Zamknęłam oczy na jego zdradę – dopiero upadek na ulicy otworzył mi oczy, kto naprawdę jest przy mnie

— Znowu wracasz późno, Michał — powiedziałam cicho, stojąc w progu kuchni. Zegar wskazywał 23:17, a on nawet nie próbował udawać zaskoczenia. Wzruszył ramionami, rzucił klucze na blat i bez słowa poszedł do łazienki. Słyszałam szum wody, a w mojej głowie dudniło tylko jedno pytanie: „Ile jeszcze będziesz udawać, że nie widzisz?”

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam zamykać oczy na jego zdrady. Może wtedy, gdy nasza córka Zosia miała trzy lata i pierwszy raz zobaczyłam wiadomość od „Kasi z pracy” na jego telefonie. Może wtedy, gdy wracał coraz później, a ja tłumaczyłam sobie, że przecież pracuje dla nas. Albo wtedy, gdy przestał mnie dotykać i patrzeć w oczy. Wmawiałam sobie, że to tylko kryzys. Że każda rodzina ma swoje tajemnice.

Wiedziałam. Wiedziałam o tych kobietach, o tych kłamstwach. Ale bałam się. Bałam się, że jeśli powiem „dość”, rozpadnie się wszystko, co budowałam przez lata. Bałam się o Zosię, o to, co powie mama, co powiedzą sąsiedzi. Więc milczałam. Udawałam szczęście na rodzinnych zdjęciach i śmiałam się na imieninach teściowej.

Pewnego listopadowego popołudnia wyszłam z pracy wcześniej. Padał deszcz, chodnik był śliski. Myślałam o tym, co ugotować na obiad i czy Michał w ogóle wróci dziś do domu. Nagle poczułam, jak noga ześlizguje mi się z krawężnika. Upadek był szybki i bolesny — usłyszałam trzask i poczułam przeszywający ból w biodrze.

Leżałam na zimnym betonie, mokra od deszczu i łez. Przechodnie patrzyli z niepokojem, ktoś zadzwonił po karetkę. W szpitalu lekarz powiedział mi, że mam złamaną kość udową i czeka mnie operacja oraz długa rehabilitacja.

Leżałam sama na szpitalnym łóżku, patrząc w sufit. Michał przyszedł raz — przyniósł mi piżamę i gazetę. Siedział na krześle, przeglądał telefon.

— Muszę już lecieć, mam spotkanie — rzucił beznamiętnie.

— Michał… — zaczęłam niepewnie. — Możesz zostać chwilę? Potrzebuję cię.

Spojrzał na mnie z irytacją.

— Przecież masz wszystko, czego ci trzeba. Lekarze się tobą zajmą.

Wyszedł. Została po nim tylko cisza i zapach jego perfum.

Przez kolejne dni odwiedzała mnie tylko mama i moja przyjaciółka Anka. Mama przynosiła domowy rosół i narzekała na pogodę. Anka siadała przy moim łóżku i milczała ze mną godzinami.

— Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć? — zapytała pewnego wieczoru.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

— Boję się — wyszeptałam. — Boję się być sama.

Anka uśmiechnęła się smutno.

— Ale przecież już jesteś sama, Marto.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż upadek na ulicy.

Po tygodniu wypisali mnie do domu. Michał odebrał mnie ze szpitala w milczeniu. W samochodzie rozmawiał przez telefon z „klientem”. W domu pomógł mi wejść po schodach i wrócił do swoich spraw.

Zosia patrzyła na mnie wielkimi oczami.

— Mamusiu, dlaczego tata nie chce z nami jeść kolacji?

Nie umiałam jej odpowiedzieć.

Wieczorem leżałam w łóżku i słyszałam cichy szept Michała przez telefon w drugim pokoju. Nie musiałam zgadywać z kim rozmawia.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie Anka.

— Marto, musisz coś zrobić dla siebie. Nie dla niego, nie dla mamy, nie dla Zosi. Dla siebie.

Przez kilka dni myślałam o jej słowach. O tym, jak bardzo się boję zmian. O tym, jak bardzo jestem zmęczona udawaniem.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.

— Michał — powiedziałam stanowczo. — Musimy porozmawiać.

Spojrzał na mnie zniecierpliwiony znad laptopa.

— O czym?

— O nas. O tym wszystkim… o twoich zdradach.

Zamilkł na chwilę, potem wzruszył ramionami.

— Przesadzasz. Każdy czasem potrzebuje oddechu od rodziny.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

— Ja już nie chcę tak żyć — powiedziałam cicho. — Składam pozew o rozwód.

Nie próbował mnie zatrzymać. Nie krzyczał, nie błagał o wybaczenie. Po prostu wyszedł z domu i wrócił dopiero nad ranem.

Pierwsze tygodnie były trudne. Mama płakała i mówiła: „A może byś mu wybaczyła? Dla Zosi?”. Sąsiadki patrzyły na mnie z litością lub ciekawością. Ale Anka była przy mnie każdego dnia.

Zosia tuliła się do mnie wieczorami i pytała: „Mamusiu, czy teraz będziemy szczęśliwe?”.

Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądało nasze życie. Ale wiem jedno: upadek na ulicy był początkiem mojego powrotu do siebie. Przestałam zamykać oczy na prawdę i zaczęłam walczyć o siebie.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet wokół mnie żyje w podobnym kłamstwie? Ile z nas boi się postawić siebie na pierwszym miejscu? Może warto w końcu zapytać siebie: czy naprawdę chcemy tak żyć?