kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.

Czy można jeszcze uratować nasze małżeństwo? Czy warto walczyć o coś, co istnieje już tylko w moich wspomnieniach?