Stary grill sąsiada i lekcja, której nigdy nie zapomnę – jak chciwość potrafi zniszczyć więcej niż tylko relacje

– Nie pożyczę ci tego grilla, Andrzej – powiedział pan Zbyszek, nawet nie patrząc mi w oczy. Stał na swoim podwórku, opierając się o zardzewiałą siatkę, a ja czułem, jak narasta we mnie złość i upokorzenie. To był tylko stary grill, taki sam jak setki innych w całej Polsce. Ale dla mnie w tamtej chwili stał się symbolem czegoś znacznie większego – odrzucenia, braku zaufania, może nawet pogardy.

– Ale Zbyszek, przecież to tylko na jeden wieczór. Jutro ci oddam, nawet wyczyszczę! – próbowałem jeszcze raz, choć czułem, że to bez sensu.

– Nie. Potrzebuję go. I tyle – uciął krótko, po czym odwrócił się na pięcie i wszedł do domu. Zostałem sam na środku podwórka, z rękami w kieszeniach i goryczą w gardle.

Wróciłem do domu jak zbity pies. Moja żona, Kasia, już szykowała sałatki na wieczorne spotkanie z rodziną. Miał przyjechać mój brat z żoną i dzieciakami, a ja obiecałem im grilla. Teraz wszystko legło w gruzach przez głupią odmowę sąsiada.

– I co? Pożyczył ci? – zapytała Kasia bez większych nadziei.

– Nie. Powiedział, że potrzebuje go sam. – Starałem się ukryć rozczarowanie, ale głos mi zadrżał.

– Andrzej, daj spokój. Może naprawdę ma jakieś plany? – próbowała mnie uspokoić.

Ale ja już byłem w innym miejscu. W mojej głowie zaczęły krążyć myśli: „Zawsze był skąpy. Nigdy nie pożyczy nawet szklanki cukru bez westchnienia.” Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej narastała we mnie złość. Przecież to tylko grill! Co mu szkodziło?

Wieczorem siedzieliśmy przy stole w kuchni zamiast na tarasie. Dzieciaki marudziły, że nie ma kiełbasek z ognia, a mój brat rzucał ukradkowe spojrzenia na Kasię, jakby chciał powiedzieć: „No widzisz, mówiłem ci, że Andrzej zawsze coś schrzani”.

Nie mogłem spać tej nocy. Przewracałem się z boku na bok, aż w końcu wyszedłem na podwórko. Spojrzałem na dom pana Zbyszka – w jednym oknie paliło się światło. Wtedy zobaczyłem coś dziwnego: przez uchyloną furtkę wyszedł jego wnuk, Michałek. Chłopak miał może dziesięć lat i wyglądał na bardzo smutnego.

– Michałek? Co ty tu robisz o tej porze? – zapytałem szeptem.

Chłopak spojrzał na mnie niepewnie.

– Dziadek jest zły… Mama płacze… – wymamrotał.

Serce mi ścisnęło. Wiedziałem, że u Zbyszka nie jest kolorowo – jego córka wróciła do niego po rozwodzie, a on sam coraz częściej chodził naburmuszony.

– Chodź, usiądziemy na ławce – zaproponowałem.

Siedzieliśmy w ciszy kilka minut. Michałek w końcu powiedział:

– Dziadek mówi, że wszystko trzeba trzymać dla siebie, bo ludzie tylko chcą cię wykorzystać.

Zamurowało mnie. Przypomniałem sobie własne myśli sprzed kilku godzin – jak bardzo byłem skupiony na sobie i swoim „prawie” do grilla.

Następnego dnia rano zobaczyłem Zbyszka na podwórku. Stał przy swoim starym grillu i próbował go rozpalić. Z daleka widziałem, że coś jest nie tak – dymiło się niemiłosiernie, a on kopał w popiół jakby chciał go przekląć.

Podszedłem bliżej.

– Pomóc panu? – zapytałem niepewnie.

Spojrzał na mnie spode łba.

– Sam sobie poradzę – burknął.

Ale po chwili dodał cicho:

– Michałek chciał zrobić kiełbaski dla mamy… Ona ostatnio nic nie je… Myślałem, że to ją rozweseli.

Zaniemówiłem. Cały mój gniew wyparował w jednej chwili. Przez głowę przeleciały mi wszystkie nasze sąsiedzkie sprzeczki: o gałęzie wystające za płot, o hałasujące dzieciaki, o miejsce parkingowe pod blokiem. Wszystko wydawało się teraz takie małe i głupie.

– Wie pan co? Mam jeszcze jednego grilla w garażu. Stary, ale działa. Może pan go wziąć na stałe – powiedziałem nagle.

Zbyszek spojrzał na mnie zdziwiony.

– Naprawdę?

– Naprawdę. I przepraszam za wczoraj… Nie wiedziałem…

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Potem Zbyszek skinął głową i pierwszy raz od lat uśmiechnął się do mnie szczerze.

Wieczorem usiedliśmy razem przy ognisku – ja z rodziną i Zbyszek ze swoją córką i wnukiem. Michałek śmiał się głośno, a jego mama pierwszy raz od dawna jadła z apetytem.

Patrzyłem na nich i myślałem: ile razy pozwoliłem chciwości i dumie przesłonić to, co naprawdę ważne? Czy naprawdę warto było tyle lat żyć obok siebie jak obcy?

Może czasem trzeba stracić coś małego – jak możliwość grillowania przez jeden wieczór – żeby zyskać coś znacznie większego: drugiego człowieka?

A wy? Ile razy pozwoliliście dumie lub chciwości odebrać wam szansę na prawdziwą bliskość? Czy warto było?