„Jak to: zabierz ją?” – O tym, jak jedna decyzja rozdarła naszą rodzinę na pół
– Jak to: zabierz ją? – mój głos zadrżał, a w oczach poczułam łzy. Stałam w kuchni, oparta o blat, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Aleksander patrzył na mnie z chłodnym spokojem, jakby rozmawiał o pogodzie, a nie o naszej córce.
– Mówiłem z mamą. U niej będzie lepiej przez jakiś czas. Ty musisz odpocząć – powiedział, nie patrząc mi w oczy.
– Ale… myśmy tego nie ustalali! – krzyknęłam, czując jak serce wali mi w piersi. – To moja córka! Nasza córka! Nie możesz tak po prostu…
Aleksander wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni. Zostałam sama, słysząc jeszcze cichy płacz Zosi z pokoju obok. Miałam ochotę rzucić czymś o ścianę. Przez chwilę myślałam, że śnię – przecież jeszcze dwa lata temu przysięgaliśmy sobie, że wszystko będziemy robić razem. Że będziemy rodziną na dobre i na złe.
Ale to „złe” przyszło szybciej, niż się spodziewałam.
Kiedy byłam w ciąży, Aleksander był czuły i troskliwy. Przynosił mi herbatę do łóżka, głaskał po brzuchu i mówił do Zosi przez skórę. Po porodzie wszystko się zmieniło. Zaczął wracać coraz później z pracy, a kiedy był w domu, siedział przy komputerze albo oglądał mecze. Ja zajmowałam się wszystkim: karmieniem, przewijaniem, nocnym wstawaniem. Byłam wykończona, ale myślałam: „To minie. Każda młoda mama tak ma”.
Ale nie mijało. Zamiast wsparcia dostawałam coraz więcej pretensji: że obiad nie gotowy, że mieszkanie nieposprzątane, że jestem rozdrażniona. Kiedy próbowałam rozmawiać o swoich uczuciach, słyszałam tylko:
– Przesadzasz. Inne kobiety sobie radzą.
Czułam się coraz bardziej samotna. Moja mama mieszkała daleko, a teściowa… Cóż, teściowa zawsze była po stronie syna. „Ola, nie przesadzaj”, powtarzała mi przez telefon. „Chłop ma prawo być zmęczony”.
Aż przyszedł ten dzień. Aleksander wrócił wcześniej z pracy i oznajmił:
– Mama przyjedzie po Zosię jutro rano.
Nie pytał mnie o zdanie. Nie zapytał nawet, czy tego chcę. Po prostu postanowił.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Siedziałam przy łóżeczku Zosi i patrzyłam na jej spokojną twarz. Miała tylko dziewięć miesięcy. Jak mogłabym ją oddać? Nawet na kilka dni? Czułam się tak, jakby ktoś wyrywał mi serce z piersi.
Rano teściowa pojawiła się punktualnie. Uśmiechała się szeroko i mówiła do mnie tonem nauczycielki:
– Ola, odpoczniesz sobie trochę. Zosia będzie u mnie jak u Pana Boga za piecem.
Chciałam krzyczeć, płakać, błagać Aleksandra o zmianę decyzji. Ale on tylko stał obok i patrzył na mnie z wyższością.
– To dla twojego dobra – powiedział cicho.
Zosia zaczęła płakać, kiedy teściowa brała ją na ręce. Ja też płakałam. Czułam się upokorzona i zdradzona przez własnego męża.
Przez kolejne dni chodziłam po mieszkaniu jak cień. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść. Wszędzie widziałam rzeczy Zosi: jej kocyk na kanapie, grzechotkę pod stołem, maleńkie buciki przy drzwiach. Każdy przedmiot przypominał mi o niej i o tym, że pozwolono mi być matką tylko na warunkach innych ludzi.
Aleksander zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Wychodził do pracy, wracał późno, czasem nawet nie pytał, jak się czuję. Kiedy próbowałam zacząć rozmowę:
– Aleksander…
– Daj spokój – ucinał krótko. – Przecież sama mówiłaś, że jesteś zmęczona.
Nie rozumiałam go już zupełnie. Czy naprawdę nie widział mojego cierpienia? Czy naprawdę uważał, że matka może tak po prostu oddać swoje dziecko?
Po tygodniu zadzwoniła teściowa:
– Ola, Zosia jest cudowna! Ale chyba tęskni za tobą… Może przyjedziesz do nas na weekend?
Pojechałam bez zastanowienia. Kiedy zobaczyłam Zosię w ramionach teściowej, poczułam ulgę i ból jednocześnie. Moja córeczka wyciągnęła do mnie rączki i zaczęła płakać. Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie w duchu: już nigdy więcej jej nie oddam.
Wieczorem usiadłam z teściową przy stole.
– Ola… – zaczęła ostrożnie – Aleksander martwi się o ciebie. Może powinnaś porozmawiać z kimś… specjalistą?
Poczułam gniew.
– Nie jestem chora! Jestem matką! Chcę być z własnym dzieckiem!
Teściowa spojrzała na mnie z politowaniem.
– Wszyscy chcemy dla was dobrze…
Nie odpowiedziałam nic więcej tej nocy.
Kiedy wróciłyśmy z Zosią do domu, postanowiłam porozmawiać z Aleksandrem raz jeszcze.
– Musimy ustalić zasady – powiedziałam stanowczo. – Nie możesz podejmować takich decyzji beze mnie.
Spojrzał na mnie chłodno.
– Skoro tak ci źle ze mną… może powinnaś się zastanowić nad naszym małżeństwem?
Zamarłam. Czy naprawdę to powiedział? Czy naprawdę był gotów rozbić naszą rodzinę tylko dlatego, że chciałam być matką?
Od tamtej pory wszystko wisiało na włosku. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Dziś wiem jedno: nikt nie powinien decydować za matkę o jej dziecku. Nikt nie powinien odbierać jej prawa do miłości i bliskości.
Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy kiedyś wybaczę Aleksandrowi? Czy można odbudować coś, co zostało tak brutalnie zniszczone? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?