Zostawiłam syna w szpitalu – czy kiedykolwiek sobie wybaczę?
– Zosiu, nie możesz tego zrobić! – głos mojej matki rozbrzmiewał w ciasnym korytarzu szpitala, odbijając się echem od białych ścian. Stałam tam, z synkiem w ramionach, a moje dłonie drżały tak mocno, że bałam się, iż go upuszczę. Szymek spał spokojnie, zupełnie nieświadomy burzy, która szalała we mnie i wokół mnie.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się tak samotna. Mąż, Paweł, był gdzieś daleko – fizycznie obecny, ale emocjonalnie nieosiągalny. Odkąd dowiedział się o mojej depresji poporodowej, coraz częściej znikał w pracy lub u kolegów. „Musisz być silna dla dziecka” – powtarzał, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
A ja nie byłam silna. Każda noc była walką z własnymi myślami. Każdy dzień – próbą przetrwania. Szymek płakał godzinami, a ja płakałam razem z nim. Czułam się jak najgorsza matka na świecie. W końcu lekarz powiedział to głośno: „Pani Zofio, potrzebuje pani pomocy.”
Tego dnia, kiedy podjęłam decyzję, że zostawię Szymka na oddziale noworodkowym, świat przestał istnieć. Wszystko działo się jakby poza mną – podpisywanie papierów, rozmowy z pielęgniarkami, spojrzenia pełne litości i niezrozumienia.
– To twoje dziecko! – krzyczała mama. – Jak możesz go zostawić?
Nie miałam siły tłumaczyć jej po raz setny, że to dla jego dobra. Że boję się siebie samej. Że czasem mam wrażenie, że mogłabym zrobić mu krzywdę…
W głowie słyszałam tylko jedno zdanie: „Jesteś złą matką”. Powtarzałam je sobie jak mantrę.
Wróciłam do pustego mieszkania. Wszędzie czuć było zapach dziecięcego pudru i mleka. Łóżeczko stało puste, a ja usiadłam na podłodze i zaczęłam krzyczeć. Krzyczałam długo, aż zabrakło mi głosu.
Telefon dzwonił bez przerwy – mama, teściowa, Paweł. Nikt nie pytał, jak się czuję. Wszyscy chcieli wiedzieć tylko jedno: „Kiedy odbierzesz Szymka?”
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Chodziłam na terapię, rozmawiałam z psychiatrą. Lekarz mówił: „To nie twoja wina”. Ale ja nie potrafiłam w to uwierzyć.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
– Zosia… Ja też się boję – powiedział cicho. – Nie wiem, jak ci pomóc.
Spojrzałam na niego przez łzy.
– Chcę być dobrą matką… Ale nie umiem…
– Może spróbujemy razem? – zaproponował niepewnie.
To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy poczułam cień nadziei.
Mama przestała się odzywać na kilka dni. Potem przyszła niespodziewanie z zupą i cichym pytaniem: „Jak się czujesz?” Nie odpowiedziałam od razu. Po prostu przytuliła mnie mocno i obie płakałyśmy długo.
Po dwóch tygodniach wróciłam do szpitala po Szymka. Bałam się tego spotkania bardziej niż czegokolwiek w życiu. Pielęgniarka podała mi go do rąk i powiedziała: „Jest pani silniejsza niż myśli”.
Szymek spojrzał na mnie swoimi wielkimi oczami i uśmiechnął się lekko. Wtedy zrozumiałam, że choć droga przede mną będzie trudna, nie jestem już sama.
Dziś minęły trzy lata od tamtego dnia. Nadal walczę ze swoimi demonami, ale już nie uciekam przed nimi. Paweł jest przy mnie, mama wspiera mnie jak nigdy wcześniej. Szymek rośnie zdrowo i codziennie przypomina mi, że nawet najtrudniejsze decyzje mogą być początkiem czegoś dobrego.
Czasem patrzę na niego i pytam siebie: czy kiedykolwiek sobie wybaczę? Czy można być dobrą matką po takiej decyzji? Co wy o tym myślicie?