Mój syn, jego żona i dom pełen niedopowiedzeń – czy powinnam się wtrącać?
– Michał, znowu ty sprzątasz? – zapytałam, stając w progu ich mieszkania, z torbą pełną świeżych bułek i domowego ciasta. Była sobota rano, a ja przyszłam z wizytą, jak co tydzień. Syn stał przy zlewie, w rękawiczkach, szorując naczynia. W salonie Kasia siedziała na kanapie z laptopem na kolanach.
– Mama, proszę cię… – Michał nawet nie spojrzał w moją stronę. W jego głosie słyszałam zmęczenie i coś jeszcze – rezygnację?
– Przecież to nie twoja kolej – nie mogłam się powstrzymać. – Kasia, może ty byś pomogła?
Kasia uniosła wzrok znad ekranu. – Pracuję teraz, mamo. Michał wie, że mam ważny projekt.
Zamilkłam. Zawsze tak było – Kasia miała „ważny projekt”, „ważny telefon”, „ważne spotkanie”. A Michał? Michał miał obowiązki.
Wyszłam do kuchni, żeby rozpakować zakupy. Słyszałam ich ciche szepty za ścianą. Potem trzask drzwi do łazienki. Michał wrócił do mycia naczyń.
Od miesięcy obserwowałam ten sam schemat. Odkąd się pobrali, mój syn stał się cieniem samego siebie. Zawsze był spokojny, ale teraz był wręcz przezroczysty. Kiedyś lubił żartować, opowiadać o pracy, planować wyjazdy. Teraz mówił tylko o tym, co jeszcze musi zrobić w domu: pranie, zakupy, gotowanie.
Próbowałam rozmawiać z Kasią. – Może powinniście podzielić się obowiązkami? – zaproponowałam kiedyś przy kawie.
– Ależ my się dzielimy – odpowiedziała z uśmiechem. – Michał lubi mieć wszystko pod kontrolą.
Nie wierzyłam jej. Znałam swojego syna. Lubił porządek, ale nie był perfekcjonistą. Coś tu nie grało.
Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie późno. – Mamo… mogę przyjechać?
Przyjechał po dwudziestej drugiej. Siedzieliśmy w kuchni przy herbacie.
– Jestem zmęczony – powiedział cicho. – Mam wrażenie, że wszystko jest na mojej głowie. Kasia mówi, że to tylko na chwilę, że teraz ma trudny czas w pracy… Ale to trwa już rok.
– Rozmawiałeś z nią o tym?
Wzruszył ramionami. – Próbowałem. Zawsze kończy się kłótnią albo obrażaniem się.
Patrzyłam na niego i czułam bezsilność. Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak. Każda moja próba rozmowy z Kasią kończyła się spięciem.
Następnego dnia zadzwoniła Kasia.
– Pani Aniu, proszę nie wtrącać się w nasze sprawy – powiedziała chłodno. – Michał jest dorosły i sam podejmuje decyzje.
Zamurowało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Martwię się o niego – wykrztusiłam w końcu.
– Niepotrzebnie – ucięła rozmowę.
Odłożyłam słuchawkę i poczułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Zaczęłam zastanawiać się nad swoim miejscem w ich życiu. Czy powinnam odpuścić? Pozwolić im samym rozwiązać swoje problemy? Ale jak mogę patrzeć na cierpienie własnego dziecka?
W kolejnych tygodniach Michał coraz rzadziej dzwonił. Kiedy pytałam, jak się czuje, odpowiadał zdawkowo: „W porządku”. Wiedziałam jednak, że kłamie.
Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem w sklepie. Wyglądał na zmęczonego i przygaszonego.
– Synku…
– Mamo, proszę cię… Nie chcę o tym rozmawiać.
Zrozumiałam wtedy, że straciłam z nim kontakt. Że być może moje dobre intencje tylko pogorszyły sprawę.
Wieczorem długo siedziałam przy oknie, patrząc na światła miasta. W głowie kołatały mi się pytania: Czy powinnam była milczeć? Czy matka ma prawo ingerować w życie dorosłego dziecka?
Dziś piszę to wszystko z nadzieją na radę. Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Może wiecie, jak pomóc synowi bez niszczenia jego małżeństwa?
Czasem myślę: czy lepiej być matką-obserwatorką czy matką-wojowniczką? Czy moje milczenie to troska czy tchórzostwo?