Rozwód, który zmienił wszystko: Walka o dzieci, godność i nowe życie po trzynastu latach małżeństwa
– Nie wierzę, że to robisz, Marta – głos Pawła był zimny jak lód, a jego oczy nie zdradzały żadnych emocji. Stał w progu kuchni, opierając się o framugę drzwi, podczas gdy ja nerwowo przekładałam dokumenty na stole.
– Robię to, bo muszę. Dla siebie. Dla dzieci – odpowiedziałam cicho, choć w środku wrzałam. Trzynaście lat małżeństwa, trzynaście lat czekania na czułość, na rozmowę, na zwykłe „jak się czujesz?”. Zamiast tego były tylko dwa bukiety kwiatów rocznie – na urodziny i na rocznicę ślubu. Nawet wtedy czułam, że robi to z obowiązku, nie z potrzeby serca.
Wiedziałam, że Paweł nie odpuści tak łatwo. Był typem człowieka, który nie znosi przegrywać. Ale ja już dawno przestałam być tą Martą, która potulnie znosiła jego milczenie i wieczne niezadowolenie. Zmieniłam się. Może przez te wszystkie lata próbowałam udowodnić sobie i jemu, że jestem coś warta – dbałam o siebie, słyszałam komplementy od innych mężczyzn, ale dla niego byłam przezroczysta.
– Myślisz, że sąd da ci dzieci? – zapytał nagle Paweł, a jego głos zadrżał. – Przecież wiesz, że nie masz szans.
Spojrzałam mu prosto w oczy. – Zobaczymy. Mam dobrą prawniczkę. Natalia wie, co robi.
Wiedziałam, że to go zaboli. Paweł nigdy nie znosił przegrywać z kobietami, a już na pewno nie z takimi jak Natalia – pewnymi siebie, kompetentnymi. Widziałam jego minę, gdy dowiedział się, że to ona będzie mnie reprezentować. Przez chwilę miałam nawet satysfakcję.
Ale potem przyszła noc i samotność. Dzieci spały w swoich pokojach, a ja leżałam na kanapie w salonie i patrzyłam w sufit. W głowie kłębiły mi się myśli: czy robię dobrze? Czy nie krzywdzę dzieci? Czy dam radę sama?
Rano zadzwoniła Natalia.
– Marta, musisz być silna. Paweł będzie próbował cię zastraszyć. Ale pamiętaj – masz prawo walczyć o siebie i o dzieci.
Jej głos był spokojny i stanowczy. Dodała mi otuchy. Przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie w jej kancelarii na Nowym Świecie. Siedziała za biurkiem w granatowym garniturze i patrzyła na mnie uważnie.
– Dlaczego chcesz rozwodu? – zapytała wtedy bez ogródek.
– Bo już nie mogę żyć w tym domu – odpowiedziałam szczerze. – Bo czuję się niewidzialna. Bo dzieci widzą tylko kłótnie albo ciszę.
Natalia skinęła głową. – To wystarczy.
Od tamtej pory trzymałam się jej rad jak tonący brzytwy. Każdy dzień był walką – o siebie, o dzieci, o normalność.
Najgorsze były poranki. Kiedy budziłam się przed budzikiem i przez chwilę łudziłam się, że to tylko zły sen. Ale potem słyszałam kroki Pawła na korytarzu i wiedziałam, że to rzeczywistość.
Dzieci… Ola miała dziesięć lat i coraz częściej zamykała się w swoim pokoju z książkami. Kuba był młodszy o trzy lata i nie rozumiał jeszcze wszystkiego, ale widział smutek w moich oczach.
– Mamo, dlaczego tata krzyczy? – zapytał pewnego wieczoru.
Przytuliłam go mocno. – Tata jest smutny i zły. Ale to nie twoja wina.
Czułam się rozdarta na pół. Chciałam chronić dzieci przed tym wszystkim, ale wiedziałam, że nie da się ich całkiem odciąć od naszej wojny.
Paweł zaczął grać ostro. Przynosił dzieciom prezenty, zabierał je do kina i na lody – rzeczy, których nigdy wcześniej nie robił sam z siebie. Ola była podejrzliwa.
– Mamo, dlaczego tata nagle chce ze mną rozmawiać?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wiedziałam tylko jedno: nie pozwolę mu odebrać mi dzieci.
Rozprawa rozwodowa była jak koszmar na jawie. Siedziałam naprzeciwko Pawła w sali sądowej przy Marszałkowskiej i czułam jego wzrok na sobie. Natalia szeptała mi do ucha:
– Oddychaj głęboko. Nie daj się sprowokować.
Paweł próbował przedstawić mnie jako histeryczkę i egoistkę. Opowiadał o moich rzekomych romansach (bo przecież ktoś kiedyś powiedział mi komplement), o tym, że zaniedbuję dom (bo czasem zamawiałam pizzę zamiast gotować obiad).
Sędzia patrzył na mnie uważnie.
– Pani Marto, czy chce pani coś dodać?
Wstałam powoli i spojrzałam na Pawła.
– Chcę tylko jednego: żeby moje dzieci były szczęśliwe i bezpieczne. I żeby wiedziały, że mają matkę, która je kocha ponad wszystko.
Po rozprawie wróciłam do pustego mieszkania. Ola siedziała przy stole i rysowała coś na kartce.
– Mamo…
– Tak?
– Czy będziemy teraz szczęśliwi?
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Bardzo się postaram, córeczko.
Wieczorem zadzwonił Paweł.
– To jeszcze nie koniec – powiedział cicho i odłożył słuchawkę.
Zrozumiałam wtedy, że ta walka potrwa jeszcze długo. Ale po raz pierwszy od lat poczułam coś na kształt nadziei.
Czasem zastanawiam się: czy można odbudować siebie po tylu latach życia w cieniu? Czy naprawdę zasługuję na szczęście? A może to wszystko jest tylko złudzeniem? Co wy byście zrobili na moim miejscu?